Po zamachu w Łodzi
Jak odnieść się do zamachu na dwóch polityków w siedzibie łódzkiego PiSu? Abstrahuję tutaj od komentarzy polityków, którzy upatrują problem w działaniach poszczególnych partii. Być może jest to dzieło fanatycznego zapaleńca, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Uważam jednak, że ta polityczna zbrodnia jest w gruncie rzeczy wierzchołkiem góry lodowej, tragicznym symbolem kondycji społeczeństwa polskiego, w którym nie potrafimy rozmawiać ze sobą, odwołując się do rzeczowych argumentów, lecz stosujemy nieustanną walkę emocji.
Dotyczy to zwłaszcza życia politycznego, ale podobne tendencje można zauważyć w przeżywaniu naszej religijności czy w odnoszeniu się do „obcych” i innych. Ten przerost emocjonalności widać również na forach internetowych, gdzie rzeczową dyskusję internauci zastępują ciągłym wylewanie pomyj lub obrzucają się nieprzykładnymi epitetami. Skąd bierze się ta nieumiejętność dialogu? Dlaczego często nie próbujemy nawet wsłuchać się w przedstawiane argumenty?
Przyczyn jest wiele. Myślę, że jedną z nich jest to, że nie potrafimy znieść różnorodności. To jest choroba, która coraz bardziej trawi polskie społeczeństwo, zwłaszcza, że żyjemy w czasach, kiedy ta różnorodność wchodzi do nas dzwiami i oknami. Nie można od niej uciec. Jednak ciągle nie wiemy, jak sobie z nią poradzić. Kojarzy się ona z czymś niebezpiecznym, wrogim, podminowującym nasze status quo. Chcielibyśmy wszystko zawrzeć w prostych i jednoznacznych schematach, w których czulibyśmy się bezpieczni. Ale, niestety, rzeczywistość nie pozwala się tak obłaskawić. Skrajne emocje są przejawem naszej bezradności.
Przez różnorodność rozumiem chociażby rozmaite sposoby wyrażania patriotyzmu lub katolicyzmu w naszym kraju. Łatwiej nam utożsamić patriotyzm z budowaniem pomników i obelisków, ale już trudniej z solidną i uczciwą pracą, z dbaniem o dobro wspólne, z aktywnym zaangażowaniem społecznym. Łatwiej jest sprowadzić katolicyzm do nieco wykrzywionej miłości Ojczyzny, (zbitka Polak-katolik), przy równoczesnym zapomnieniu o uniwersalnym wymiarze katolickości. Spory wokół krzyża przy Pałacu Prezydenckim są dla mnie przykładem takiego „bałwochwalczego skażenia” katolicyzmu.
My Polacy jesteśmy niezwykle emocjonalni, co samo w sobie nie musi być od razu czymś negatywnym. Często bywa to jednak ambiwalentna cecha. Pod wpływem uczuć potrafimy wyjść na ulice na wieść o śmierci Papieża i niemal zapomnieć o sobie. Nasze uczucie w tym kontekście wyraża pamięć, szacunek i współprzeżywanie. Ale to szybko mija, bo polegamy jedynie na uczuciach, które mają jedynie wspierać nasze działanie, a nie być jego głównym motywem. Bez intelektualnego pogłębienia, brakuje nam korzeni.
Nieco inaczej wygląda sprawa z negatywnymi emocjami, które również coś wyrażają. Problem w tym, że nie zawsze potrafimy to „coś” wyartykułować. Albo i nie chcemy. Dopóki nie odkryjemy, co wzbudza w nas negatywne emocje, będziemy podobni do wrzącego kotła, który kipi bez końca, bo nikt go nie zestawia z ognia. Coś takiego dzieje się właśnie na polskiej scenie politycznej, ale także w Kościele, i w innych sferach życia społecznego.
Tragedia w Łodzi jest przestrogą i przyczynkiem do zastanowienia się, a może i do opamiętania się.
Skomentuj artykuł