Kamil Stoch - siewca zgorszenia
W XVI wieku Daniele da Volterra bez skrupułów domalowywał majtki na nagich postaciach Sądu ostatecznego Michała Anioła. Wszystko wskazuje na to, że w XXI-wiecznej Polsce znalazł on swojego kontynuatora. Na imię mu Tomasz Terlikowski.
Kiedy Michał Anioł namalował swój słynny fresk Sąd ostateczny w Kaplicy sykstyńskiej, wywołał nim prawdziwy popłoch w gronie ówczesnych purpuratów. Oburzenie nagością postaci, które przedstawił artysta, było tak wielkie, że jedno z postanowień XVI-wiecznego Soboru trydenckiego nakazywało zamalowanie intymnych części ciała.
Tego niechlubnego zadania na miesiąc przed śmiercią Michała Anioła podjął się jeden z jego uczniów, Daniele da Volterra. Wspinał się on tygodniami na wielkie rusztowania i z pieczołowitością domalowywał dziesiątki tunik oraz listków figowych. Dzieło, nad którym Michał Anioł pracował niemal codziennie przez siedem lat, stopniowo zmieniało swoje oblicze. Na szczęście historia bywa jednak nie tylko sprawiedliwa, ale równie często złośliwa. Da Volterra pomimo niebanalnych osiągnięć malarskich został zapamiętany jako "Majtkarz" (Il Braghettone). Niestety oprócz sprawiedliwości i złośliwości historia ma jeszcze jedną niezbyt miłą cechę. Lubi się powtarzać.
Właśnie tak odczytuję święte oburzenie Tomasza Terlikowskiego portretami nagich torsów skoczków narciarskich autorstwa Ewy Bilan-Stoch. Terlikowski, podobnie jak w przypadku aktów Agnieszki Radwańskiej, nie zawahał się przed jasnym i prostym wyłożeniem swojego stanowiska:
"I znowu będę talibem, ale nie mam poczucia, żeby Centrum Olimpijskie było miejscem do pokazywania aktów skoczków narciarskich, ani wrażenia, że te akty są dobrym pomysłem. Ciało mężczyzny jest dla jego żony, a nie dla widzów. A Centrum Olimpijskie jest dla sportu, a nie dla zaspokajania potrzeb społeczność LGBTQ."
Panu Tomaszowi gratuluję przede wszystkim odwagi. Wreszcie spojrzał prawdzie prosto w oczy i nazwał rzeczy po imieniu. Można żyć, będąc "talibem", ma to jednak przykre konsekwencje. Po pierwsze, własne frustracje usprawiedliwia się religią, po drugie, takie nieprzemyślane wypowiedzi są jak broń obosieczna, którą media wykorzystują przeciw Kościołowi. W jaki sposób? Już tłumaczę.
Ludzie zachwycają się sesją zdjęciową, która w estetyczny sposób ukazuje nie tylko piękno ludzkiego ciała (dzieło samego Pana Boga, o ile dobrze pamiętam), ale również istotę dbania o jego formę. To, co jest wynikiem lat wyrzeczeń i treningów, zostaje podniesione do rangi sztuki. Choć może się wydawać, że kult cielesności to wymysł pogańskich Greków i niewiele ma on wspólnego z chrześcijaństwem, istnieje spora różnica pomiędzy ukazaniem jego piękna, a zwykłym zatraceniem proporcji i przewartościowaniem.
Chrystus przychodząc na świat, narodził się w ciele. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Uświęcił je swoją obecnością, a Kościół nie bez powodu nazywa je również świątynią Ducha Świętego. Świątyni nie buduje się jednak po to, aby zakryć ją wielkim parawanem, odsłanianym jedynie dla grupy wtajemniczonych.
Z przykrością muszę stwierdzić, że Tomasz Terlikowski kolejny raz swoje lęki, stara się usprawiedliwić rzekomym katolickim rygoryzmem moralnym. Komu innemu mogło przyjść do głowy, że wykonana ze smakiem, operująca światłocieniami sesja ciał wybitnych atletów, to zaspokajanie potrzeb ruchu LGBTQ? Kto, przychodząc bez uprzedzeń, widzi w umięśnionej klatce piersiowej Kamila Stocha podnietę dla geja? Kto każe piękno ciała skrywać jedynie dla małżonka? Nie przychodzi mi do głowy nikt inny jak tylko osoba z kompleksami. A chrześcijaństwo to nie jest religia ludzi zakompleksionych.
Marcin Makowski - redaktor i publicysta DEON.pl, twórca portalu DziwnaWojna.pl. Jego teksty można przeczytać na blogu autorskim. Twitter: @makowski_m
Skomentuj artykuł