Czeka nas rewolucja w rachunkach za prąd?
Nawet o 30 procent mogą wzrosnąć nasze rachunki za prąd po ich uwolnieniu przez Urząd Regulacji Energetyki. Decyzja w tej sprawie powinna zapaść w tym roku. Już teraz, jak podaje portal Money.pl, gdy ceny energii dla gospodarstw domowych są regulowane, należymy do unijnej czołówki, jeżeli chodzi o udział wydatków na energię w domowych budżetach.
Producenci i jednocześnie najczęściej sprzedawcy energii nie będą musieli negocjować z państwem czyli z Urzędem Regulacji Energetyki, cen prądu dla gospodarstw domowych. Od kiedy tak będzie? W URE usłyszeliśmy, że nie wskazując dat, prezes Urzędu wskazywał na warunki umożliwiające podjęcie decyzji o zwolnieniu sprzedawców energii z obowiązku zatwierdzania taryf dla gospodarstw domowych. Zostały one sformułowane już w 2008 roku w dokumencie "Mapa drogowa uwolnienia cen dla wszystkich odbiorców energii elektrycznej". Właśnie w tej mapie zapisano, że decyzja powinna zapaść jeszcze w tym roku.
- Proszę pamiętać, że rynek energii elektrycznej jest już w zasadniczych segmentach uwolniony - mówi Money.pl Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE. Wytwórcy zostali wyłączeni z obowiązku przedkładania taryf do zatwierdzenia jeszcze w 2001 roku. Natomiast od stycznia 2008 roku taryfy nie są zatwierdzane w sprzedaży dla grup odbiorców przemysłowych. Ostatnią grupę odbiorców, dla których ceny energii pozostają regulowane stanowi grupa taryfowa G - gospodarstwa domowe - informuje. Jak podkreśla, to tylko około 25 proc wartości sprzedaży energii elektrycznej w Polsce. Jednak ta decyzja dotknie około 15 mln gospodarstw domowych.
Średnie gospodarstwo domowe w Polsce zużywa 3000 kWh energii elektrycznej rocznie i to pod warunkiem, że prądu nie używa do podgrzewania wody czy ogrzewania domu. Średni, miesięczny rachunek to 160 złotych. Podobnie za prąd płacą Czesi, Węgrzy, Słoweńcy, ale też zarabiający od nas znacznie więcej - Grecy oraz Francuzi. Rachunki za prąd w Niemczech, Irlandii czy na przykład na Cyprze są około dwukrotnie wyższe niż u nas. Średnio w całej Unii Europejskiej opłaty za energię elektryczną są wyższe niż u nas o około 50 złotych miesięcznie.
źródło: Money.pl na podstawie danych z Eurostat, URE, przy założeniu, że średnie gospodarstwo zużywa rocznie 3000 kWh. Ceny energii przeliczaliśmy po 4,20 zł za euro.
W powyższym zestawieniu wypadamy całkiem korzystnie, rachunki za prąd większości Europejczyków są wyższe od płaconych przez nas. Jednak jeżeli weźmiemy pod uwagę średnie zarobki, to porównanie dla średniej polskiej rodziny wypada bardzo niekorzystnie.
Udział rachunków za prąd w przeciętnym budżecie domowym to u nas 3 proc. Dwa razy więcej niż średnia dla Unii Europejskiej. Należymy wręcz do europejskiej czołówki jeżeli chodzi o to, ile w relacji do pensji płacimy dostawcom energii.
źródło: Money.pl na podstawie danych z Eurostat, GUS, URE
Zgodnie z szacunkami Eurostatu i URE portal Money.pl przyjął, że przeciętne gospodarstwo domowe zużywa miesięcznie około 250 kWh energii elektrycznej. Według Eurostatu średnia cena za 100 kWh wyniosła w Polsce w ubiegłym roku równowartość 15,3 euro czyli ponad 64 złote. W tym samym czasie Duńczycy płacili za prąd (100 KWh) niemal 30 euro, Cypryjczycy - ponad 29 euro, Niemcy - prawie 27 euro, Włosi, Irlandczycy i Hiszpanie - około 23 euro, a Belgowie - ponad 22 euro.
Najmniej w tym czasie wynosiły w rachunki w Bułgarii - 9,6 euro za 100 kilowatogodzin, w Rumunii - 10,8 euro oraz w Estonii (11,2 euro) i na Litwie (12,7 euro). Średnia wysokość rachunku za 100 kWh wynosiła w UE w drugiej połowie ubiegłego roku 19,7 euro.
Mimo że na przykład w Rumunii prąd jest trzykrotnie tańszy niż w Danii, jednak przeciętny Rumun zarabia netto osiem razy mniej niż Duńczyk. Polacy wypadają lepiej, ale i tak nasze zarobki to zaledwie 10 procent tego co na rękę dostaje mieszkaniec Luksemburga. W naszej części Europy zarabiamy na tyle mało, że wydatki na prąd obciążają nasze domowe budżety dwu, a nawet trzykrotnie bardziej niż mieszkańców Zachodu czy Skandynawii. Dzieje się tak mimo że drobni odbiorcy wciąż są u nas chronieni przez państwo. To nie może trwać w nieskończoność, Bruksela coraz mocniej naciska na nas, by ten ochronny parasol zwinąć.
Zobowiązaliśmy się do tego dostosowując nasze przepisy do unijnej dyrektywy już w 2008 roku. Przed dwoma laty Komisja Europejska upomniała Polskę za sposób regulowania cen energii dla gospodarstw domowych i wezwała do dostosowania krajowych przepisów dotyczących regulowania cen za energię dla odbiorców końcowych do przepisów unijnych. Jeśli tego nie zrobimy, Komisja może skierować sprawę do Trybunału Sprawiedliwości. Bruksela twierdzi, że ceny regulowane zakłócają funkcjonowanie rynku i nie dopuszczają wolnej konkurencji. Powodują one utrzymywanie monopolu, prowadzącej do niedoinwestowania lub do niepotrzebnie wysokich cen.
- Nie liczmy na wyrozumiałość czy sumienie dostawców - mówi Money.pl Grzegorz Parciński z Agencji Rynku Energii. Jak wskazuje, po uwolnieniu cen energii dla firm przed pięcioma laty ceny skoczyło o ponad 30 procent. - Mam nadzieję, że w przypadku gospodarstw domowych nie wzrosną tak bardzo, będzie to mniej więcej połowa czyli jakieś 15 procent.
Biorąc pod uwagę, że ceny źródeł energii czyli węgla, ropy naftowej i gazu spadły w czasie kryzysu, to jednak w Polsce producenci i dostawcy co roku wnioskowali do URE o zgodę na znaczące podwyżki taryf, sięgające nawet 18 procent. - Ponadto od zeszłego roku nie wymagane są świadectwa pochodzenia energii z wysokosprawnej kogeneracji. To też powinno mieć wpływ na obniżenie cen, a mieliśmy tylko wymuszoną przez URE kilkuprocentową obniżkę. Myślę, że czeka nas mocna podwyżka. Sprzedawcy będą windować ceny nawet powyżej uzasadnionych faktycznymi kosztami poziomów. To będzie też chęć na wykorzystanie sytuacji czyli rządowej decyzji o uwolnieniu cen - stwierdza Parciński.
- Nasi producenci stoją przed koniecznością gigantycznych nakładów na modernizację i budowę nowych bloków w elektrowniach - dodaje Tomasz Chmal, ekspert energetyczny z Instytutu Sobieskiego. To jego zdaniem kolejny argument za podwyżkami cen, których z pewnością nie unikniemy. - Te inwestycje wciąż są odkładane, ale wraz z zaostrzeniem przepisów dotyczących emisji CO2 są konieczne - tłumaczy.
W przypadku podwyżek rzędu 15 procent, rachunek miesięczny w przeciętnym gospodarstwie domowym skoczyłby o około 24 złote czyli około 185 złotych. To w skali roku oznaczałoby wydatki większe na rachunki za prąd o blisko 290 złotych. Gdyby jednak podwyżki były analogiczne do tych z 2008 roku, wtedy miesięczny rachunek przeciętnej rodziny skoczyłby o 50 złotych do 210, czyli o 600 złotych rocznie więcej niż teraz. Oznacza to takie rachunki za prąd, jakie płacą teraz Austriacy i więcej niż znacznie zamożniejsi od nas Holendrzy czy Brytyjczycy.
Komisja Europejska ponaglając Polskę w uwolnieniu cen energii przyznała, że z drugiej strony te same przepisy przewidują, iż ceny regulowane mogą być ustanowione w wyjątkowych przypadkach, np. w celu ochrony słabych ekonomicznie odbiorców. Rząd Donalda Tuska zapewnia, że najubożsi nie ucierpią po uwolnieniu cen. Gwarancją ma być wsparcie czyli rabat w rachunkach za prąd. Jest to w zapisach planowanego projektu tzw. klient wrażliwy. Status takiego klienta mają otrzymać te gospodarstwa domowe, które kwalifikują się do pobierania zasiłków na podstawie ustawy o pomocy społecznej. To właśnie ci odbiorcy mają otrzymywać rachunki pomniejszone o kwotę ryczałtu, który określa się na 30 procent iloczynu średniej ceny energii elektrycznej.
Ze wstępnych szacunków wynika, że po powyższą formę pomocy może sięgnąć nawet ponad 600 tysięcy polskich gospodarstw domowych. To oznacza rabaty sięgające kilkuset milionów złotych. Biorąc pod uwagę, że rachunki za prąd mogą skoczyć miesięcznie o kilkadziesiąt złotych, gołym okiem widać, że wrażliwi klienci nie mogą liczyć na to, że wsparcie zrekompensuje im skutki uwolnienia cen.
Wszystko wskazuje jednak na to, że całkowite uwolnienie cen energii nie nastąpi zbyt szybko. Wzrost cen prądu to politycznie niebezpieczny krok, dlatego najpewniej nie dojdzie do niego przed najbliższymi wyborami w 2015 roku. Rząd ma kilka wymówek dla Brukseli by ten proces opóźniać. Od argumentu, jaki Money.pl usłyszał w URE, że przecież większość krajów UE nadal czuwa nad cenami energii dla odbiorców w gospodarstwach domowych - ceny energii dla gospodarstw domowych są regulowane w 18 krajach UE, zaś nie ma urzędowej regulacji cen w 11 krajach. Po argument czysto biurokratyczny, że taką decyzję może podjąć tylko urzędujący prezes, a póki co Urzędem Regulacji Energetyki po dymisji Marka Woszczyka w grudniu ubiegłego roku, kieruje tylko pełniący obowiązki prezesa Maciej Bando.
Zgodnie z przepisami zawartymi w małym trójpaku energetycznym, wybór kolejnego prezesa URE na pięcioletnią kadencję może nastąpić w drodze konkursu. Nabór może przeprowadzić zespół, powołany przez Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów. Kiedy to nastąpi? Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że nie powołano nawet zespołu, który miałby się zająć wyłonieniem kandydatów.
Skomentuj artykuł