Święty Walenty nie dla Senyszyn
Rozpoczęliśmy ten tydzień świątecznie. W poniedziałek przeżywaliśmy w Kościele święto Apostołów Słowian i Patronów Europy, czyli świętych Cyryla i Metodego. Nie mieli oni wprawdzie żadnych szans w konkurencji ze świętującym w tym samym dniu św. Walentym, ale na szczęście święci zapewne nie są zazdrośni o popularność.
Szkoda tylko, że Europa zdaje się mieć ze swymi patronami i swą chrześcijańską tradycją coraz mniej wspólnego, podobnie, jak walentynki z piękną postacią św. Walentego. Nie chcę w tym miejscu oczywiście narazić się zakochanym i kwestionować bardzo sympatycznego święta, ubolewam tylko trochę nad tym, że ono dziś takie importowane, nakręcone sztucznie i strasznie komercyjne. Z większą więc chyba sympatią patrzyłbym na święto zakochanych, gdyby je u nas na powrót powiązać ze świętojańską tradycją, która „ochrzciła” prasłowiańskie święto miłości. I pogoda w czerwcu piękniejsza, i zwyczaje ciekawsze, i byłoby bardziej nasze, a nie takie „hamerykańskie”.
Zostawmy jednak św. Walentego, walentynki i zakochanych a wróćmy do Europy i jej patronów. Gdy Jan Paweł II pisał encyklikę o apostołach Słowian i ogłaszał Cyryla i Metodego patronami Europy, to mówił o Wschodzie i Zachodzie Europy jako o dwóch płucach jednego organizmu; tymczasem po ostatnim szczycie przywódców państw europejskich znów słyszymy o Europach różnych prędkości, o nowych podziałach w zjednoczonej Europie. To musi niepokoić i budzić sprzeciw.
Nie mniejszy sprzeciw musi rodzić odzieranie Europy z jej chrześcijańskości, zakłamywanie jej historii i tożsamości. To nie tylko sprzeniewierzanie się tym, którzy tworzyli Europę w odległych wiekach, ale i ojcom założycielom dzisiejszej zjednoczonej Europy, jak kanclerz K. Adenauer, włoski premier A. de Gasperi czy kandydat na ołtarze, francuski minister R. Schuman, którego proces beatyfikacyjny trwa od 2004 r. Bez nich nie byłoby Wspólnot Europejskich i dzisiejszej Unii, a ich koncepcja od początku była wizją Europy chrześcijańskiej.
Kiedy w preambule do Karty Praw Podstawowych odrzucono odniesienie do Boga i chrześcijańskiej tradycji, Jan Paweł II powiedział, że fakt ten jest sprzeczny z historią i obraża ojców nowej Europy[1]. Ta niechęć Europy do siebie samej, do swej chrześcijańskiej tożsamości kolejny raz ujawniła się w ostatnich dniach stycznia, gdy po zamachu na koptyjskich chrześcijan w Kairze, Radzie UE nie udało się uchwalić deklaracji w obronie prześladowanych chrześcijan, gdyż szefowie dyplomacji niektórych państw członkowskich nie zgodzili się na jakiekolwiek doniesienie do chrześcijaństwa.
Miesiąc wcześniej mieliśmy do czynienia z wydanym przez Komisję Europejską kuriozalnym kalendarzem dla gimnazjalistów, w którym nie umieszczono największych nawet świąt chrześcijańskich, choć znalazło się miejsce dla świąt muzułmańskich i żydowskich. To są przykłady już nie tylko fanatyzmu laickiego, jak to trafnie określał śp. arcybiskup Życiński, ale wyraźnej dyskryminacji chrześcijan w Europie, którą kulturowo stworzyło przecież przede wszystkim chrześcijaństwo.
Można w tych przejawach zauważyć za kard. Ratzingerem nienawiść Zachodu do samego siebie… Zachód usiłuje w godny pochwały sposób otwierać się z pełnym zrozumieniem ku wartościom zewnętrznym, ale już nie lubi sam siebie[2]. Powyższą konstatację obecny papież uzasadnia stwierdzeniem następujących faktów: U nas, dzięki Bogu, karom podlega znieważenie wiary Izraela (…)oraz wielkich przywódców tej religii. Karze podlega również człowiek znieważający Koran i religijne przekonania islamu. Gdy zaś idzie o Chrystusa i o to, co jest święte dla chrześcijan, lansuje się wolność opinii jako najwyższe dobro, którego ograniczanie byłoby zagrożeniem, a nawet zburzeniem tolerancji i wolności w ogóle. A przecież wolność poglądów ma swoje granice właśnie w tym, że nie wolno naruszać czci i wolności drugiego człowieka; nie jest ona wolnością głoszenia fałszu i deptania ludzkich praw[3].
Zwracając uwagę na tę niezrozumiałą, samobójczą niechęć, czasami wręcz nienawiść do chrześcijaństwa, obawiam się częstych stwierdzeń, że to jest tylko problem zlaicyzowanej i zdechrystianizowanej Europy Zachodniej, bo u nas, wiadomo: Polonia semper fidelis.
A przecież i u nas na internetowych forach najpopularniejszych portali mamy wręcz potop antykatolickiej agresji. Wiem, że ci internetowi forumowicze, to nie jest grupa reprezentatywna, ale nie jest to też tylko mało znaczący margines potencjalnych wyborców Palikota, lecz mimo wszystko grupa dość pokaźna.
To nie tylko jacyś zachodni, unijni politycy traktują chrześcijaństwo, a zwłaszcza Kościół katolicki jak najgroźniejszego wroga. Do najbardziej antykościelnych europosłów należy przecież Polka, prof. Joanna Senyszyn. Jest ona inicjatorką stworzenia w Parlamencie Europejskim Platformy na rzecz przestrzegania świeckiej polityki i rozdziału Kościoła od państwa, obecnie także jej wiceprzewodniczącą. Sama idea świeckości państwa jest oczywiście słuszna, tyle że w tym wydaniu nie chodzi o świeckość, a o całkowite wyrugowanie chrześcijaństwa i Kościoła z życia publicznego oraz skrajny antyklerykalizm.
W miniony poniedziałek w programie Tomasza Lisa, pani Senyszyn znów pokazała to swoiste rozumienie świeckości. Nie obyło się przy tym bez powielania kolejny raz kłamstw, np. o niepłaceniu przez duchownych podatku dochodowego. Pani Profesor stwierdziła przy tym, że to rzekome niepłacenie podatku dochodowego przez duchownych kosztuje państwo polskie rocznie 3 mld. zł. Oznaczałoby to, że każdy ksiądz powinien płacić grubo ponad sto tysięcy podatku rocznie. Tomasz Lis, co akurat jakoś mnie nie dziwi, nie próbował nawet postawić pytania, skąd Pani Profesor ma takie absurdalne wyliczenia. Niech kolejne kłamstwo znów idzie w świat. Za klika dni na forach internetowych przeczytamy już że nie 3 miliardy a 5, za kilka tygodni może że dziesięć. Że nic to wspólnego z prawdą nie ma? Nieważne, liczy się to, że będzie znów trochę antyklerykalnego paliwa wyborczego.
I jeszcze jedno, zupełnie już niepolityczne spostrzeżenie ostatnich tygodni. Znakomity film „Ludzie Boga”, pokazujący piękno wielkość chrześcijaństwa, laureat festiwalu w Cannes, tłumnie oglądany nawet w laickiej Francji, w Polsce jest prawie niezauważony. Pamiętamy potężną, wszędzie obecną reklamę takich antykatolickich filmów jak Anioły i demony czy Kod Leonarda da Vinci; na próżno natomiast nawet w dużych miastach szukać promocji filmu bardzo dobrego pod każdym względem, którego jedyną wadą jest to, że w pozytywnym świetle ukazuje katolicyzm.
Nie wiem, czy przyczyną jest poprawność polityczna i swoista, nowa cenzura, czy analiza rynku, która wykazała, że film taki nie będzie miał w Polsce publiczności. W obu jednak przypadkach i w zestawieniu z niezwykłą popularnością antykatolickich filmów musimy stawiać pytanie o chrześcijańskiego ducha także naszego społeczeństwa.
Może więc warto pomodlić się nie tylko do świętych Patronów Europy ale i do św. Walentego, byśmy na nowo się zakochali w tym, co w naszej europejskiej i polskiej tożsamości najpiękniejsze, a co zarazem najściślej powiązane jest z chrześcijaństwem?
Skomentuj artykuł