Prawie jak w PRL?
Media dysponują potężną bronią, wpływającą na setki tysięcy i miliony ludzi: to (dez)informacja. Im bardziej masowe i opiniotwórcze medium, tym większych może narobić szkód. Dlatego nie można przechodzić obojętnie wobec tego, co dzieje się w polskich mediach w czasie kampanii wyborczej.
To, co stało się w poniedziałek (18 maja) w programie Tomasza Lisa w TVP jest skandalem. Po pierwsze: okazuje się w sposób całkowicie już nie zawoalowany, że jeden z najbardziej opiniotwórczych programów publicystycznych w Polsce, nadawany przez telewizję publiczną, jest ordynarną tubą propagandową władzy. Nikt już nie udaje obiektywizmu. Tomasz Lis swój program telewizyjny - powtórzę, program w telewizji publicznej! - traktuje jako pole do rozgrywania osobistych sympatii i antypatii politycznych. Tylko ktoś bardzo naiwny może uwierzyć, że Tomasz Karolak, od niedawna jedna z oficjalnych twarzy kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego, przypadkiem został gościem programu Tomasza Lisa na kilka dni przed drugą turą wyborów. Czy tak wygląda obiektywne i rzetelne dziennikarstwo? Czy naprawdę niemal nikogo już nie razi, że naruszane są elementarne standardy nie tylko etyczne, ale wręcz estetyczne? To naprawdę jest "kwestia smaku", ten żenujący spektakl wiernopoddańczych gestów dziennikarskich gwiazd wobec miłościwie nam panujących.
Druga sprawa, wprost wiążąca się z pierwszą. Wczoraj Tomasz Lis wraz z Tomaszem Karolakiem zabawili się w potężną dezinformację, przed wielomilionową widownią przerzucając się rzekomym wpisem córki Andrzeja Dudy na twitterze. Tuż po programie okazało się, że to fałszywe konto. Szczerze? Trudno mi uwierzyć, że Lis i Karolak nie wiedzieli, że to fałszywka. To gra o tak wysoką stawkę, że wszystkie chwyty są najwyraźniej dozwolone.
Jeśli przyjmiemy, że obaj panowie nie mieli pojęcia, że cytują twitta z fałszywego konta, to mamy do czynienia z tak żałosnym pokazem niekompetencji dziennikarza, iż z miejsca powinien być przez szefostwo odesłany do ligi podwórkowej i do robienia gazetek ściennych w gimnazjum. Przecież zwykły "zjadacz chleba" często zadaje pytanie: czy to nie fake (fałszywka), gdy widzi jakąś kontrowersyjną wypowiedź w internecie. Trudno uwierzyć, że nie był w stanie tego sprawdzić Tomasz Lis i ludzie z jego zaplecza, odpowiedzialni za research, ludzie przygotowujący profesjonalny program telewizyjny publicznego nadawcy docierający do milionów odbiorców. Zbieg okoliczności? Jak śpiewał Jacek Kaczmarski: "Nie cierpię zbiegów złych okoliczności / co pojawiają się gdy ktoś osiąga cel".
Dawno, dawno temu miałem Tomasza Lisa za gwiazdę polskiego dziennikarstwa. Bardzo lubiłem jego telewizyjny sposób bycia, tak różny od tego, z czym kojarzyło mi się jeszcze dziennikarstwo z czasów PRL, sztywne, a czasem ubrane w wojskowe mundury. Lis był jednym z tych, którzy mieli stanowić nową, nieskalaną PRL-em jakość w polskich mediach. Pamiętam go jeszcze z czasów, nim pojechał do USA. Wrócił stamtąd z ugruntowaną pozycją już nie tyle świetnie zapowiadającego się dziennikarza, ale niekwestionowanego lidera w tej branży. Z czasem zauważyłem, że im jest wyżej, tym bardziej zatraca miarę w swojej stronniczości, równocześnie nie rezygnując z nimbu "obiektywnego dziennikarza". Dziś - odnoszę wrażenie - choć znajduje się bardzo wysoko, stanowi jedynie karykaturę rzetelnej publicystyki. I wcale nie wymagałbym od niego jakiegoś "skrajnego obiektywizmu". Chciałbym jedynie, żeby zachowywał elementarną dziennikarską przyzwoitość, która nie pozwala zamieniać programów telewizji publicznej w przedwyborcze agitki.
Coraz częściej mam wrażenie, także za sprawą Tomasza Lisa, że "telewizja kłamie" prawie jak w PRL. Prawie, bo wtedy jakość wizji i fonii była znacznie gorsza.
Skomentuj artykuł