Rzeczniczka TSE poinformowała, że unieważniono łącznie 0,01 proc. oddanych głosów w okręgu wyborczym w regionie Beni. Ma to związek z rażącymi błędami, jakich się tam dopuszczono. "Głosowanie zostanie powtórzone, ale ponieważ uprawnionych do głosowania jest tam łącznie 500 osób, to nie ma szans, by miało to wpływ na oficjalne wyniki" - podkreśliła rzeczniczka.
Boliwijski system wyborczy zapewnia zwycięstwo w pierwszej turze kandydatowi, który uzyskał co najmniej 50 proc. głosów plus jeden lub 10 punktów procentowych przewagi nad następnym w kolejności kontrkandydatem. Jeśli zwycięzca nie zdobędzie takiej przewagi, kandydaci, którzy uzyskali najwięcej głosów, przechodzą do drugiej tury wyborów.
Jeszcze przed komunikatem TSE, gdy do przeliczenia pozostawało 2 proc. głosów oddanych w niedzielnych wyborach, Evo Morales, pierwszy autochtoniczny prezydent Boliwii, ubiegający się o czwartą kadencję, ogłosił się ich zwycięzcą.
Mimo protestów opozycji, która uważa, że podczas głosowania doszło do szeregu nieprawidłowości, wbrew apelom płynącym m.in. z Unii Europejskiej oraz z Organizacji Państw Amerykańskich (OPA), zwolennicy Moralesa z Ruchu na rzecz Socjalizmu uważają, że wybory już są rozstrzygnięte. Nie kryją zadowolenia, że rządzący od 2006 r. polityk zapewnił sobie kolejną kadencję.
Organizacja Państw Amerykańskich (OPA) zaleciła w czwartek przeprowadzenie w Boliwii drugiej tury wyborów, jeśli obecny prezydent wygra w pierwszej małą przewagą głosów. Morales odpowiedział OPA, że nikt nie udowodnił, iż doszło do sfałszowania wyników, przed czym ostrzegano w okresie przedwyborczym.
Obecna w Boliwii misja obserwatorów z ramienia Organizacji Państw Amerykańskich wyrażała zaniepokojenie dotyczące prawidłowości przebiegu procesu wyborczego. ONZ i Unia Europejska wezwały, wobec panującego w Boliwii napięcia, do "zachowania spokoju" w trakcie kampanii.
Pełniący obowiązki zastępcy sekretarza stanu USA ds. półkuli zachodniej Michael G. Kozak ostrzegł w środę, że władze boliwijskie powinny zachować czujność na wypadek, gdyby doszło do złamania zasad w procesie wyborczym.
Evo Morales uważa, że właśnie oskarżenia o fałszerstwo wysuwane przez opozycję stanowią "próbę dokonania zamachu stanu" w Boliwii.
59-letni Morales, prezydent pochodzący z indiańskiego ludu Ajmarów, jest szefem państwa, który pozostaje na stanowisku najdłużej w całej historii Boliwii naznaczonej dyktatorskimi rządami wojskowych. Uznał, że jego rząd "popełnił pewne błędy" w ciągu ponad trzynastu lat pozostawania u władzy, co mogło go pozbawić jakiejś liczby głosów.
Poprzednie wybory wygrywał uzyskując nawet 64-procentowe poparcie. "To prawda, że mogło nastąpić pewne zmęczenie wyborców, występują wewnętrzne różnice, są ludzie, który źle nas oceniają" - przyznawał Morales podczas kampanii.
"Niektórzy nie potrafią się pogodzić z tym, że Indianin jest prezydentem - oto nasza wina” - powtarzał Morales.
Skomentuj artykuł