Jeden z pociągów w ogóle nie hamował
Jeden z pociągów, które w marcu tego roku zderzyły się pod Szczekocinami, w ogóle nie hamował; tuż przed wypadkiem jechał blisko 100 km na godzinę; drugi wyhamował do 40 km/h - to jedno z ostatnich ustaleń toczącego się śledztwa w sprawie tej katastrofy.
Postępowanie właśnie zostało przedłużone o kolejne trzy miesiące, do 3 marca przyszłego roku - poinformował w poniedziałek Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. W czołowym zderzeniu dwóch pociągów zginęło 16 osób, 98 odniosło obrażenia. Zarzuty usłyszało dwoje dyżurnych ruchu.
Jednym z najważniejszych dowodów w śledztwie jest opinia biegłych z zakresu transportu szynowego, którzy dokonali odczytu z rejestratorów obu lokomotyw. W jednym przypadku było to bardzo trudne, ponieważ rejestrator był zniszczony po katastrofie - mówią śledczy.
Jak wynika z opinii biegłych, jeden z pociągów, relacji Warszawa-Kraków, na krótko przed katastrofą jechał 100 km/h. - 400 metrów przed zderzeniem rozpoczął manewr hamowania, w chwili zderzenia miał prędkość 40 km/h - powiedział Ozimek.
Zaskoczeniem dla śledczych jest informacja na temat szybkości drugiego pociągu, relacji Przemyśl-Warszawa. Okazało się, że jechał on 98 km/h i w ogóle nie zaczął hamować. - Zbyt wcześnie na odpowiedź na pytanie, dlaczego tak było. Mamy nadzieję, że dowiemy się tego z ostatecznej opinii biegłych - powiedział prokurator.
Do tej pory w śledztwie przesłuchano około 200 świadków. 166 z nich to pasażerowie obu pociągów, pozostali to pracownicy różnych spółek kolejowych. W ostatnim czasie do prokuratury dotarły też dane kilkunastu obywateli Hiszpanii i Francji, którzy jako poszkodowani w katastrofie zwrócili się do ubezpieczyciela jednej ze spółek kolejowych o wypłatę odszkodowania. Wkrótce polska prokuratura wystąpi do prokuratur w Hiszpanii i Francji o przesłuchanie tych osób w charakterze świadków, w ramach międzynarodowej pomocy prawnej.
W śledztwie zgromadzono wiele dokumentów kolejowych, nie tylko bezpośrednio związanych z marcową katastrofą, ale też dotyczących np. szkoleń i ruchu pociągów. Jak powiedział Ozimek, prokuratura czeka też na zakończenie prac Państwowej Komisji Wypadków Kolejowych, która niezależnie od śledczych wyjaśnia przyczyny i okoliczności katastrofy.
3 marca wieczorem w pobliżu Szczekocin k. Zawiercia - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa - zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa. Według prokuratury dyżurny ze Starzyn Andrzej N. doprowadził do skierowania pociągu Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem.
Jolanta S., dyżurna ze Sprowy - zdaniem prokuratury - wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl-Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy do Krakowa. Według prokuratorów dyżurna nie sprawdziła, dlaczego tor jest zajęty, co było jej sygnalizowane przez system kontroli ruchu.
Dyżurnym postawiono zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy kolejowej. Andrzej N. jest podejrzany ponadto o poświadczenie nieprawdy w dokumentacji dotyczącej ruchu pociągów.
Skomentuj artykuł