Pojednania nie będzie

Pojednania nie będzie
Sobotnia manifestacja przed Ambasadą Rosji, Belwederem i Pałacem Prezydenckim (fot. Grzegorz Jakubowski)

Najczęściej powracającym po ubiegłorocznej tragedii rządowego samolotu na lotnisku Siewiernyj pytaniem było: „Czy to coś zmieni?” W pytaniu nieśmiało pobrzmiewała nadzieja na zakończenie wojny polsko-polskiej. Trudno bowiem wyobrazić sobie wydarzenie, które mogłoby zbliżyć Polaków do siebie bardziej. Jak pokazuje historia, nasze labilne uczucia narodowe w obliczu zagrożeń i tragedii odkrywają przynależność do tego samego serca. Nad wrakiem Tupolewa wszyscy czekaliśmy na opamiętanie.

Dziś już wiemy, że żadnego pojednania nie będzie. Nadzieje na zaprzestanie niepotrzebnych konfliktów w imię wspólnego dobra zgasły w podobny sposób, jak po zwycięstwie Solidarności i śmierci Jana Pawła II. Nikt chyba nie myślał o utopijnej wizji Polski bez różnic. Było za to oczekiwanie na powszechną zgodę co do pryncypiów politycznych i na sprawiedliwe rozwiązania prawne, społeczne i gospodarcze, a przynajmniej na takie porozumienie, które zachowuje szacunek dla przyzwoitości i pozwala realizować program mądrego rozwoju, bez ukrytych założeń, że „jedni kosztem drugich”. Skoro stać na to wiele innych narodów, to dlaczegóżby nie nas? Wszyscy zyskaliby realizując augustiańską koncepcję jedności w sprawach zasadniczych, wolności w drugorzędnych, a we wszystkim miłości. To ostatnie było nawet swego czasu deklarowane. Dziś jednak zasadniej jest wierzyć deklaracjom trzeźwiejącego alkoholika niż niepijącego polityka. Niestety.

Zastanawia mnie czy ci, którzy postulowani wtedy natychmiastowe pojednanie polsko-rosyjskie, domagali się profetycznych gestów ze strony Kościoła, pytali dramatycznie czy „ciągle mamy prawo domagać się od nich [Rosjan] nieustannego okazywania skruchy” wyciągnęli wnioski z późniejszych wydarzeń. Rosjan i Polaków nie dzieli nienawiść. Problem dotyczy władz – a Rosja to władza, której zależy nie tyle na pojednaniu, co na podsycaniu naszego wewnętrznego konfliktu. Piramidalna naiwność wobec Rosji, tego arcymistrza politycznych szachów, wynika chyba z nieuleczalnej ideologizacji umysłu i hipisowskiej nostalgii za rajską harmonią. Tylko programowa amnezja historyczna i brak kontaktu z rzeczywistością mogą mylić chrześcijańskie przebaczenie z groteską PRowych gestów. Moskale zawsze byli i są naszymi braćmi, lecz wzruszenie na widok premiera Rosji obejmującego premiera Polski jest równie zasadne, co rozprawianie niegdyś o scementowaniu braterstwa na widok Breżniewa całującego w usta Honeckera.

W związku z pierwszą rocznicą katastrofy smoleńskiej pojawiło się wiele argumentów, w których widoczne jest zniecierpliwienie przedłużającą się żałobą. Ile zatem powinna trwać żałoba? Tyle ile trzeba. Czy można zabronić odczuwania straty, smutku i bólu (a nawet bulu) tym, których ta tragedia obchodzi? Wszak nie w tym rzecz, kto głośniej będzie rozpaczał, ani bardziej przekonująco deklarował miłość do ojczyzny. Ale i nie jest prawdą, że powracanie pamięcią do tych, co zginęli jest sposobem narzucania przekonań i odciąganiem od spraw ważnych dla kraju. Odciąganie od spraw ważnych reżyserowane jest akurat w inny sposób, a szacunek i współczucie wobec ofiar i ich rodzin jest naturalnym odruchem, zrozumiałym dla całej rzeszy społeczeństwa. Dla każdego, kto jest człowiekiem.

Wokół nas, a może i w nas, trwa spór o wizję przyszłej Polski. Wydarzenia z 10 kwietnia 2010 ogniskują wszystkie elementy tego sporu: pytania o winę, o zagrożenia, o polską rację stanu, o realizm polityczny, o szczerość intencji, a przede wszystkim o zdolność do adekwatnej reakcji i wyciągania wniosków. To, jak zinterpretujemy wydarzenia smoleńskie na długo zaważy na naszym narodowym losie. Nie wydaje się, by – mimo zarzutów – którakolwiek strona sporu była zainteresowana podtrzymywaniem patosu wiecznej ofiary. Różnice dotyczą miejsca, jakie w nowoczesnej świadomości powinna mieć historia i to, co wydaje się specyficznie polskie. Rezultat tego sporu, a właściwie konfliktu, zależny jest już od sposobu, w jaki jest on prowadzony. Kłótnia przekracza granice smaku i rozsądku, prowadząc jedynie do eskalacji antagonizmu i utrwalaniu dysfunkcji. Jeśli jest tak, że jesteśmy skazani na wojenny scenariusz polskiej debaty publicznej, to musimy się zastanowić, jak można na nią wpływać, by była coraz mniej autodestrukcyjna. Stopień zdolności społeczeństwa do rozwiązywania konfliktów na drodze debaty, szukanie kompromisów przy zastosowaniu demokratycznych procedur, są wskaźnikami rozwoju cywilizacyjnego. Powinni o tym pamiętać wszyscy, również ci, którzy uważają się za awangardę cywilizacji.

Byłoby dobrze, gdyby świeczki zapalane w kolejne rocznice katastrofy, przypominały nie tylko o bezsilności i błędnym kole antagonizmów, ile o wydarzeniu, które wpłynęło na pozytywną zmianę polskiej mentalności społecznej. Bo wbrew twierdzeniu, że nie jesteśmy lepsi niż rok temu, coś się jednak na lepsze zmieniło. Wiele osób odkryło mechanizmy manipulacji i zweryfikowało swoje poglądy. Wielu dostrzegło, jakimi prawami rządzi się aktualnie polityka i jak ważna jest dziś umiejętność krytycznego myślenia. Kolejne afery, z reguły umarzane, uświadamiają skalę korupcji i fakt, że jakaś część biznesu i polityki nie jest zainteresowana realnym polepszeniem losu wszystkich. Dziś łatwiej nam dostrzec, że skuteczne skądinąd sposoby ogrywania przeciwnika i utrzymywania pozytywnego wizerunku za cenę realnych reform, przeprowadzane są ostatecznie na koszt społeczeństwa. Pozbywanie się złudzeń to najlepsza część procesu zdrowienia.

Do wiarygodnego upodmiotowienia społeczeństwa, w którym 60% niczego nie czyta i nie rozumie najprostszej informacji medialnej, jest jeszcze daleko. Wydaje się jednak, że pozytywny proces lepszego rozumienia rzeczywistości, której na imię Polska, postępuje naprzód. Kościół mógłby odegrać w tym procesie znacznie poważniejszą rolę, jednak obecne pokolenie hierarchów wybrało wygodną metodę niewychylania się. Szkoda, bo Kościół w założeniach swego nauczania społecznego deklaruje uznanie autonomiczności polityki, po to by zachować profetyczny głos, mający upominać się o krzywdzonych i denuncjujący nadużycia władzy.

W kwietniu ubiegłego roku, oprócz relacji z Okęcia i pogrzebów, najbardziej wzruszające były dla mnie wspomnienia o ofiarach. Wiele z tych 96. osób odznaczało się autentycznym pragnieniem służby dla Polski. Ich decyzje, przemyślenia, praca czy relacje z ludźmi, potwierdzały wiarę w człowieka, który może zdobyć się na szlachetne życie. W atmosferze ogólnonarodowej żałoby, telewizja w tamtych dniach, pozbawiona reklam, błaznów, skandalistów i cyników, była zdolna przekazać coś, co świadczyło o niewyczerpanych pokładach narodowej energii. Nie widać było Polski zaściankowej i skłóconej, ale Polskę zdolną stawić czoła trudnym wyzwaniom. Choć to poczucie było chwilowe, pokazało jakąś prawdę o potencjale polskiego ducha, który bynajmniej nie zaniknął. I nie o sentyment tylko chodzi, ale o siłę, która wydobywa z nas to, co najlepsze. Rozbudzanie przekonania, że charakter narodowy składa się z samych negatywnych elementów i należy go w całości zastąpić jakimś, rzekomo nowoczesnym, produktem eksportowym, jest wysoce nieodpowiedzialne.

Jeżeli można by było mówić o testamencie tych, którzy zginęli w Smoleńsku, to zapewne dotyczyłby on wizji wspólnej Polski, która definiowałaby się poprzez wielkie dzieło tworzenia nowoczesnej tożsamości, nauki, prawa, gospodarki czy pozycji w świecie. Tożsamość powinna integrować najlepsze osiągnięcia przeszłości i uzdolnić do wybrania takiego kierunku, który odpowiadałby aspiracjom i potencjałowi Polski, a jednocześnie przerwać sekwencję popełniania tych samych błędów. Teorie systemowe mówią o dwóch rodzajach błędów. Pierwszy, to gdy robimy coś, czego nie powinniśmy robić. Drugi, gdy nie robimy tego, co powinniśmy zrobić. Z tego pierwszego zdajemy jeszcze sobie sprawę, podczas gdy z drugiego nikt nie jest rozliczany. Rozlicza jedynie historia, więc można się ostatecznie czegoś nauczyć, ale okrężną drogą i w bolesny sposób. Ten drugi, czyli błąd zaniechania, jest z reguły większym błędem. Mamy dziś wystarczająco dużo danych, by go nie popełnić.

Pojednania nie będzie. Ani nad grobem, ani przy piwie. To jednak nie przesądza o przyszłości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pojednania nie będzie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.