Młodzi bez pracy. Edukacja i przemysł
Przybywa bezrobotnych wśród absolwentów wyższych uczelni. Dane resortu pracy nie pozostawiają złudzeń: pod koniec marca w urzędach pracy zarejestrowanych było 266,6 tys. bezrobotnych po studiach, czyli o 13,1 proc. więcej niż przed rokiem.
Problem jest systemowy, dotyczy w znacznej mierze magistrów nauk humanistycznych. Z jednej strony, nasz kraj ma wysoki odsetek młodzieży z wyższym wykształceniem, z drugiej jednak strony, są to często absolwenci przeróżnych prywatnych uczelni, które służą często nie rzetelnemu zdobywaniu wykształcenia, ale - nade wszystko - są sposobem na niezły zarobek.
W "Wyższych Szkołach Gotowania na Gazie, Filozofii i Marketingu" młodzi zdobywają odpowiednie papiery i często nic poza nimi... O jakości kształcenia w tych "ośrodkach naukowych" opowiadali mi niejedną tragikomiczną historię znajomi doktorzy, którzy "załapali się" na prowadzenie zająć na takich uczelniach. Osobną sprawą jest, jak do swoich obowiązków podchodzą tam sami profesorowie - często pracujący zarówno w szkołach państwowych, jak prywatnych. Jakość wykładów, poziom wymagań w tym drugim przypadku nierzadko sięga bruku, choć i na państwowych uczelniach bywa coraz gorzej.
Przybywa zatem nikomu niepotrzebnych historyków, filozofów, filologów, marketingowców. Kilka lat studiów, pieniądze wyrzucone na czesne - a później i tak praca jaka się trafi, byle była... Jednak presja społeczna i specyfika polskiej edukacji powoduje, że kolejne roczniki dość irracjonalnie szansę na lepszą pracę i wyższy status społeczny wiążą z humanistycznym, stosunkowo łatwym do zdobycia wykształceniem. I tak lądują w dorosłym życiu humaniści, którzy mają problemy z czytaniem ze zrozumieniem, piszą z rażącymi błędami, nie znają historii i kultury własnego kraju i wreszcie nie bardzo wiedzą co ze sobą zrobić... O nich często mówi się właśnie: "hómaniści".
Duży wpływ na sytuację ma charakter zmian w edukacji, jakie zaszły w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Jeszcze za czasów premiera Buzka zlikwidowano 6 tys. szkół zawodowych. Sygnał, jaki poszedł do społeczeństwa, był jednoznaczny - szkolnictwo i wykształcenie techniczne są niepotrzebne. Pośrednio sprawa wiąże się z polskim, peryferyjnym charakterem gospodarki. Żyjemy w kraju w bardzo dużym stopniu pozbawionym własnego przemysłu. Wystarczy spojrzeć na marki większości produktów dostępnych w sieciach handlowych (oczywiście, także zagranicznych), by dostrzec, że od środków czystości po sprzęt RTV i AGD skazani jesteśmy na cudze firmy. Ogromna część zysków z zakupów, jakie robimy, wędruje za granicę i zasila cudzy kapitał: prywatny i publiczny. Choć często są one powiązane, amerykański, niemiecki, angielski czy francuski lobbing państwowy za rodzimymi koncernami jest najlepszym tego przykładem.
Na co zatem komu w naszym kraju specjaliści-technicy, ludzie ze średnim czy wyższym wykształceniem zawodowym? Zwykle są też oni drożsi jako pracownicy - a Polska jest niestety w Europie jednym z rezerwuarów taniej siły roboczej.
Mam duży szacunek do młodych ludzi, którzy realnie oceniają swoje umiejętności i potencjalne kompetencje i wolą wybrać rzetelny, "prosty" fach, zamiast zasilać szeregi "hómanistów". To, że zdecydują się na wykształcenie zawodowe, oczywiście nie gwarantuje natychmiastowego sukcesu zawodowego, ale - realnie rzecz biorąc - to właśnie oni mają większe szanse na znalezienie sensownego źródła zarobkowania, także dlatego, że wiedzą, czego chcą. Nie bez znaczenia jest tu także postawa rodziców i ich umiejętność zrozumienia, co lepsze dla ich dzieci: czy zdobycie tytuł magistra to rzeczywiście konieczność? Czy nie lepszy fach zgodny z predyspozycjami wchodzącego w dorosłe życie człowieka?
Wciąż żyjemy w świecie pewnego wyobrażenia, zrozumiałego jeszcze w pokoleniu dzisiejszych pięćdziesięciolatków, że wyższe wykształcenie niemal bezwarunkowo gwarantuje poprawę statusu społecznego i ekonomicznego. Ale zmiany w systemie edukacji i rynek prywatnych uczelni, gdzie właściwie jedynym cenzusem zdobycia tytułu magistra jest spłacenie czesnego za kolejne semestry, utrudnia zrozumienie prostego faktu: przez kilkadziesiąt lat dużo się w Polsce zmieniło. Póki co jednak trwa "hodowla" młodych, byle jak wykształconych i bezrobotnych. To jeszcze jeden z dowodów na to, jak wiele zmian mentalnych przed Polakami, byśmy zrozumieli, że póki co skazujemy samych siebie na rolę peryferyjnego społeczeństwa z byle jakimi formami społeczno-gospodarczej egzystencji.
Skomentuj artykuł