Miękkie strategie zmiany
Na fali emocji, które wywołał wynik głosowania w Sejmie nad projektami ustaw o związkach partnerskich pojawiło się dużo wypowiedzi bardzo niemądrych, trochę mądrych, a chyba najwięcej - obraźliwych. Jedni oburzają się na drugich, jak tak można: mówić, robić, pisać, głosować, zakazywać, relatywizować. Najgorsze jest jednak to, że w ogniu debaty koncentrujemy się na pojedynczych kadrach, tracąc z oczu tzw. "szeroki plan".
Spór o związki partnerskie nie jest ani pierwszym, ani ostatnim, w jakim uczestniczą chrześcijanie zatroskani o przyszłość kultury. Od lat sześćdziesiątych XX w. pozostajemy w stanie konfliktu ze zwolennikami zmian społecznych, które mają "uwolnić" świat od dyskryminacji, niesprawiedliwości i przemocy (także symbolicznej). Dawne hasło "proletariusze wszystkich krajów łączcie się" zamieniono na "dyskryminowani wszystkich grup...". Zamiast walki o zmianę bazy - według teorii Karola Marksa, demontuje się świadomość zbiorową, tj. nadbudowę (A. Gramsci dawno uznał, że od bazy jest ważniejsza).
W XX w. zwolennicy postępu wymusili zniesienie naturalnego prawa własności, które miało być przyczyną wyzysku robotników przez burżuazję. Dziś wielu ludzi wierzy, że trzeba zlikwidować inne naturalne różnice, by wreszcie żyło się godnie. Zapanuje równość, ludzie będą się szanować. Będą szczęśliwi.
Jak nazywa się ruch na rzecz zmian? Nie istnieje - bo nie może istnieć w tzw. płynnej ponowoczesności - ruch analogiczny do ruchu robotniczego z XIX wieku. Nie ma jednej teorii; otwarcie głoszonej, jedynie słusznej prawdy. Passe jest partyjny monopol. Nie ma nawet centrum dowodzenia. Brak KC PZPR czy "służb specjalnych poprawnego ładu", co budzi czasem podejrzliwość. Przecież ktoś musi tym sterować, inspirować! Do takiego stylu walki, do rewolucji "wprost", przy użyciu siły fizycznej, przywykliśmy. Może dlatego przeciwnicy zmian zachowują się czasem tak, jakby nadal głównym problemem była "zaraza bolszewicka ze Wschodu".
Trudno mówić o ruchu, bo jest ich kilka. Tak naprawdę tworzą jednak koalicję na rzecz zmian...
Działaniom nadają ton ruchy feministyczny i mniejszości seksualnych (LGBT) - to one wyznaczają kierunek zmiany. Oba ruchy wyrosły na fali kontrkultury, lecz przez pół wieku zdążyły obudować się teoriami. Spontaniczny zryw młodzieży uwarunkowany został ideologicznym programem. Kusi utopią społeczeństwa bez wykluczonych.
Na każdy ruch składa się gama fundacji, stowarzyszeń, "think tanków", grup nieformalnych, środowisk, partii politycznych, związków zawodowych. Są drobne, lecz jest ich sporo. Głosu użyczają im przychylne media, popierają niekiedy znane nazwiska. Wywierają presję na decydentów.
Czym jest owo "lobby", o którym lubi mówić prawica? To słowo nic już nie znaczy, wytarło się przez nadużywanie. Lepsze jest - "ruch społeczny" - legalna, jawna, dobrze zorganizowana, zaprawiona w bojach, zdecentralizowana sieć organizacji, a nawet niezrzeszonych jednostek. Nie ma i nie będzie wodza w starym stylu, sztywnej hierarchii, wspólnego manifestu czy zbrojnej armii. Jest wielu nieformalnych liderów, którzy... mówią to samo, używają identycznych argumentów. Podzielają światopogląd, mają wspólny cel. Czasem się kłócą, lecz umieją tworzyć strategiczne sojusze. Nikt im dziś nie każe podpisywać lojalek. Bo kto? Nie ma cenzury. Cieszy ich demokracja, prawa obywatelskie, a zwłaszcza nowe możliwości technologiczne. Działają równolegle, jednoczą się doraźnie. Wtedy widać ich - nietolerancyjną dla innych - spójność.
Po co używać prymitywnej siły? To przeżytek. Miękkie strategie zmiany społecznej są dużo bardziej skuteczne! Zamiast władzy, lepiej używać siły wpływu.
Miękka agresja jest nowoczesna: sprytna i subtelna (np. lincz medialny - niewinne żarty z kogoś, kto sobie zasłużył). Wykluczanie ze sfery publicznej odbywa się na "miękko": przez ośmieszanie, upokarzanie, okazywanie pogardy, wyśmiewanie, szykanowanie, plotkowanie, izolowanie itd.. Znakomicie, wręcz pokazowo ilustruje to debata publiczna z ostatniego tygodnia. Tytuły krzyczą: wstyd dla parlamentu, wstyd dla Polski! Słowo "wstyd" znalazłam w większości tekstów, które czytałam na ten temat. Publikuje się "listę hańby" z nazwiskami posłów PO, którzy głosowali przeciw związkom partnerskim. "Sprawców" wydarzenia potraktowano okrutnie. Krystynę Pawłowicz ośmieszono jako starą pannę. John Godson stał się czarnym, który ma psi obowiązek odwdzięczać się całe życie za abolicję. Jarosław Gowin to zakała partii, talib i groźny fanatyk. Niech premier wyrzuci go z rządu, na pysk - ku przestrodze. Szyderstwa i wmawianie poczucia obciachu idzie w parze z presją opinii: listy otwarte, maile zalewające skrzynki "źle" głosujących posłów, jednostronne artykuły, łamy dla liderów organizacji (głos krzywdzonego ludu), "obiektywne" opinie prawników itd.
Różnice w starej i nowej strategii widać od dawna, choćby na przykładzie pochodów. Dziś nikt nie musi iść na marsz w dniu 1 maja - odgórnie ustanowionego święta. Uczestniczyć w akademii 8 marca. Miękka rewolucja ma za narzędzia kolorowe, pokojowe, zabawne parady. Młodych, ładnych ludzi z kwiatami we włosach. Polacy już chyba wiedzą, że parad zakazać się nie da. Nie tędy droga. Czy to znaczy, że jesteśmy bezsilni, jeśli nie chcemy zmian?
Nic podobnego! Pora przestać narzekać, uciekać za mury twierdzy, broniąc kultury z grymasem bólu i nutą zgorszenia na twarzy. Obie strony mają dostęp do tych samych narzędzi.... Mają prawo się samoorganizować, zakładać organizacje i partie, dobijać do drzwi mediów, słać listy otwarte, manifestować, używać internetu.
Bitwa o ustawę aborcyjną jest (na razie) wygrana. O ustawę parytetową - przegrana, choć nie całkiem (35 proc. kobiet na listach wyborczych, a nie 50). O legalizację związków partnerskich - trwa. O in vitro - będzie za chwilę. Kościół w Polsce słabnie jako instytucja. Lecz czy na tym polega jego siła, że jest instytucją?
Skomentuj artykuł