Sprawa Piesiewicza pod lupą publicystów
Opublikowanie filmiku, na którym widać Krzysztofa Piesiewicza w intymnej sytuacji, wywołało gorącą dyskusję wśród publicystów. – To powinien być koniec Krzysztofa Piesiewicza jako polityka – uważa Tomasz P. Terlikowski. Zdaniem abp. Józefa Życińskiego media posługują się językiem nihilizmu, a to, co dzieje się z Piesiewiczem to próba wykończenia kolejnego autorytetu.
"Publiczne przeprosiny, zawieszenie działalności politycznej i wreszcie wycofanie się na margines życia społecznego – tak powinno wyglądać zakończenie sprawy scenarzysty, prawnika i senatora PO" – pisze Tomasz P. Terlikowski na łamach Rzeczpospolitej. "A powodem wcale nie jest hipokryzja, ale bezpieczeństwo państwa i moralność publiczna. Nie ulega wątpliwości, że obywatele mają prawo do życia prywatnego. Mogą przebierać się we frywolne ciuszki albo w strój łowiecki, a nawet sprowadzać sobie do domu prostytutki (posługując się eufemizmem senatora Piesiewicza: "panią spotkaną nieopodal hotelu Marriott"). To ich życie i ich sprawa. Polityk jednak nie może sobie na takie zachowania pozwolić. I to nie dlatego, że ma być lepszy od innych, nie dlatego, że jest inny, i nawet nie dlatego, że Polską rządzą "kołtuni i kler", którzy odbierają innym prawo do "zabaw". Ale dlatego, że tego wymagają jego własna wiarygodność i interes państwa, któremu ma służyć".
Zupełnie inaczej na sprawę spogląda Magda Żakowska: "Piesiewicz wciągał kokainę? To dopiero ustali prokuratorskie śledztwo. Ale nawet gdyby, to czy zażywanie kokainy – choć zakazane prawem – czyni go złym człowiekiem? Moim zdaniem – nie" – pisze na łamach "Gazety Wyborczej". "Czy byłoby to sprzeniewierzenie się własnym zasadom? Nie. Nigdy nie prowadził w Senacie krucjaty antynarkotykowej. Ani nie postulował legalizacji narkotyków. Nie wierzę mu wprawdzie, gdy tłumaczy, że wciągał przez nos lekarstwo, żałuję, że nie ma odwagi zmierzyć się z tym świństwem. Ale nie chcę osądzać człowieka postawionego w tak drastycznej sytuacji".
– Przyjąłem z bólem i szokiem zarazem sposób potraktowania dramatu Krzysztofa Piesiewicza przez część polskich mediów – komentował arcybiskup. – Te media, i to nie tylko tabloidy, wyraźnie mówią językiem nihilizmu, powtarzając na niektórych łamach wątek: nie mamy autorytetów moralnych. W tym tkwi wielka satysfakcja: wykończyć kolejny autorytet – to wielkie osiągnięcie pewnego środowiska. Arcybiskup dodał również, że kościół "nie jest kościołem dla aniołów, ale dla grzeszników".
Na słowa abp. Życińskiego komentarzem zareagował Rafał Ziemkiewicz. W "Rzeczpospolitej" czytamy: "Świecka publicystyka może głosić, że kto tam co wciąga i jaki seks go kręci, to jego prywatna sprawa. Katolicki ksiądz tak grzechu traktować nie powinien, a tym bardziej widzieć w grzeszniku tylko “człowieka, którego spotkało nieszczęście”. Zwłaszcza gdy kontekst wskazuje, iż “nieszczęściem” jest dla kapłana nie to, co katolicyzm staromodnie nazywa grzechem czy upadkiem, ale raczej wpadka, publiczne zdemaskowanie obłudy.
Niektórym, także, niestety, hierarchom, zdarza się myśleć, że grzech sam w sobie ujdzie, w końcu człowiek jest grzeszny – byle sprawa nie wyszła na jaw i nie zgorszyła maluczkich. Do czego taki sposób myślenia prowadzi, mamy właśnie przykład w Irlandii. Grzmi arcybiskup na media, że “niszczą autorytety”. Wynika z tego jasno, iż autorytety, jego zdaniem, istnieć mogą tylko dzięki oszustwu, dzięki fałszowaniu życiorysów – gdybyśmy żyli w prawdzie, nie ostałby się żaden. Nie dziwi mnie to, zważywszy, z kim sympatyzuje Życiński-publicysta, ale Życiński-kapłan powinien dopuszczać, że zdarzają się i prawdziwi święci".
Bronisław Wildstein łączy aferę, która rozgorzała wokół byłego już senatora PO, z kwestią lustracji: – Trudno oderwać ostatnie rewelacje na temat senatora Piesiewicza od jego roli w procesie lustracyjnym. Otóż, wykorzystując zasłużenie zdobyty autorytet, był on jednym z tych, którzy przekonali prezydenta Kaczyńskiego, aby nie zgodził się na ustawę lustracyjną de facto otwierającą dla wszystkich archiwa tajnych służb komunistycznych – pisze w "Rzeczpospolitej". "W efekcie prezydent przygotował odmienną, dość kontrowersyjną, wersję tej ustawy, która spotkała się z buntem zainteresowanych (rozszerzała grupę poddanych lustracji) i została odrzucona przez Trybunał Konstytucyjny".
Kublik: "Wildstein w sojuszu z szantażystkami Piesiewicza"
Na komentarz Wildsteina zareagowała Gazeta Wyborcza: "Wildstein prywatny dramat Piesiewicza jednym komentarzem przerobił na aferę lustracyjną. Co łączy te sprawy? Nic. Tylko obsesyjnie skoncentrowany na teczkach umysł Wildsteina mógł je powiązać" – pisze Agnieszka Kublik. "Bo Wildstein ma obsesję na punkcie teczek. Na punkcie lustracji. I każdego, kto nie chce upublicznić wszystkich teczek w całości. W ten sposób Wildstein dołączył do szantażystek Piesiewicza. W sojuszu z nimi na antenie telewizji publicznej wykańczał autorytet Piesiewicza. I w sojuszu z redaktorami "Wiadomości". Bo to oni pozwolili Wildsteinowi ogłosić swoją łajdacką hipotezę. Było to nieprzyzwoite i obrzydliwe. Po prostu haniebne".
– Dla mnie to temat na Plotka i strony o celebrytach w mojej gazecie, a nie do poważnych rozważań – mówi Łukasz Warzecha, komentator "Faktu". – Na sobotę do dyskusji o tej sprawie zapraszał mnie Polsat News, ale odmówiłem. Nie widzę powodu, żeby się tym incydentem zajmować więcej niż w tej notce. Oto powody. Po pierwsze – senator Piesiewicz jest politycznie nikim. Jego działania nie mają najmniejszego znaczenia, a sama Platforma nie wykorzystywała go jako autorytetu moralnego z racji życiorysu, w przeciwieństwie choćby do Andrzeja Czumy czy Bogdana Borusewicza. Po drugie – nie przypominam sobie, aby senator Piesiewicz był oficjalnym głosicielem obyczajowej ortodoksji. Gdyby dwie wulgarne panienki przebrały w sukienkę Romana Giertycha albo choćby Jarosława Gowina, to byłby problem i kompromitacja. Tak jak Kazimierza Marcinkiewicza skompromitował przebieg jego życia prywatnego. W przypadku Piesiewicza tego dysonansu brak".
Hołówka: Wszystko, co wiemy, to tylko pomówienia
– Nie wolno wyciągać na światło dzienne informacji na temat życia prywatnego ani polityków, ani innych ludzi. Powinniśmy dbać o to, żeby sfera prywatna i sfera publiczna były od siebie oddzielone – komentuje sprawę Jacek Hołówka z "Rzeczpospolitej". – A sprawa Krzysztofa Piesiewicza jest tym trudniejsza do oceny, że nie mamy sprawdzonych informacji na temat tego, co się naprawdę wydarzyło. Wszystko, co wiemy, to tylko pomówienia, domniemania, sugestie, zagadki i nieprawdopodobne rekonstrukcje. Z informacji, które posiadam, a pochodzą one z drugiej lub nawet trzeciej ręki, wynika, że być może Piesiewicz przebierał się za kobietę, że chyba miał na szkiełku coś białego, a potem nic tam już nie było, a więc może zażywał kokainę, a może nie. To są poważne oskarżenia pociągające za sobą ogromne konsekwencje. Dlatego nie można się tą sprawą bawić w nieodpowiedzialny sposób i ja też nie zamierzam tego robić.
Skomentuj artykuł