Brak kary ws. dziennikarskiej prowokacji
(fot. PAP/Artur Reszko)
PAP / kn
Białostocki sąd rejonowy uznał w środę reportera TVP, oskarżonego o składanie fałszywych zeznań i podrabianie dokumentów, za winnego, ale odstąpił od wymierzenia kary. Chodziło o dziennikarską prowokację, w ramach której podał się on za uchodźcę.
Sąd uznał to za tzw. wypadek mniejszej wagi i - biorąc pod uwagę motywację i cel jego działania - odstąpił od wymierzenia kary; zasądził jedynie 2 tys. zł świadczenia pieniężnego na cel społeczny.
Prokuratura domagała się kary pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Obrona i sam oskarżony - umorzenia sprawy przy uznaniu, że czyn miał znikomą szkodliwość społeczną. Wyrok nie jest prawomocny. Żadna ze stron nie zdecydowała jednoznacznie, czy będzie składała apelację.
Endy Gęsina-Torres (zgadza się na podawanie danych i prezentowanie wizerunku) dostał się do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Białymstoku w styczniu br. Dał się zatrzymać przez policję, wykorzystał swoje kubańskie pochodzenie, podał fałszywe dane personalne i historię swego rzekomego przekroczenia granicy z Białorusią.
Decyzją sądu umieszczony został w ośrodku, gdzie ukrytą kamerą nagrał materiał do programu "Po prostu". Kiedy sprawa wyszła na jaw (funkcjonariusze Straży Granicznej w ośrodku zorientowali się, że mężczyzna ma zegarek z ukrytą kamerą i kartą pamięci), prokuratura wszczęła śledztwo i ostatecznie oskarżyła dziennikarza.
Postawiono mu zarzuty podrabiania dokumentów (podpisywania ich fałszywym imieniem i nazwiskiem). Oskarżony został także o składanie fałszywych zeznań dotyczących rzekomego pobytu na Białorusi, nielegalnego przekroczenia granicy oraz utraty rzeczy i dokumentów, a także swej sytuacji rodzinnej i materialnej.
Uzasadniając wyrok, sędzia Barbara Paszkowska mówiła, że w tej sprawie istota problemu sprowadzała się do oceny stopnia społecznej szkodliwości czynów. Sąd uznał, że "nie jest ona znikoma". "Czyny oskarżonego godziły w dobro wymiaru sprawiedliwości, a także wiarygodność dokumentów" - powiedziała.
Aby dostać się do ośrodka, przedstawił on bowiem przed sądem podejmującym decyzję w tej sprawie nieprawdziwą historię i podpisał się nie swoim nazwiskiem. "Sąd został wprowadzony w błąd, wykorzystany instrumentalnie, zaangażowany do legalizacji działań podejmowanych w interesie, czy też na korzyść, jednej ze stron konfliktu" - mówiła sędzia. Wyjaśniała, że w ośrodkach takimi stronami konfliktu byli uchodźcy tam umieszczeni oraz funkcjonariusze SG.
Mówiła, że w demokratycznym państwie prawa takie wykorzystanie sądu jest "nie do zaakceptowania", przypominała jak wygląda pozycja władzy sądowniczej w polskim, i nie tylko, systemie prawnym. "Nie może być tak, by sąd był angażowany do legalizacji pewnych działań, pewnej +mistyfikacji+, aby uzyskać materiał prasowy" - powiedziała Paszkowska.
Oceniła też, że nie była to prowokacja, a sama sprawa karna nie dotyczyła problematyki wolności słowa. Uznała, że działanie oskarżonego "nie realizowało podstawowych założeń dziennikarstwa śledczego", a telewizyjny reportaż "nie wniósł żadnych nowych, istotnych treści" ponad to, co było już znane z publikacji prasowych czy raportów organizacji pozarządowych.
Odwołując się do przykładów spraw dziennikarzy, przedstawionych w opinii złożonej do akt sprawy przez Helsińską Fundację Praw Człowieka (była ona obserwatorem tego procesu), sędzia powiedziała, że w żadnej z tych spraw sąd "nie był wykorzystany" do legalizacji działań dziennikarza "w celu uzyskania materiału prasowego".
Reporter i jego obrońca nie chcieli wypowiadać się bezpośrednio po publikacji wyroku co do ewentualnej apelacji.
Prokurator Piotr Bilewicz z Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe powiedział dziennikarzom, że satysfakcjonują go ustalenia sądu dotyczące samego faktu popełnienia przestępstwa. Zapowiedział, że prokuratura wystąpi o pisemne uzasadnienie wyroku i wtedy zdecyduje, czy złożyć apelację.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł