Demokracja orzeszkowa
Paryż - 800 tys. osób protestuje przeciwko kontrowersyjnej ustawie rządowej, która zmienia definicję małżeństwa i daje prawo do adopcji dzieci parom homoseksualnym. W tym samym czasie na pierwszych stronach portali "szokujące zdjęcia" czterech nagich aktywistek, które rozebrały się podczas modlitwy Anioł Pański na Placu św. Piotra "w obronie praw mniejszości seksualnych". O marszu prawie nic.
Irlandia - po 1983 r. pięć razy przeprowadzano referendum w sprawie aborcji i pięć razy społeczeństwo opowiedziało się za całkowitym zakazem. Na następny dzień w wiadomościach słyszymy o kolejnym głosowaniu w tej sprawie, które zniesie restrykcyjne, nieaktualne już zdaniem irlandzkiego rządu prawa. O tym, że większość społeczeństwa nadal nie chce tych zmian - cisza.
Polska - sąd oddala wniosek Ruchu Palikota o naruszeniu wolności religijnej, do której rzekomo przyczyniał się krzyż, wiszący w sali Sejmowej. W tym samym momencie media "grzeją" wypowiedź Janusza Palikota, który wyśmiał decyzję sądu, Kościół katolicki nazywając "spółką, która zajmuje się hurtową i detaliczną sprzedażą bogów", a za ukradzione pieniądze funduje proboszczom "flaszki, prezerwatywy i skrobanki". Komentarzy w sprawie samej decyzji tyle, co kot napłakał.
Wystarczy. Obraz jest chyba wystarczająco klarowny, prawda? A teraz przejdźmy do sedna. Obserwując od dłuższego czasu rosnącą jak złośliwy nowotwór dysproporcję pomiędzy tym, co istotne, a tym, co marginalne, przypomniałem sobie starą historię, która dzisiaj nabiera dla mnie drugiego dna.
Początek przynajmniej, wypada zacytować: Kanadyjska agencja ds. transportu nakazała liniom Air Canada wydzielenie strefy bez orzechów w samolotach. Powodem decyzji są skargi dwóch kobiet, które uznały, że linie nie funkcjonują wystarczająco, aby ułatwić podróż osobom uczulonym na te owoce. Zmuszona do działania firma zapewniła, że w każdym samolocie zorganizuje specjalny sektor dla alergików, wokół którego pasażerowie poproszeni zostaną o niejedzenie orzechów pod groźbą wyprowadzenia ich na płytę lotniska. Kanadyjska "opinia publiczna" uznała całą sytuację za normalny przejaw wykorzystania swobód obywatelskich. Sytuacji nie zmienia oczywiście fakt, że dopiero spożycie, a nie sama ich obecność powoduje alergię.
A więc zapomnijmy, że jesteśmy w większości i mamy prawo zjeść orzechy, nikogo nie przyprawiając o wstrząs anafilaktyczny. Jeśli jakaś grupa poczuje się dotknięta naszym zachowaniem, nie ważne jak mała i jak wyssane z palca są podane przez nią motywy - na pewno uzyska wsparcie państwa i poklask w mediach.
Niestety, coraz częściej mam wrażenie, że przespałem kilka lat i z dnia na dzień obudziłem się w takiej właśnie "demokracji orzeszkowej". Lament stary jak świat? Cóż, w świecie wykrzywionych sensów, kiedy słowa przestają mieć swoje oryginalne znaczenie, warto raz na jakiś czas wracać do przeszłości - w niej szukając prawdziwych korzeni słów. A grecka demokratia właśnie, to nie rządy mniejszości, lecz ludu, czyli ogółu pełnoprawnych obywateli. W demokracji większość poprzez wolne wybory narzuca swoje zdanie mniejszości przy poszanowaniu jej konstytucyjnych swobód. Z demokracji czyniąc bożka, a wolność jednostki ustanawiając jej najświętszym prawem, sami włożyliśmy broń do ręki ludziom, którzy owe swobody wykorzystują przeciw nam.
Kiedy widzę obrazki takie jak wcześniej wymienione kurioza, nie mogę nie odnieść wrażenia, że współcześni politycy, a za nimi media - dawno już zapomnieli, że u szlachetnych podstaw demokratii nie leży idea: "im głośniej krzyczymy, tym więcej mamy racji", tylko: "im jest nas więcej, tym większe mamy prawa do forsowania naszych postulatów". I taka właśnie fala "demokracji orzeszkowej" zalała już Europę, a teraz zalewa Polskę.
U jej podstaw leży szkolny błąd z logiki. Świeckość nie implikuje istnienia nowoczesnego państwa i prężnej gospodarki, a przyrost praw mniejszości nie świadczy o dojrzałości systemu. Gubiąc te proporcje, zaczynamy żyć w wykreowanym świecie sztucznych problemów, w którym działa się nie ze względu na wolę większości, ale przy marksistowskim z genezy poczuciu "nieodwracalności postępu". Na szczęście wzorce czerpane z zachodu nie muszą mieć przełożenia na naszą specyfikę. To, że w Holandii pali się trawkę, a kościoły zamienia na restauracje, nie sprawia, że kraj rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. I jeszcze jedno, neutralność światopoglądowa - jeden z papierków "demokracji orzeszkowej" to nie to samo, co ateizacja. Po dziś dzień w oficjalnych zapisach konstytucyjnych i prawnych Grecja, Cypr, Finlandia, Norwegia, Dania, Wielka Brytania, Malta oraz San Marino są państwami wyznaniowymi. Rozumiem, że nie spełniają one przez to europejskich standardów tolerancji i praworządności?
Skomentuj artykuł