Wałęsa. Człowiek z panegiryku

Wałęsa. Człowiek z panegiryku
Krzysztof Wołodźko

Gdyby wierzyć filmowi Wajdy, Wałęsa przez całe lata PRL, jeszcze przed powstaniem "Solidarności", miał wokół siebie tylko "statystów" i inteligentów/intelektualistów, którymi pogardzał. Jeśli nawet to drugie jest prawdą, to pierwsze kompletnie mija się z rzeczywistością.

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" w reżyserii Andrzeja Wajdy to nie biografia, a panegiryk, hymn pochwalny. Czasem tak ostentacyjny, że aż rodzi się podejrzenie, że autor scenariusza, prześmiewca Janusz Głowacki, celowo wyolbrzymił najbardziej megalomańskie cechy Wałęsy (Robert Więckiewicz) i elementy jego mitu. Dlatego też trudno uznać, że film ten spełnia elementarne kryteria edukacyjne - historycznie jest niewiarygodny. To raczej wariacja na temat Wałęsy i samej "Solidarności" niż epos historyczny.

Chciałbym jednak najpierw wskazać kilka walorów filmu. Ogląda się nieźle. Ujęcia są dynamiczne, bardzo sprawnie połączono wykorzystane fragmenty dokumentalne z fabułą. Świetna muzyka, w większości punkrockowych kapel kojarzonych jeszcze z latami osiemdziesiątymi, znakomicie uzupełnia wymowę, energetyczność poszczególnych scen. Choć i tu pojawiają się ahistoryczne nieścisłości. Na przykład jako motyw muzyczny do sceny rozpoczęcia sierpniowego strajku roku 1980 wykorzystano utwór "Mamy dla was kamienie" z debiutanckiej płyty Róż Europy, wydanej w roku... 1988.

DEON.PL POLECA

Cieszą także symboliczne nawiązania do dwóch głośnych filmów Wajdy, "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza". Ale na tym nie koniec. Scenarzysta, Janusz Głowacki, umieścił w filmie także wątki oparte na swoim głośnym opowiadaniu "Moc truchleje", napisanym jesienią 1980 r., już po wielkich strajkach, które dały początek "Solidarności". Głowacki gościł tamtego lata w stoczni im. Lenina (dziś Stocznia Gdańska) i stworzył przejmujący obraz nędzy robotniczego życia w realiach schyłkowych lat gierkowskich. Ten wątek to chyba najbardziej realne i dające do myślenia - także co do robotniczej genezy niezależnych związków zawodowych - odmalowanie rzeczywistości Polski Ludowej w nowym filmie Wajdy.

Z kolei najbardziej wymownym i naprawdę poruszającym fragmentem filmu jest scena z udziałem Danuty Wałęsy (Agnieszka Grochowska). Ukazana jest w niej żona lidera "Solidarności" już po odebraniu pokojowej nagrody Nobla, poddawana szczegółowej rewizji osobistej przez polskie celniczki. Samotność upokarzanej kobiety kontrastuje z samym momentem wręczenia nagrody i nieco późniejszym błyskiem fleszów, pośród których wita się ze swoim mężem i dziećmi w hali lotniska. Wajda próbował pokazać dole i niedole życia Wałęsowej choćby w scenie, w której wyprasza ona tłumy ludzi i gości z ich mieszkania, jednak scena ta przez swoją łopatologiczność straciła na autentyzmie.

Niestety, moje krytyczne uwagi wobec tego filmu są znacznie cięższego kalibru. Nieścisłości historyczne są tu ewidentnie zamierzone (trudno uwierzyć, że Wajda czy Głowacki nie znają historii tamtych lat od kuchni). Kluczowa jest scena ściśle związana z prawdą o strajku sierpniowym. Otóż Lech Wałęsa chciał podpisać porozumienie już w momencie, gdy władze stoczni wyraziły m.in. zgodę na podwyżki o 1,5 tys. zł. Ludzie zaczęli przez bramy wychodzić na zewnątrz. Wtedy m.in. Alina Pieńkowska i Maryla Płońska zatrzymały stoczniowców i samego Wałęsę, a Joanna i Andrzej Gwiazdowie z Bogdanem Lisem i Płońską objeżdżali inne trójmiejskie zakłady pracy, by skonsolidować strajkujących i zapewnić, że stoczniowcy są z nimi.

W filmie widzimy natomiast Henrykę Krzywonos (Dorota Wellman) niemal za rękę łapiącą Wałęsę, by nie podpisywał zakończenia strajku. I właściwie to ona jest jedyną w filmie osobą historyczną (spośród wszystkich bohaterów opozycji), z którą Wałęsa zamienia parę słów w ramach rozpisanych dla tej produkcji dialogów. To więcej niż wymowne...

Tu rysuje się kolejna kwestia, ściśle związana z powyższą. Otóż przez większość filmu wokół Wałęsy kręci się wiele osób, zwykle młodzików, którzy grają opozycjonistów. Nie wiemy właściwie, jak się nazywają, kim są. Wałęsa ich poucza, instruuje, dodaje otuchy, czasem karci i wyśmiewa. Z historycznych postaci nie ma prawie nikogo. Przez chwilę pojawia się na dalekim planie Alina Pieńkowska lub Joanna Gwiazda (obie w tamtych czasach nosiły charakterystyczne dla epoki okulary z dużymi oprawkami). W scenach dokumentalnych przez kilka sekund widać m.in. Andrzeja Gwiazdę, Bogdana Borusewicza. Jako postaci fabularne - nie pojawia się nikt z rzeczywiście istotnych wtedy ludzi.

Wiem, to film o Lechu Wałęsie. Ale czy dowiadujemy się z filmu, którego fabuła rozpoczyna się w 1970 r., czegokolwiek bardziej pogłębionego o "Wałęsie historycznym", który przed sierpniowym strajkiem był drugoplanową postacią w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża? Czy też jesteśmy karmieni wizerunkiem kogoś kompletnie wymyślonego, dla którego inni ludzie od początku byli tylko i jedynie tłem? Według mnie - zdecydowanie to drugie. Czy nie byłoby rzeczą o wiele ciekawszą pokazać rzeczywistego Wałęsę w otoczeniu jego ówczesnych prawdziwych kolegów i współpracowników? A nie w otoczeniu kompletnie wymyślonych figur? Bardzo przepraszam za mocne porównanie, ale co do metody (bo nie co do skali) przypomina to pewne wzorce, gdy z kadrów i "narracji historycznej" wycinano ludzi niewygodnych i odgórnie skazanych na marginalizację/zapomnienie.

Trzeci, tragikomiczny, wątek tego filmu to niemal sielankowe obrazy związane z reżimem PRL. W jednej ze scen milicjanci biegają po komisariacie i szukają pieluchy dla niemowlaka, dziecka Wałęsy, które trafiło "pod celę" wraz z nim. Chwilę później milicjantka, która "niedawno rodziła", karmi piersią dziecko Wałęsy, ucinając sobie przy tym rozmówkę o swoich skomplikowanych życiowych wyborach. Gdy 13 grudnia rozpoczyna się stan wojenny i aresztowania przeznaczonych do internowania, pod drzwiami Wałęsy staje wojewoda, pierwszy sekretarz (chyba na Trójmiasto?) i milicjant. Dwaj pierwsi są tak zatroskani i współczujący, że wzruszenie zapiera dech w piersiach. Niemal z ojcowskim wzruszeniem przemawiają do Wałęsowej, a "pana Lecha" darzą braterskim uczuciem. W końcu jednak milicjantowi udaje się wyprowadzić szefa związku z mieszkania, a PZPR-owscy aparatczycy niemal rozpływają się we łzach, czule żegnając się z małżonką internowanego. Ocieplanie wizerunku PRL i ludzi jego aparatu? - tylko tak da się zinterpretować tę bajkową scenę.

Czwarty wątek, czyli kwestia "Wałęsa a SB" - jak się czytelnik zapewne domyśla - także została pokazana w wersji ściśle kanonicznej: czyli "coś tam Wałęsa podpisał" w 1970 r. - i tyle. Później widzimy już Wałęsę twardo odmawiającego bezpiece. I tu postawię kropkę, bo temat wymagałby solidnego, osobnego tekstu.

Wałęsa był i jest symbolem pierwszej "Solidarności". Co zrobił z własną legendą już w III Rzeczpospolitej, to inna kwestia. Ale nawet on,  ikona robotniczego związku zawodowego i ogólnospołecznego ruchu, miał swoje prawdziwe życie i działał w otoczeniu ludzi, którzy w pierwszym okresie opozycji znaczyli o wiele więcej od niego. O tym nie ma ani słowa. Gdyby wierzyć Wajdzie i Głowackiemu, to całą "Solidarność" zawdzięczamy Lechowi Wałęsie. A tak przecież nie było. Rozumiem jednak, że w opowieściach ku pokrzepieniu serc, także ku pokrzepieniu serca Wałęsy, fakty są mniej ważne od mitów. Gorzej, gdy mity podawane są jako fakty...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wałęsa. Człowiek z panegiryku
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.