Sąsiedzi ratują warzywniak, którego właścicielem jest niepełnosprawny samotny rencista
Chociaż mężczyzna pracował od rana do nocy, nie był w stanie się utrzymać. Wystarczył jednak jeden post na Facebooku, żeby uruchomić falę dobra!
Pan Mariusz z Olsztyna ma czterokończynowe porażenie mózgowe. Utrzymuje się tylko z renty i z zasiłku, dorabia jednak prowadzeniem osiedlowego warzywniaka. "Codziennie wstaję o godzinie 4:30 rano. Po towar jeżdżę ze znajomym, który również się zaopatruje, ale jednocześnie mi pomaga. Pracę kończę po godzinie 18:00. Gdy w kiosku posprzątam, idę na autobus, w domu jestem po godzinie 20:00. I tak przez cały tydzień" - opowiada olsztyńskiej "Gazecie Wyborczej".
Niestety mężczyzna nie miał z tego dochodów. "Bywało, że po całym dniu pracy miał 40 złotych utargu" - opisuje Polsat News. Jego sytuacja była naprawdę ciężka.
"Postanowiłem coś zrobić"
Jak podaje olsztyńska "Wyborcza", okazało się jednak, że właściciel ma bardzo uważnego sąsiada. "Odwiedziłem warzywniak i porozmawiałem sobie z panem Mariuszem. Poznałem jego historię, usłyszałem o tym, jak wstaje co rano, by pojechać po towar, a później siedzi wypatrując klientów, którzy przyjdą albo nie. Poruszyło mnie to wszystko. Postanowiłem coś zrobić" - mówi Krzysztof Szlubowski.
Niedługo później na facebookowym profilu twojejaroty.olsztyn.in mogliśmy przeczytać post:
"Jest na Jarotach warzywniak, którego właściciel nie narzeka na nadmiar klientów. Sklep, a raczej kiosk, prowadzony jest przez osobę, która pomimo sporej niepełnosprawności ruchowej, wstaje codziennie rano, aby dostarczyć okolicznym mieszkańcom owoce i warzywa.
Właściciel mozolnie zdejmuje blachy zabezpieczające, wykłada towar z ciężkich skrzynek, a gdy nadarzy się sytuacja zagaduje przechodnia.
- Ludzie wolą kupować w marketach” - mówi Mariusz, bo tak ma na imię sprzedawca, który utrzymuje się z głodowej renty, a sklepik prowadzi po to, aby trochę dorobić. Jednak można by rzec, że pracuje on charytatywnie. Po opłaceniu rachunków zostaje mu miesięcznie kilkaset złotych, a nierzadko mniej niż można uzyskać z popularnego programu rządowego na pierwsze dziecko
Łzy same cisną się do oczu po rozmowie z Mariuszem. Na domiar złego, z racji małej liczby klientów, niesprzedane warzywa i owoce marnują się, narażając sklepikarza na dodatkowe straty. Nie chcę myśleć co będzie zimą, gdy kiosk trzeba będzie ogrzać.
Chłopak od 13. roku życia pracował w różnych miejscach, ale orzeczenia lekarskie, które posiada, nie pozwalają mu wykonywać wielu prac. Po załamaniu jakie niedawno przeżył, sklepik pozwala mu „wyjść do ludzi”, porozmawiać z nimi i zapomnieć o paśmie nieszczęść, które spotkały go w życiu.
Od Mariusza za zakupy nie dostaniesz naklejki na maskotkę, ale otrzymasz polskie warzywa, owoce i wiejskie jajka oraz wdzięczność i serdeczny uśmiech. Kupując cokolwiek za około 10 zł prawdopodobnie zwiększysz dzienny obrót sklepu o jakieś 25%.
Jeżeli kogokolwiek poruszyła historia Mariusza, tak jak mnie, i ktokolwiek zechciałby odwiedzić jego sklepik, może go znaleźć przy ul. Boenigka 7. Mając nadzieję, że to, co napisałem powyżej, przyczyni się do pozyskania choćby jednego dodatkowego klienta, chcę Wam z góry serdecznie podziękować."
"Społeczność Jarot jest wielka!"
Akcja okazała się wielkim sukcesem. Post, a klienci w dwa dni zupełnie wyczyścili półki warzywniaka swojego sąsiada!
"W imieniu właściciela przekazuje ogromne wyrazy wdzięczności! My do podziękowań się przyłączamy. Społeczność Twoich Jarot jest wielka!" - skomentował na Facebooku pomysłodawca akcji.
Media donoszą, że nie jest to jednorazowa akcja - wielu klientów i klientek postanowiło regularnie kupować w osiedlowym warzywniaku u pana Mariusza, a, jak donosi Polsat News, pojawiła się także propozycja pomocy w remoncie budki.
Skomentuj artykuł