Jerzy Buzek: musimy wejść do strefy euro
Jerzy Buzek, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, przyznaje w Money.pl, co sądzi o kompromisie w sprawie paktu fiskalnego i przekonuje, że musimy wejść do euro. Zdradza też, powołując się na prywatną rozmowę z Vaclavem Klausem, czy trudno będzie namówić czeskiego prezydenta do paktu fiskalnego.
Jacek Gratkiewicz, Money.pl: Jest Pan zadowolony z kompromisu w sprawie paktu fiskalnego?
Jerzy Buzek, były premier i przewodniczący Parlamentu Europejskiego: Nigdy nie ma pełnego zadowolenia. Najbardziej wątpliwe wydaje się to, że zaproszenie Polski do udziału w ważnych dyskusjach zależeć będzie przede wszystkim od przewodniczącego Hermana Van Rompuya. Jeśli zapanuje dobra atmosfera, to będziemy zapraszani na strategiczne dyskusje.
Liczy się Pan z tym, że możemy być pomijani?
Liczę się z taką możliwością. Z drugiej strony mamy dobrą pozycję w Unii Europejskiej - co do tego nie ma wątpliwości. Najlepszy dowód to fakt, że Francuzi częściowo ustąpili ze swojego kategorycznego stanowiska, by krajów spoza strefy euro na szczyty w ogóle nie wpuszczać.
Trochę oddali pola, więc teraz należałoby przypilnować, aby Polska brała udział we wszystkich strategicznych dyskusjach. Powtarzam jednak, to będzie związane każdorazowo z decyzją przewodniczącego Rady Europejskiej Van Rompuya.
Czy w takim razie Donald Tusk nie wykazał się zbytnią uległością wobec decydentów z Eurolandu? Takie komentarze słychać z ust opozycji w Polsce. Zresztą sam premier mówił, że nie podpiszemy paktu, jeśli nie będą uwzględnione nasze postulaty. A w finale zgodził się na to, że co prawda będziemy siedzieli przy stole, ale bardzo daleko. Tak określił naszą sytuację w rozmowie z Money.pl prof. Ryszard Bugaj.
Nie chciałbym komentować tego typu zdań. To jest kwestia oceny, a także tego, w jaki sposób zapisy, które są dość rozmyte, będą realizowane w przyszłości. Zobaczymy. Natomiast ważne jest, żeby Polska myślała jednak poważnie o wejściu do strefy euro. Widać teraz, jak bardzo nam zależy, żeby siedzieć jako pełnoprawny członek przy najważniejszym stole Unii Europejskiej.
Nie wszyscy w Polsce tego chcą.
W komentarzach z Polski obserwuję taką niekonsekwencję. Ci, którzy są najbardziej rozczarowani rezultatami szczytu, narzekają, że nie będziemy współdecydowali o wszystkim, a jednocześnie sprzeciwiają się naszemu wstąpieniu do strefy euro. To jest niekonsekwencja. Jeśli chcemy się liczyć, to musimy starać się do strefy euro wejść.
Innej drogi nie ma?
Na pytanie, czy warto wchodzić do strefy euro, zawsze odpowiadam jasno: warto! Ale oczywiście dopiero wtedy, kiedy ona się uzdrowi i będzie to zdrowa część Unii Europejskiej i światowego systemu gospodarczego. Jeżeli chcemy siedzieć przy głównych miejscach unijnego stołu, to nie mamy innego wyjścia.
A czy Euroland w ogóle się uzdrowi? Nie ma Pan wątpliwości, co do dotychczasowej polityki antykryzysowej polityków unii?
Takiego kryzysu Europa nie przechodziła od 60 lat. Mało tego, świat nie przechodził takiego kryzysu od 80 lat. Więc nic dziwnego, że wiele rozwiązań unijnych się nie sprawdza, bo były budowane na czas dobrobytu.
Teraz widać, że potrzeba znacznie bardziej scentralizowanego zarządzania Unią, i to w taki sposób, żeby żaden kraj nie odczuwał dyskomfortu, że rządzą nim inne kraje. Dlatego najlepszymi instytucjami do kierowania UE są Komisja Europejska i Parlament Europejski.
Polecenia z Brukseli nie spowodują w Polsce sprzeciwu?
Obydwie instytucje mają legitymację demokratyczną na skalę całej Unii, parlamentarzyści wybierani są w bezpośrednich wyborach. Trzeba więc dążyć za wszelką cenę do tego, żeby decyzje związane z zarządzaniem gospodarczym były skupione w tych instytucjach. Wtedy z pewnością nasza odpowiedź na zagrożenia, z którymi mamy do czynienia, będzie dużo lepsza i skuteczniejsza.
Czy jednak po ostatnim nieformalnym szczycie Unii nie ma zagrożenia podziału Europy? Mówiło się wcześniej o Europie dwóch prędkości, teraz w komentarzach jest mowa o Europie trzech prędkości.
Mamy do czynienia z podziałem Europy, ale tylko na poziomie różnych stopni integracji, a nie różnych prędkości. Osobiście nawet nie rozumiem stwierdzenia o różnych prędkościach. Dlatego, że jeśli chodzi o prędkość rozwoju gospodarczego i wzrostu PKB, to kraje spoza strefy euro w wielu przypadkach są znacznie szybsze niż te, które są w strefie.
Natomiast na pewno są różne stopnie integracji. Te kraje, które przystąpiły do euro, są dużo bardziej zintegrowane i to niezależnie od tego, w jakim tempie się rozwijają. Są też kraje, które nie podpisały porozumienia z Schengen. Nie można do nich pojechać na dowód osobisty. Integracja więc ma różne poziomy i nie należy tego mylić z szybkością rozwoju.
Dyskusja o pakcie fiskalnym pokazała jednak jeszcze inny podział. Wielka Brytania i Czechy powiedziały NIE dla tego traktatu. Dlaczego?
Brytyjczycy nie od dzisiaj są dość niechętni integracji. Im zależy przede wszystkim na budowie wspólnego rynku i z tego korzystają najbardziej. Mają swój common-wealth - to jest jednak w skali świata wartościowe dla nich porozumienie. Mają również od dawna mocne relacje ze Stanami Zjednoczonymi i to zapewne są powody, dla których Brytyjczycy są ostrożni, jeśli chodzi o integrację europejską. Szczególnie o kolejne jej kroki. Najlepszym dowodem jest decyzja, że nie będą przyjmowali euro.
Czesi musieli mieć już inne powody.
Jeśli chodzi o Czechów, to rozmawiałem dość długo z prezydentem Vaclavem Klausem. Była to bardzo osobista rozmowa i jeśli mam być szczery, jest dość duży opór z jego strony. To wstrzymuje Czechów. Dodajmy, że dwa lata temu - kiedy pod znakiem zapytania stała ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego - także byłem u prezydenta Klausa. Długo rozmawialiśmy i udało mi się przekonać go do podpisu pod traktatem.
Tym razem zdaje się, że ma dużo więcej zastrzeżeń. Nie chciałbym tu ujawniać zbyt wiele, ale wygląda na to, że ma więcej uwag niż w przypadku podpisu pod Traktatem Lizbońskim.
Skomentuj artykuł