Tata idealny?
Zawsze się uśmiecham, kiedy słyszę: nie czas, nie dojrzałem. W dziewięciu przypadkach na dziesięć taka deklaracja jest kompletnie oderwana od rzeczywistości. I naturalna jednocześnie. Ojcostwo to jedna z tych rzeczy, na które nie można być gotowym.
Moja żona jest wcieleniem dobra i rozsądku (a więc uzupełnia doskonale to, czego mi brakuje). Jesteśmy ze sobą szczęśliwi i co ważniejsze, szczęśliwi tak w ogóle. Nasza sytuacja materialna jest więcej niż stabilna, a zarobki dobre. Nie narzekamy na brak zdrowia. Otacza nas wielu oddanych, gotowych pomóc w każdej chwili przyjaciół. Zawsze chcieliśmy mieć dzieci, a oś konfliktu stanowi jedynie ich liczba, bo nasze koncepcje ewoluują. Z początku myślałem o dwójce, moja żona o jednym potomku więcej. Ona, niosąc na sobie trudy ciąży, zastanawia się aktualnie nad jednym, ja chciałbym pięcioro. Dogadamy się - jak zawsze. Mimo wszystko: stwierdzenie, że jesteśmy gotowi do roli, w której się właśnie (świadomie) znaleźliśmy, byłoby więcej niż przesadzone.
Kiedy zaczęliśmy starać się o Lilę lub Mikołaja już wiedziałem, że nie jestem i nigdy nie będę w stanie sprostać roli taty idealnego. Doświadczenie posiadania własnego ojca i obserwacje tych, którzy tatami zostali przede mną, pokazały mi wystarczająco wyraźnie, że błędy (czasem te największego kalibru) są wpisane w rodzicielstwo. Nie mam wątpliwości, że popełnię ich wiele.
To nie ma nic wspólnego z rodzicielskim defetyzmem, ani zgodą na bycie ojcem byle jakim, nieobecnym, okrutnym czy zwyczajnie głupim. Takiej zgody we mnie nie ma i jeśli tak zrozumiałeś to, co dotychczas napisałem, niech Bóg Cię broni przed napisaniem komentarza. Odpowiem i obiecuję, że pożałujesz.
To jedno, ważne pytanie
Pytanie, które musiałem sobie zadać, nie brzmiało, czy jestem gotów. Jeśli myślisz o byciu tatą, albo już nim jesteś, nie pytaj siebie czy udźwigniesz ten ciężar - tu nie ma dobrej odpowiedzi. Nikt tego nie wie. Zapytaj raczej, tak całkiem na serio, czy chcesz dźwigać.
Nie szukaj za i przeciw na zewnątrz - to wymówki. Znam wspaniałych rodziców, którzy z trudem wiążą koniec z końcem, ale domy, które zbudowali są wzorem mądrości, miłości i relacji, w których jest ten specyficzny (bo niewyuczony, ale głęboki) szacunek. Te dzieci nie mają wszystkiego, ale są szczęśliwe. Wierzę, że wyrosną na wspaniałych ludzi. Znam też rodziców zamożnych, których dzieci mają wszystko poza mamą i tatą. Oczywiście, to nie jest reguła. Chcę tylko pokazać, że pieniądze, choć bywają pomocne, o niczym nie przesądzają.
Ostatnią rzeczą, za którą kocham swoich rodziców, jest to, ile fajnych rzeczy było w naszym domu. Z perspektywy czasu, to w ogóle nie ma znaczenia. Kiedy w myślach przywołuje wspomnienie klęczącej przy moim łóżku mamy z zimnym okładem i termometrem w ręce; w środku nocy, po dziesięciu godzinach ciężkiej pracy, to z wdzięczności i dumy mokną mi oczy. Kiedy awanturowała się o mnie w szkole tak, że wszyscy (łącznie z dyrekcją) chowali się po kątach, było mi głupio przed kolegami. Z perspektywy czasu rozumiem, że to był akt lwiej, wściekłej miłości. Tylko mamy są do niego zdolne.
Między mną i tatą nie było idealnie, ale do dzisiaj, kiedy ktoś mówi o nim źle, chrześcijańskie nadstawianie drugiego policzka pozostaje daleko poza świadomością. Pamiętam jak zabrał mnie kiedyś na basen, ale sam nie pływał. Inni chłopcy dokuczali mi, że pewnie nie umie. Czułem się okropnie i już nie chciałem tam iść nigdy więcej. Tydzień później ojciec przepłynął kilka długości i mocno wyprzedził pozostałych. Dwa tygodnie chodziłem kilka centymetrów ponad chodnikami. On nie potrzebował nikomu nic udowadniać. Zrobił to dla mnie. Mój tata.
W żadnym z moich najlepszych wspomnień nie ma pieniędzy. Nie były ważne.
To tylko strach. I egoizm.
W dziewięciu przypadkach na dziesięć to egoizm i strach. Nic więcej. Kiedy wyeliminujesz wszystkie te bzdurne wymówki jak kwestie materialne i sprawę własnej dojrzałości (zaskoczę Cię, nie jesteś aż tak ważny), to staniesz przed ścianą.
Bycie tatą przewróci do góry nogami Twoje wszystkie aktywności i albo zrezygnujesz z wielu rzeczy, które lubisz i chcesz robić (przynajmniej na jakiś czas) albo będziesz tatą nie-tatą. Wiesz o tym i to jest mur, który - nie wiedzieć czemu - większość ludzi nazywa brakiem gotowości. To tylko egoizm. I strach przed tym, że życie nie będzie przebiegać wg Twojego, ustalonego planu. Zmartwię Cię: i tak nie będzie.
Tak, chodzi o nomenklaturę i jej konsekwencje. Jeśli jesteś egoistą i chcesz żyć tylko dla siebie, po swojemu, jestem ostatnią osobą, która będzie Cię przekonywać do zmiany zdania. To Twój sen.
Rozumiem, że łatwiej jest powiedzieć nie jestem gotów niż nie chcę, bo wolę żyć tylko na własny rachunek. Jestem egoistą. Ale jeśli mówisz, że nie jesteś gotów, nie dziw się, że wielu będzie Cię przekonywać, że to nie ma znaczenia. Bo nie ma. Wówczas nie możesz mieć pretensji.
My. Nasza trójka.
Przestaliśmy odliczać miesiące. Odliczamy dni. Wiemy, że to będzie dziewczynka. Jestem tatą. Kiedy podczas jednego z USG poinformowano nas o tym, że to będzie Liliana, a nie Mikołaj, kilka osób zapytało czy jestem rozczarowany. Nie byłem. Jakbym mógł? Pomyślałem tylko, że chciałbym, żeby była choć trochę jak mama. Jej mama.
Konrad Kruczkowski - mąż, syn, brat. Niedoszły teolog. Bloger. Tekst ukazał się pierwotnie na jego prywatnym blogu - haloziemia.pl
Skomentuj artykuł