Płódźmy dzieci, ale za co?
Rządzący nie mają pomysłu na sensowną politykę prorodzinną. W zamian karmią nas kampaniami medialnymi, zachęcającymi Polaków do posiadania większej liczby dzieci.
Do końca 2011 roku obowiązywała 8% stawka VAT na ubranka dla niemowląt i buty dla dzieci. Od pierwszego stycznia wzrosła ona do 23%.
Skojarzyłem tę informację z dwoma innymi faktami. Po pierwsze, przypomniała mi się niedawna kampania medialna nawołująca Polaków do większej płodności. Spoty reklamowe jednoznacznie sugerowały, że wzrost dzietności to większa szansa na (godziwą) emeryturę w przyszłości. Trudno jednak uwierzyć, że Polacy rzucą się do łóżek, by tym sposobem wspierać trzeszczący w szwach system emerytalny. Oczywiście, zawsze warto łączyć przyjemne z pożytecznym, czy znaczy to jednak, że nowoczesny patriotyzm ma być "patriotyzmem łóżkowym"?
Odchodzi ochota do żartów, gdy wspomni się o drugim fakcie. Otóż, według opublikowanego pod koniec lipca raportu o ubóstwie, przygotowanego przez Główny Urząd Statystyczny, jedną z grup w Polsce, której najbardziej zagraża ubóstwo są właśnie rodziny wielodzietne: "już przy liczbie dzieci większej od dwóch odsetek ubogich, niezależnie od przyjętego progu ubóstwa, przekracza przeciętną. Wśród małżeństw z co najmniej czworgiem dzieci na utrzymaniu - ok. 34% osób żyło w 2010 r. w sferze ubóstwa ustawowego i ok. 24% w sferze ubóstwa skrajnego" ("Jest raport GUS o ubóstwie"). Mówiąc urzędniczym żargonem, ubóstwo ustawowe to kwota uzyskiwanych miesięcznie dochodów, która zgodnie z obowiązującą ustawą o pomocy społecznej uprawnia do ubiegania się o przyznanie świadczenia pieniężnego. W roku 2010 (do którego odnosił się raport GUS) kwota ta wynosiła 1404 złote dla czteroosobowej rodziny. Próg maksymalny dla skrajnego ubóstwa wyznaczono w 2010 roku na 1257 złotych.
Nie trzeba bujnej wyobraźni, by uświadomić sobie jak niewielkie to kwoty. Tym bardziej, że dla osób bardziej zamożnych 1000-1500 złotych to pieniądze, jakie bez większego trudu można wydać w trakcie niezobowiązującego shoppingu w galeriach handlowych. Z kolei dla wielu Polaków 1500 złotych to standardowe zarobki. Umówmy się, że to niewiele nawet dla młodych osób, zaczynających pracę. Zwłaszcza wtedy, gdy myślą o założeniu rodziny.
W Polsce nie istnieje żadna sensowna polityka prorodzinna. Bo trudno za wybitnie innowacyjne, czy faktycznie efektywne rozwiązanie systemowe uznać nawet "becikowe". Owszem, był to gest dobrej woli, ale gest tylko. Zamiast polityki prorodzinnej serwuje się dziś Polakom żałośnie paternalistyczne kampanie medialne, z których wymierny pożytek finansowy mają co najwyżej agencje reklamowe przygotowujące spoty.
Ba, okazuje się, że w kwestii polityki prorodzinnej jesteśmy daleko za państwem stereotypowo uważanym u nas za "kraj biednych ludzi", czyli Rumunią, gdzie od kilku lat prowadzona jest bardzo przemyślana strategia na rzecz rodzin. Polecam artykuł "Sto lat za Rumunami?", którego autorka, Joanna Suciu, opisuje swoje doświadczenia młodej matki na rumuńskiej prowincji i porównuje je z polskimi realiami. Jaka jest konkluzja? "Można zadać pytanie, czy Rumunię, znacznie biedniejszą od Polski, stać na dwuletnie płatne urlopy wychowawcze i inne narzędzia polityki prorodzinnej. Odpowiedź jest prosta: Rumunii nie stać, by jej nie prowadzić".
Cóż, w Polsce mamy póki co ważniejsze rzeczy na głowie, na przykład Euro 2012. Co znaczy podwyżka VAT na ubranka i obuwie dziecięce wobec igrzysk, stadionów i wciąż niewybudowanych autostrad... I tylko mały kłopot: kibice przyjadą, kibice pojadą, a Polska zostanie tam, gdzie jest. Czyli na rozdrożu.
Skomentuj artykuł