Rok 2011 przyniósł kilka niebagatelnych wydarzeń dla polskiego życia publicznego: istotnych, kontrowersyjnych, tragicznych. Co najważniejsze - ich znaczenie nie minie wraz z nadchodzącym nowym rokiem.
9 października odbyły się wybory do Sejmu i Senatu. Platforma Obywatelska dokonała w skali III RP rzeczy fenomenalnej - zwyciężyła po raz drugi. Czy to efekt słabości opozycji, czy faktycznej popularności tej formacji? Z pewnością wyraźne osłabienie Prawa i Sprawiedliwości, jej kiepski obraz medialny (po części zasłużony), oraz wewnętrzne i wizerunkowe problemy SLD i PSL wzmogły w wyborcach przekonanie o braku faktycznej, politycznej alternatywy dla partii Donalda Tuska.
O tyle to zastanawiające, że na obrazku zatytułowanym "Polska w budowie" widać sporo rys: III RP jest krajem dotkniętym kryzysem, bezrobocie utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie, coraz bardziej zaznacza się demontaż socjalnych funkcji państwa. Tu warto zwrócić uwagę na bardzo istotne, ale mało medialne wydarzenie: z pierwszych analiz Narodowego Spisu Powszechnego, który odbył się w mijającym roku wynika, że około miliona Polaków zdecydowała się na emigrację zarobkową! Jest nas zatem nieco ponad 37 milionów.
Z październikowymi wyborami wiąże się jeszcze jedno istotne wydarzenie: antyklerykalny, przez część komentatorów i wyborców uważany za lewicowy, Ruch Palikota wdarł się do Sejmu jak grom z jasnego nieba. Z analiz powyborczych wynika, że na ugrupowanie Janusza Palikota, biznesmena i niegdysiejszego polityka PO, głosowało wielu młodych wyborców. W życie publiczne wkroczyło zatem w 2011 roku pokolenie kontestujące polityczno-kulturowe i religijne status quo, panujące w III RP.
Moim zdaniem, sukces partii Palikota, zbudowany między innymi na dość ostentacyjnie i sprawnie podawanym antyklerykalizmie (czy wręcz antychrześcijaństwie), powinien dać do myślenia przede wszystkim polskim hierarchom i duszpasterzom Kościoła.
Co do lewicowości Ruchu Palikota (i nadziei jakie w tej mierze wiąże z nim część lewicy, w tym Piotr Ikonowicz, czy Sławomir Sierakowski) - powołam się na arcytrafną opinię Ryszarda Bugaja, ekonomisty, publicysty, polityka, byłego doradcy Lecha Kaczyńskiego: "Jeżeli ktoś jest przez ileś lat politykiem, który uchodzi za skrajnie liberalnego nawet w Platformie Obywatelskiej, a potem nagle podnosi sztandar lewicy społecznej, w międzyczasie posługując się świńskim łbem, i prowadzi interesy w rajach podatkowych, (...) to mnie jego »wrażliwość społeczna« nie interesuje, bo nie wierzę w jej istnienie. To była i jest zwykła gra polityczna" (z wywiadu dla "Nowego Obywatela", "Lewica społeczna nie istnieje").
Wrócę tu do tragicznej, samobójczej śmierci Andrzeja Leppera (zmarł 5 sierpnia): przez lata był ulubionym celem ataków mainstreamowych mediów. Jego partią i nim samym straszono Polaków niczym Czarnym Ludem. Moim zdaniem - tak, to kontrowersyjna opinia - był to jednak przez długi czas bardzo sprawny, wytrwały i inteligentny polityk, który dzięki umiejętności sprawnego łączenia haseł społecznych z pragmatycznym działaniem zachwiał nieco neoliberalnym światkiem medialno-politycznym III RP. Co do skandali - jestem głęboko przekonany, że "Samoobrona" nie wyróżniała się tutaj ani na plus, ani na minus w stosunku do wielu polskich partii, jakie zafundowaliśmy sobie jako obywatele w III RP.
Trzeba też odnotować w tym miejscu osłabienie Prawa i Sprawiedliwości. Rozstanie z tą formacją kolejnych posłów, na czele ze Zbigniewem Ziobrą, wyraźny brak politycznego przesłania, atrakcyjnego dla szerszej grupy wyborców, niż "elektorat posmoleński" nie wróży dobrze partii Jarosława Kaczyńskiego.
Rok 2011 to również czas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej: były to sto osiemdziesiąt cztery dni. Pozwolę sobie na akcent humorystyczny. Otóż na stronie prezydencji znalazłem pierwsze podsumowania, z których wynika, że w trakcie prezydencji "w Polsce odbyły się 452 spotkania, w tym 20 nieformalnych posiedzeń Rady UE i spotkań ministrów UE, 30 konferencji na poziomie ministerialnym oraz ponad 300 spotkań eksperckich. Większość z tych wydarzeń odbyła się w Warszawie, Sopocie, Wrocławiu, Krakowie i Poznaniu. W Brukseli odbyło się 1940 spotkań, m.in. rady i komitety. W sumie na spotkania związane z prezydencją przyjechało do Polski około 30 tysięcy delegatów, akredytowało się 2150 dziennikarzy, zaś flota prezydencji przejechała 793 000 km (...). W czasie spotkań delegaci wypili 200 tysięcy butelek wody i zjedli 230 kg krówek [podkreślenie - K.W.]". Mam nadzieję, że nie były to szalone krówki...
Mimo szumnych zapowiedzi okazało się, że nasza rola sprawcza w Unii Europejskiej nie jest zbyt silna. Z zainteresowaniem śledziłem debatę na stronie Fundacji Schumana (organizacji trzymającej "rękę na pulsie" w kwestiach naszego członkostwa w UE), poświęconą prezydencji ("O prezydencji krytycznie"). Zwrócę uwagę na jeden z tekstów tej dyskusji, "Twórzmy partnerstwo pozarządowe", pióra Łukasza Grajewskiego: "Szczyt Partnerstwa Wschodniego miał być koronnym wydarzeniem polskiej prezydencji. W okresie ekonomicznego kryzysu i eurointegracyjnej stagnacji, miał przynieść tak potrzebny powiew optymizmu. Na przekór tendencjom, Unia Europejska pod przewodnictwem Polski miała zaoferować państwom Europy Wschodniej realne partnerstwo. Planu nie zrealizowano, co nie oznacza, że już nic nie da się zrobić". Z pewnością nie tylko czas prezydencji był dobrym momentem na wzmacnianie naszych relacji z krajami Europy Wschodniej. Ale to już temat zdecydowanie bardziej na prognozy dotyczące nadchodzącego roku. Tym bardziej, ze koniec 2011 roku przyniósł powyborcze wrzenie społeczne w Rosji.
Na początku 2011 roku ukazał się także raport MAK dotyczący katastrofy smoleńskiej. Został przyjęty z bardzo mieszanymi uczuciami i od razu potraktowano go jako element politycznej gry. Gry prowadzonej także przez stronę rosyjską. Warszawy nie uprzedzono o fakcie prezentacji raportu, premier Donald Tusk przebywał w tamtym czasie za granicą. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jakkolwiek katastrofa smoleńska była wstrząsem, ustalenia w jej sprawie nie budzą już tak wielkich emocji społecznych (ruch "Solidarni 2010" obumarł właściwie w roku 2011), ale długo jeszcze wydarzenie to będzie kłaść się cieniem na naszym życiu publicznym i "zatruwały krew pobratymczą".
Nie ma polityki bez gospodarki, zatem na koniec kilka faktów z tej dziedziny. W 2011 wzrósł VAT, zmniejszono składki przekazywane do OFE (co zmartwiło bardzo wiernych uczniów prof. Balcerowicza i jego samego). Niestety, debata o systemie emerytalnym, która powinna zacząć się już dawno, utknęła znów w martwym punkcie jako wciąż chyba zbyt mało interesująca dla mediów. No nic, przyjdzie poczekać kilkadziesiąt lat, gdy katastrofa stanie się faktem. Ponadto rząd zapowiedział ograniczenie ulg podatkowych, podwyższenie składki rentowej i wieku emerytalnego.
I tu można postawić kropkę: 2011 rok nie pozwoli nam tak szybko o sobie zapomnieć...
Skomentuj artykuł