Postsmoleński obłęd? Niekoniecznie

Postsmoleński obłęd? Niekoniecznie
(fot. Piotr Drabik / flickr.com / CC BY 2.0)

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem deonowy felieton Małgorzaty Bilskiej "Kokpit Polish Air Force One". Niestety, obok wielu cennych uwag tekst zawiera passus, z którym kompletnie nie mogę się zgodzić.

Małgorzata Bilska trafnie zwraca uwagę na rolę i specyfikę Rosji na arenie międzynarodowej, potężny dyplomatyczny potencjał tego kraju, który zresztą umożliwia mu udane wygrywanie swoich interesów na oczach Europy, powiązanej z Rosją (i szachowanej przez to państwo) rozlicznymi gospodarczymi interesami. Słusznie wskazuje na polityczno-historyczny kontekst, które determinuje relacje nie tylko polsko-rosyjskie, ale szerzej - jak to widzimy - w całym naszym regionie.

DEON.PL POLECA

Ale z jedną, dwiema sprawami nie mogę się zgodzić. A przynajmniej uważam, że wymagają one znacznego uściślenia. Autorka pisze o "postsmoleńskim obłędzie" i "politycznych szalikowcach", "z których sporo wyciera sobie usta patriotycznymi frazami umoczonymi w katolickiej sosjerce i załamuje ręce nad wspólnotą narodową". Niestety, nie padają nazwiska, nie są podane konkretne zdarzenia, stąd nie wiem, kogo właściwie Bilska ma na myśli. Co prawda ostatnio Tomasz Lis zasugerował mocną okładką "Newsweeka", że "po Smoleńsku" wszystkiemu winien jest - jak zwykle - Jarosław Kaczyński, ale zakładam z ufnością, że felietonistka deonu jest mniej zacietrzewiona niż mainstreamowy, prominentny dziennikarz.

Szczerze mówiąc, gdy czytam/słyszę o "smoleńskim obłędzie" przypominam sobie atmosferę protekcjonalnego poklepywania po ramieniu wszystkich, którzy nie dowierzali choćby Ewie Kopacz, że smoleńska ziemia została przekopana "pięć metrów w głąb". Przypominam sobie jak szybko ulotniła się podniosła atmosfera po Smoleńsku (media wtedy skądś wytrzasnęły ciepłe, proste zdjęcia pary prezydenckiej, często pokazywanej wcześniej w niemal karykaturalnych ujęciach!) i bardzo szybko właśnie mainstreamowe media zaczęły straszyć "smoleńską sektą" i tym, jaka to ona jest ona groźna dla Polski i naszych dobrosąsiedzkich stosunków z Rosją. Pamiętam, jak epatowano Polaków wizją zatroskanego losem śledztwa smoleńskiego Putina, jak "Gazeta Wyborcza" wysyłała nas w ramach podzięki za rosyjską życzliwość zapalać świeczki na grobach żołnierzy Armii Czerwonej (przy okazji: jeśli ktoś chce się modlić za tych żołnierzy, ma do tego dobre prawo i wypełnia chrześcijański obowiązek).

Ale co się okazało po paru latach? Z dobrosąsiedzkich relacji z Rosją i tak niewiele zostało. Drobny niuans, który Małgorzata Bilska przeocza: nie stało się tak za sprawą "postsmoleńskiego obłędu", ale rosyjskiej aneksji Krymu. Wtedy to rozhisteryzowana Monika Olejnik, która bardzo lubi besztać publicznie tych, których nie lubi, zbeształa także Putina. Tego samego pana, który tuż po Smoleńsku stał się niemal idolem polskich mainstreamowych mediów! Warto o tym pamiętać, żeby uświadomić sobie, że jeśli kogoś w ostatnich latach dopadł jakiś "obłęd" to może niekoniecznie byli to ci, których zwyczajowo się o to oskarża.

Akurat w sprawie Rosji na własne oczy przekonaliśmy się, kto był realistą, a kto naiwniakiem w kwestii naszego rejonu. Dziś już nikt z tzw. poważnych nazwisk i moralnych autorytetów, chętnie drukowanych przez "GW" nie twierdzi tego, co jeszcze parę lat temu, że Rosja jest krajem pokojowo nastawionym, nakierowanym na dobrosąsiedzkie stosunki w naszym regionie. Dziś - jak ręką odjął - ubyło sympatyków "dobrego wujaszka" Putina w mainstreamie. Choć objawili się z kolei w całej krasie w różnych niszowych środowiskach od prawa do lewa, no ale to już temat na osobny artykuł.

Skupmy się na polskim podwórku. Tak, wydarzenia posmoleńskie w pełni ukazały, jak bardzo kwestie narodowe/patriotyczne powiązane są u nas z religijnymi. Smoleński krzyż i tablica na Krakowskim Przedmieściu, do dziś go upamiętniająca, są tego najwymowniejszymi znakami. Ta sytuacja ma też swoje mankamenty, jestem tego świadom, wspominałem o tym w swoim poprzednim deonowym felietonie. Ale nie zmienia to faktu, że polskie, tożsamościowe doświadczenie wciąż odwołuje się do głęboko osadzonych w naszej kulturze symboli religii katolickiej. Krzyż jest elementem polskiej historii, cierpienia Polaków z wielu pokoleń, także w kontekście naszej bardzo trudnej polsko-rosyjskiej wspólnej historii. Nie uważam, że to jakaś specyficzna "partyjna robota", to połączenie w jedno krzyża, polskości i cierpienia. To element głęboko kulturowy, a dla wielu osób - także element ich duchowego doświadczenia (które rzadko kiedy jest "czysto transcendentne). Próby odseparowania tego krzyża od przeżyć, emocji, doświadczeń zwykłych ludzi, wspominających Smoleńsk, byłyby po prostu i sztuczne, i w jakiś sposób okrutne.

Na Krakowskim Przedmieściu, już kilka dni po obchodach piątej rocznicy tragedii smoleńskiej, widziałem zwykłych ludzi przystających w zadumie przed pozostawionymi tam jeszcze zniczami, przed usychającymi kwiatami. Pewnie część z tych ludzi, jak i ja, mówiło "wieczny odpoczynek racz im dać Panie". Pewnie wielu z nich serdecznie spoglądało na tablicę smoleńską na murze kościoła świętej Anny. Czy to czyni mnie i ich kolejnymi nienawistnikami od "katolickiej sosjerki"? Szczerze wątpię, choć może jest zbyt względem siebie bezkrytyczny w tej materii. Na swoją obronę mam tyle, że chciałem się pomodlić za tych zmarłych, za parę prezydencką, za Annę Walentynowicz, za Izabelę Jarugę-Nowacką, za pilotów i obsługę samolotu, których nazwisk - przepraszam - nie pamiętam. Ale byli w mojej modlitwie.

A że sprawa, przez swoją masowość, przybiera także wymiar polityczny? Przecież to najzupełniej naturalne w naszych realiach. I nawet jeśli ma swoje ciemniejsze strony, to warto szerzej widzieć ich przyczyny.

I tyle ode mnie o "postsmoleńskim obłędzie".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Postsmoleński obłęd? Niekoniecznie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.