Pampers królewski

(fot. flickr.com)

Koniec roku to okres medialnych podsumowań, refleksyjne spojrzenie wstecz na wydarzenia, które wraz z wybiciem w Sylwestra godziny dwunastej wylądują w starym pudle z napisem "zeszły rok". Czasem jednak wśród zalewu nudnych analiz i newsów (niewiele się dzieje bo duża część świata - w tym politycy - ma wolne) trafia się tekst, który w ospałym czytelniku wywoła ekscytację. Wzbudza kontrowersje, budząc go z zimowo-świątecznego snu. Udało się to Agnieszce Kublik, która publikując "Pampers z niespodzianką. To nie jest felieton przeciwko matkom" w Gazecie Wyborczej z 28 grudnia 2014 roku sprowokowała burzę. Wiedziała, co robi, celowo "podkręcając" temat. Problem nie jest jednak z tych przemijających wraz z emocjami, a tym bardziej z wybiciem północy. Realnie istnieje.

Kublik podzieliła się oburzeniem po wizycie w restauracji w centrum stolicy: "Naprzeciw nas dwa małżeństwa (albo partnerzy, kto to dziś wie). Siedzą w rogu, na sporej kanapie (to ważne; dlaczego - o tym za chwilę). Są z dziećmi. To dwie dziewczynki, starsza tak około trzech-czterech lat, młodsza koło roku. Świergoczą, śmieją się. Urocze. Dziś nie jesteśmy już szczególnie wyczuleni na małe dzieci np. w restauracjach. Już się przyzwyczailiśmy, że rodzice ciągną je ze sobą wszędzie.

Ich rozbrykanie nam nie wadzi. Do czasu. […] Piski, wiski, można nie usłyszeć własnych myśli, dosłownie. Rodzicom to nie przeszkadza. Nasi amerykańscy znajomi są zszokowani, dla nich to po prostu brak kultury. Siedzę przodem do tych maluchów i nagle widzę, że ta młodsza ląduje na kanapie. Matka zaczyna ją rozbierać, ściąga majtasy i zmienia małej pampersa. Reszta ich towarzystwa nie reaguje. […] Oglądanie pampersa z niespodzianką przyprawia mnie o mdłości."

DEON.PL POLECA

Potem było o sikaniu innego chłopca na trawnik. Jak sama autorka pisze: "To jest felieton przeciwko tym, które uważają, że mogą więcej tylko dlatego, że mają dziecko." Oczywiście jedni ją poparli, inni zgorszyli się jej zgorszeniem. Nikt nie zauważył, że najpierw pisze "rodzicom to nie przeszkadza" a po chwili zarzuty stawia wyłącznie matkom. Problem jest źle postawiony. Pojedynczy rodzic będąc w restauracji z dzieckiem raczej się tak nie zachowa. Tu zadziałał syndrom: nasz stolik - nasze powietrze, nasza "twierdza towarzyska". A że publiczna? To problem publiki. Zna to każdy, kto spotkał rozbawioną grupkę znajomych w kawiarni, w pociągu itd.. Ludzie potrafią zachowywać się tak, jakby prywatyzowali przestrzeń, którą akurat zajmują, otoczenie doprowadzając do szału. Uważają, że "mogą więcej" z wielu powodów. I to jest ewidentny brak kultury.

Nie tylko dzieci robią hałas i nie tylko przewijanie jest czynnością związaną z intymnością. Wsiadłam kiedyś w Warszawie do przedziału pociągu, który jechał z północy na południe kraju i trafiłam na dwie, na oko dwudziestoletnie dziewczęta, które oglądały film na laptopie. Film w podróży normalna rzecz ale na takie okazje jest zestaw słuchawkowy. Pierwszy raz byłam świadkiem, że ktoś urządza przymusowy "seans" dla przedziału, niczym się nie przejmując. Śmiechy i komentarze nie pozostawiały złudzeń - z czytania czy drzemki nici. Zmęczenie, bo to była droga powrotna, nie ma racji bytu. Mój kulturalny protest został potraktowany jak… niemal osobista obraza, brak luzu i głupie czepianie. Bo pani z dzieckiem, która siedziała przy oknie, to nie przeszkadzało a ja się "dosiadłam" w trakcie podróży, choć miałam miejscówkę i takie same prawa do przestrzeni przedziału, jak każda z nich. To nie ich, ale mój problem! Jak śmiałam przypuszczać, że sobie przerwą zabawę w połowie!

Inny przypadek "komunikacyjny": jakiś czas temu, w okolicy świąt wielkanocnych jechałam do bliskich znajomych w ostatniej chwili, przepełnionym PKS-em. Pewien współpasażer wybrał czas jazdy na… obdzwanianie krewnych (bo nie miał czasu!) z życzeniami. Obcy ludzie w autobusie musieli wysłuchiwać osobistych wynurzeń, plotek rodzinnych, życzeń i całusów, bo nie mieli gdzie uciec. Telefon za telefonem, telefon za telefonem. Zero skrępowania a ponieważ pan stał, niosło się potężnie. Choć przebiła go pewna pani, która w innym czasie i miejscu przez dobry kwadrans relacjonowała rozmówcy z drugiej strony telefonu stan zdrowia koleżanki chorej na raka. Diagnozę, dolegliwości i jak strasznie wygląda, jak źle znosi chemię - z detalami. Słyszał każdy w promieniu kilku metrów. Komórka to znakomity wynalazek, ale czy trzeba nią katować innych? Intymne rozmowy przeprowadza się dyskretnie a nie o nich krzyczy.

Gdyby Kublik napisała o brakach w dobrym wychowaniu, które nazywamy zasadami savoir-vivre, nie "dowalając" jednostronnie matkom tak, jak przywołany przez nią prof. Zbigniew Mikołejko w głośnym artykule o "wózkowych", efekt byłby inny. Albo żaden. Kto dziś lubi pogadanki wychowawcze? Chamstwo zalewa ulice, parki i budynki wspólne ale kto by się przejmował taką bzdurą, jak savoir-vivre? W demokracji rządzi kultura ludu. Francuskie wyrażonka są jak francuskie pieski - dla arystokracji! Ta współczesna, niekoniecznie według krwi a bardziej według poziomu dochodów i wykształcenia (nie mam na myśli tzw. nowobogactwa) ma limuzyny, kluby, restauracje i domy otoczone zabezpieczeniami, nie miesza się w tłum gości czy pasażerów. Jej chamskie zachowania są mniej eksponowane a dobry przykład nie ma się jak przebić. Jest za cichy, zbyt ukryty. Tymczasem przestrzeń publiczna to pole niemal stworzone do rozpychania się łokciami i anektowania jej do potrzeb tego, kto akurat ma potrzebę. Każdy obywatel owej przestrzeni ma coś do poopowiadania. Choćby o rzucaniu papierków na chodnik czy zostawianiu śmieci na plaży/w lesie.

Przypadek opisany przez Kublik jest jednak ciekawy, bo stawia ona pytanie, co wolno matce w restauracji, a czego nie. Ten sam problem dotyczy - tak, tak! - kościołów. Byłam kiedyś świadkiem, jak w czasie mszy świętej kobieta z niemowlęciem na ręku podeszła do wolnej ławy stojącej wzdłuż bocznej ściany, położyła je i zmieniła mu pieluchę. Stałam w niewielkiej odległości za nią i ja także miałam wątpliwości - wolno jej czy nie? Smaczku dodaje fakt, że była to jedna z najważniejszych świątyń w Polsce - Katedra na Wawelu. Dziecku wszystko jedno, czy brudzi pieluchę na Wawelu, w wiejskim kościele, w czasie pogrzebu czy w domowej łazience. Rodzice muszą sobie radzić w takich sytuacjach.

Czy proboszczowie mają na uwadze, że oprócz podjazdu dla wózków z dziećmi i osób niepełnosprawnych rodzicom przydaje się kącik z przewijakiem? A może nie chcą zachęcać w ten sposób rodziców, żeby zabierali ze sobą niemowlęta, które czasem płaczą lub marudzą w najmniej odpowiednim momencie w czasie mszy?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pampers królewski
Komentarze (21)
:
:)
4 stycznia 2015, 08:24
brak kultury to jeden problem a zachowanie restauratora to drugi. właściciel restauracji musi dbać o komfort wszystkich klientów i jesli ktoś zagraża innym - restaurator musi działac. po prostu nie należy chodzić do restauracji, w której właściciel pozwala na tego typu zachowanie
3 stycznia 2015, 12:10
Skoro ostatnimi laty na piedestał wznosi się bywanie z dziećmi wszędzie, to trudno wymagać od kogoś innego zachowania. Skoro propaguje się ostentacyjne karmienie piersią, to czemu dziwić sie ostentacyjnemu publicznemu przewijania dziecka. Przykładowo, jeżeli namawia się rodziców z małymi dziećmi do chodzenia do kościołów, to albo zapewni się miejsce do przewijania dzieci, albo dzieci będą przewijane w kościelnych ławkach. Osobiście uważam, że ani knajpa, ani kościół, ani market nie są miejscami dla małych dzieci. Nic się niestanie złego, jak dopasuje się miejsce spaceru z dzieckiem do potrzeb dziecka, a nie rodzica. Prawdziwa miłość do dziecka wymaga poświęcenia choćby tej godziny spędzonej z przyjaciółmi w knajpie. Ale to jest wielka dyskusja o obecnie propagowanej wszędzie miłości do siebie, zamiast do drugiego człowieka. A co do utyskiwania na zachowanie młodych, to uważam, iż obecnie młodzież jest zbyt spokojna, zbyt skupiona nad przyszłym sukcesami, zbyt grzeczna. To źle rokuje na przyszłość. A utyskiwanie nad zachowaniem było zawsze domeną starych babć (np. w maglu), widać to się też zmienia.
E
ech:)
2 stycznia 2015, 12:18
Burza w szklance wody. A już myslałam, że GW coś naprawdę bulwersującego. A tu kolejny g...y temat. Ten artykuł można było napisać bez reklamowania tamtej dziennikarki. Po co zwiększać ilość jej czytelników? A na pewno teraz sięgną po artyluł, bo tematy z rynsztoka najlepiej się wielu czyta. Jeśli tej pani to przeszkadzało, to mogła dyskretnie zwrócić jej uwagę, lub zwrócić uwagę kelnera na jej zachowanie i po problemie. Ja bym tak zrobiła. Ale gdy brak tematu to i o g...e można napisać. A obyczajowość. No cóż szkoda, że pani pominęła nowobogackich, bo w wielu przypadkach to ich kultura. Biedny ze slamsowych osiedli tam nie chodzi, a z dziada pradziada uczony kultury tak się nie zachowa. To wszystko.
2 stycznia 2015, 21:54
G...y temat? Zgadza się. Ale nie uciekniemy przed i taką prozą życia. W ostatnim czasie miałem młyn, bo przed Świętami odpaliliśmy z żoną kolejny biznes w spółce znajomych, tym razem właśnie gastronomiczny. Nie wyobrażam sobie, żeby jacyś klienci jakby "prywatyzowali przestrzeń, którą akurat zajmują", jak to trafnie ujęła p. Małgorzata Bilska i nie licząc się z innymi, fundowali im takie niesmaczne obrazy i zapachy. Wystarczy zapytać i jest intymne miejsce dla tego typu spraw w lokalu. Ekshibicjonizm jest niestety w modzie, ale bez  przesady...
M
Margi
2 stycznia 2015, 23:08
Szkoda, że tylko nieliczni zdobywają się (jednak) na zwrócenie uwagi chamom, zakłócającym spokój i nie tylko. Kiedy zdarza mi się zadzwonić po straż miejską, gdy ktoś postanowi zrobić imprezę w bloku (z wrzaskami i wyciem np. o 3 rano), zawsze zastanawiam się, czy kilkaset osób, które to również słyszą nie mają telefonu, są głuche, same się tak zachowują?
E
ech:)
3 stycznia 2015, 06:35
Zgadzam sie. Pani Małgorzata Bilska pisze, że widzaiła w wawelskiej katedrze matkę przwijająca dziecko. Zgorszenie, pokazanie palcem. A ja się pytam dlaczego pani Małgorzata nie podeszła i dyskretnie nie zwróciła uwagi, że z Domu Bożego nie robi się kloaki. I nie chodzi tu o to, czy to wawelska katedra, czy drewniany kościólek w zapyziałej wsi. Dom Boży jest Domem Bożym. Kropka. Mówią, że zło ztryumfuje, gdy dobry człowiek nic nie zrobi. Dotyczy to także kultury. Co do kącików do przewijania maluchów. Myślę, że szbciej i lepij by było gdyby to rodzice byli zainteresowani i poprosili o pokoik czy wnękę z kotarą gdzieś w np zakrystii. Proboszcz czasami nie ma czasu o wszystkim myśleć. Ale Dumny rodzic z małej pociech, i wiary i szacunku tak.
MB
Małgorzata Bilska
3 stycznia 2015, 12:30
@ ech - a w którym to miejscu piszę, że to zgorszenie? Dodam: pod koniec przewijania tuż obok ławki przeszedł ksiądz, wyraźnie się zawahał bo nie wiedział, co się dzieje ale udał, że nie widzi i poszedł dalej. Jak sądzę, też miał wątpliwości. Z pewnością wielu księży je ma bo to nie ich świat. O tym się nie mówi. A dzieci mają prawo uczestniczyć we mszy.
L
leszek
2 stycznia 2015, 11:49
Narzekanie na stan obyczajów, zepsucie języka czy rozwydrzoną młodzież to ulubiony temat od początku świata, nic nowego pod słońcem. Taki rzeczy wynosi się z domu, jak ktoś w porę nie odbierze porządnej kindersztuby, to słoma mu zawsze z butów wyjdzie. Niedawno wszyscy usłyszeli, że można skończyć Oxford czy być potomkiem laureata nagrody Nobla w dziedzienie literatury i pomimo tego pozostać wulgarnym chamem.
A
A-Z
1 stycznia 2015, 23:45
W moim kościele jest toaleta z odpowiednim oznaczeniem. Proboszcz często przypomina, że nie można pozwalać chlopcu na obsikiwanie murów świątyni, ani wypinać dziewczynkom pupy na trawniku przed drzwiami kościoła. Trzeba mieć szacunek do miejsca i tego trzeba uczyć dzieci, już te malutkie. Później jak znalazł. W myśl porzekadła "czego mały Jaś się nauczy to Jan będzie umiał"Tak na marginesie-matki pozwalają chłopcom siusiać tam gdzie im się zachce. Poźniej pretensje do mężczyzn, że "te sprawy"olewają.
J
jim
1 stycznia 2015, 22:48
Degradację moralną i obyczajową bardzo trafnie opisuje w wywiadzie prof. Pawełczyńska, uczennica znanego socjologa prof. Ossowskiego w wywiadzie dla WPolityce. Mowa jest o "epoce chamstwa". Dosadne słowa, ale ...: http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/227980-wojna-przeciw-polsce-trwa-do-poczytania-na-nowy-rok-wyjatkowy-wywiad-ze-sp-prof-anna-pawelczynska
1 stycznia 2015, 21:49
Wypad z małymi dziećmi w przestrzeń publiczną to raczej wyprawa, gdzie nasz kraj jest jeszcze słabo przystosowany do tego. A potrzeby dziecka dają o sobie znać również i poza bezpiecznym, przygotowanym już na różne sytuacje domem. Rozróżniłbym potrzeby dziecka w kwestii nakarmienia go, a usunięcia dyskomfortowej pieluchy. Nakarmienie głodnego dziecka to priorytet i ma najmniej granic. Nawet gdy karmione piersią - kobiety potrafią jakoś tak dyskretnie to robić, że nie rażą wzroku co bardziej wrażliwych na widok półnagiego biustu. Niektórych to nawet czasami może nieco roztkliwić... w tym mnie... Natomiast kwestia przewinięcia – chyba nie jest sprawą takiej wagi czasowej, egzystencjalnej dziecka, jak nakarmienie. Może chwilę dłużej poczekać na znalezienie bardziej postronnego miejsca, niż wprost pod oczy i nosy innych? Zwłaszcza tych, którzy nie przyszli gdzieś tam zrobić zakupy, zatankować paliwo, do lekarza, na pocztę, tylko wyjątkowo używać zmysłu powonienia,  bo smakować potrawy.
M
Marcus
1 stycznia 2015, 21:17
Ogólnie zachowanie młodych ludzi (zachowanie w pociągu) wynika z bezstresowego wychowania, oraz z tego, że rodzice chcą być tak nowocześni, że zaczynają naśladować swoje dzieci we wszystkim zamiast służyć mądrością życiową i radą. Oczywiście dawniej też zdarzały się różne sytuacje ale pewne rzeczy przynajmniej robiono w ukryciu np. picie piwa. a ostatnio byłem świadkiem jak policjant podczas słusznej interwencji zwrócił uwagę bardzo młodym ludziom po czym usłyszał "Co mi zrobisz psie...." Z tym kącikiem do przewijania to pani przesadza. Dawniej też były te same problemy i jakoś matki radziły sobie z tym tematem. A co się stanie jak dziecko będzie pół godziny w mokrej pieluszce? Niedługo kto inny zaprotestuje, że księdzu nie zależy na chodzeniu do kościoła miłośnikom psów, bo nie można wprowadzić psa, który jest najukochańszym pupilem, bo nie ma kącika dla psów itd itp
W
WDR
1 stycznia 2015, 20:26
Sprawa jest bardzo prosta, ale nie widzi mnie, że Wyborcza akurat tym się tym zajmuje, a nie dyskryminacją Telewizji Republika przez prezydenta Komorowskiego i jego kancelarię. Wróćmy do oczywistości: dziecko trzeba przewinąć. Jeżeli w restauracji w centrum Warszawy nie ma toalety dla rodzica z dzieckiem to ta kobieta zachowała się właściwie. Jeżeli taka toaleta jest to nie zachowała się właściwie i obsługa restauracji powinna jej zwrócić uwagę. W przypadku odmowy udania się do toalety wyprosić z lokalu. Bez względu na to jaki jest stan faktyczny narzędzia do rozwiązania sytuacji leżały po stronie gospodarza lokalu. Dziennikarka, najprawdopodobniej gdyż nie znam całego artykułu, sama popełniła największy błąd nie informując o tym obsługi, która mogła być nieświadoma sytuacji. Czy są jeszcze jakieś burze, które można rozwiązać w kilku zdaniach? Służe pomocą.
A
annna
1 stycznia 2015, 22:52
W restauracyjnej toalecie nie było podobno przewijaka, ale była umywalka z dość dużym blatem, który mógł go zastąpić. Tak więc zachowała się właściwie, czy nie?
W
WDR
3 stycznia 2015, 03:58
Podobno? To może ogólnie... jeżeli w toalecie jest blat, którego wielkość pozwala na bezpieczne przewinięcie dziecka to tam należy to zrobić. Jeszcze jakieś "problemy" do rozwiązania w jednym zdaniu? ;-)))
T
TT
1 stycznia 2015, 18:37
Rzeczywiście jest bardzo dużo takich zachowań. Nasz kraj w ostatnich 25 latach niesłychanie schamiał - przepraszam za dosadne określenie, ale nazywajmy rzeczy po imieniu. To nieoglądanie się na innych, publiczne demonstrowanie braku kultury, przekleństwa mężczyzn i coraz częściej kobiet - kiedyś rzecz nie do pomyślenia. Jak jest zresztą nie do pomyślenia w innych krajach. Ale to wszystko jest wynikiem wychowania: w szkole, którą nie tyle zreformowano, co zdeformowano, w teatrach, kinach, na koncertach, kabaretach, no i przede wszystkim mediach. Programy, jakie u nas są na porządku dziennym, w innych krajach nie zostałyby w ogóle wyemitowane. Wszyscy pamiętamy owsiako we "Róbta co chceta". To wszystko jest wynik celowego i długofalowego działania. Jeśli więc mówimy o zjawisku, mówmy i o jego przyczynach!
F
franek
1 stycznia 2015, 19:08
Mów konkretnie: winni są masoni, Żydzi, cykliści, oni i oczywiście gender. Dawniej to zawsze było lepiej!!!
T
TeT
1 stycznia 2015, 19:38
Widzę, że nie umiesz czytać w myślach i nie lepiej jest u Ciebie z rozumieniem tekstów. Ale pocieszę Cię, a może rozczaruję(?), nie zamierzałem tu naruszać tabu, a tylko poruszyć omijany temat.
Z
zaskoczony
1 stycznia 2015, 20:05
Naprawdę jesteś przekonany, że 25 lat temu na ulicach kwitły dobre maniery, wszyscy chodzili elegancko ubrani i jak musieli powiedzieć d.. to zasłaniali usta chusteczką, w szkole dzieci chodziły w mundurkach i starszych całowały w rękę, a poza tym, to w każdym kraju na świecie poza Polską na ulicy i w telewizji panowie chodzą we frakach i lakierkach, panie w garsonkach a dzieci w marynarskich mundurkach z wyłożonym kołnierzykiem.
T
TeT
1 stycznia 2015, 21:07
To zaskoczenie bierze się po prostu z nieprzeczytania mojego postu;) Takie maniery nie kwitły, ale na ulicy i w towarzystwie takiego chamstwa jak teraz na pewno nie było. W mediach, choć komunistycznych, też nie. A co do innych krajów, to proponuję przyjrzeć się, jak się zachowują ludzie na ulicach,i posłuchać, jeśli zna Pan jakiś język obcy. Warto też włączyć telewizor lub radio. Takiego chamstwa, jak w u nas w mediach mainstreamowych, na pewno nie będzie, nawet, jeśliby to był język rosyjski lub nie przymierzając rumuński. Przypomina mi się np. festiwal w oplu, gdzie "artyści" bawili publiczność klnąc i transmitowała to ogólnopolska telewizja. U nas chamstwo, wulgarność, samowolę zrobiono normą - niestety!
Z
zaskoczony
1 stycznia 2015, 22:52
Doskonale pamiętam co było, znam "języki" i jeżdzę tu i tam i proszę bajek nie opowiadać. Co do "włączenia telewizora" to zależy co włączyć i gdzie włączyć, bo kanałów i programów są dziesiatki lub setki i zawsze można znaleźć przykład na dowolną okazję. Co do "mediów komunistycznych", to może uściślijmy, że chodziło dokładnie o 2 programy telewizyjne i bodaj cztery radiowe.