Minister Zdrowia ostrzega - reformujemy!
Działania polskiego Ministerstwa Zdrowia zaczynają coraz bardziej przypominać inne ministerstwo - wymyślone przez Latający Cyrk Monty Pythona Ministerstwo Głupich Kroków. Nie wprowadza żadnych pozytywnych zmian w życiu społecznym, za to nieustannie, pod pozorem reformy, chce pobierać pieniądze z naszych kieszeni.
Zgodnie z tą zasadą działania czeka nas kolejna zmiana w funkcjonowaniu lekarzy rodzinnych (tu pozwalamy wybrzmieć ich radosnemu okrzykowi…): ograniczona zostanie liczba pacjentów zapisanych do pojedynczego lekarza rodzinnego (tu chwila na euforię pacjentów…) oraz zwiększony będzie dostęp do szkoleń dla lekarzy. To jeszcze nic - zacieśniona zostanie współpraca pomiędzy lekarzami rodzinnymi a specjalistami, aby u tych ostatnich nie tworzyły się kolejki. Tych, którzy mi nie wierzą, odsyłam do "Rzeczpospolitej", do tekstu Katarzyny Nowosielskiej .
Podziw szczery ogarnia czytelnika tych doniesień, gdy widzi, że nawet ministerstwo, ogłaszając projekt reformy zauważyło, że w Polsce jest zbyt mało specjalistów medycyny ogólnej, by gwałtownie zmniejszyć liczbę pacjentów przypadających na lekarza. Ten przebłysk geniuszu, nie przeszkodził jednak, w ogłoszeniu planów reformy. Szkoda, że urzędnikom nie przyszła na myśl inna, jakże zbawienna idea, iż nie każdy zapisany do lekarza pacjent odczuwa nieprzepartą potrzebę regularnego i możliwie częstego korzystania z usług przychodni. Co więcej, jeśli ktoś jest już zmuszony do regularnych wizyt, wie z doświadczenia, że najwięcej czasu lekarzowi zabiera papierkologia, a nie leczenie. Jednak, jeśli zmniejszymy liczbę koniecznych do wypełnienia papierków, zapewne poleci wraz z nimi kilka urzędniczych stołków, więc lepiej tworzyć nierealne plany reformy, niż realnie uprościć życie lekarzom, redukując biurokrację.
Swoją drogą zastanawiam się, gdzie leczą się urzędnicy i przedstawiciele rządu. A może się nie leczą i dlatego mamy taką sytuację, jaką mamy?
Wróćmy jednak do planów reformy. Nieco ponad pół roku temu ministerstwo swoimi reformatorskimi zapędami spowodowało kilometrowe kolejki u specjalistów (każdy chory na schorzenie przewlekłe musiał przynieść lekarzowi rodzinnemu zaświadczenie od specjalisty, że nie, nie został cudownie uzdrowiony w czasie świąt i tak, nadal cierpi na astmę/cukrzycę/tym podobne). Teraz dowiadujemy się, że to nie z powodu tamtego przepisu, a niewydolności komunikacji między lekarzami ma miejsce ten bujny rozkwit życia towarzyskiego w przychodniach specjalistycznych. Sytuację ma uzdrowić system informatyczny, w którym na specjalnym koncie lekarz rodzinny będzie mógł zapoznać się ze szczegółowym (już widzę radość w oczach specjalistów) opisem schorzenia pacjenta. Tak, aby rodzinny sam mógł leczyć pacjenta, bez konieczności wysyłania go do specjalisty.
Skomentuj artykuł