Nie ma daty eksperymentu na Tu-154M
Zakończyły się już ustalenia między komisją badającą katastrofę smoleńską a Dowództwem Sił Powietrznych, ale data eksperymentu na polskim Tu-154M nie jest jeszcze znana; trwają wciąż przygotowania w 36. specpułku - poinformowało w środę wojsko.
Wcześniej tego samego dnia szef komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej i minister SWiA Jerzy Miller powiedział, że prace komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej nie zostaną zakończone, dopóki nie zostanie przeprowadzony eksperyment na Tu-154M. Dopytywany przez dziennikarzy, dlaczego eksperyment się opóźnia, Miller powiedział, że pytanie to należy kierować do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, a być może do kierownictwa Sił Zbrojnych. "Nie ja przeprowadzam ten eksperyment, tylko 36. pułk" - dodał.
Pytany o wypowiedź Millera rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz podkreślił, że lot, podczas którego ma zostać przeprowadzony eksperyment, wymaga bardzo drobiazgowych zabiegów. "W 36. pułku trwają przygotowania, natomiast data eksperymentu jest jeszcze nieustalona i trudno mi powiedzieć, kiedy to nastąpi" - powiedział Kupracz.
Dodał też, że uzgodnienia między komisją Millera a Dowództwem Sił Powietrznych zostały zakończone, a dokumentacja dot. eksperymentu od kilku dni jest w 36. splt. "Teraz trzeba napisać rozkazy, wydać polecenia, załogi muszą się do tego lotu przygotować, zorientować się, gdzie byłyby najlepsze warunki do wykonania tego lotu, bo miejsce też jest istotne" - tłumaczył Kupracz.
Również min. Miller nie określił w środę terminu, w którym mógłby zostać przeprowadzony eksperyment na Tu-154M. "Przygotujemy przelot, który jest istotny dla tych, którzy dobrze znają zawód pilota, a dla których niektóre elementy ostatniego fragmentu lotu polskiego samolotu stanowią jeszcze znak zapytania. (...) Każdy samolot trochę inaczej zachowuje się w ekstremalnych warunkach. Dla rozstrzygnięcia tych wątpliwości naprawdę musimy ten lot symulować na samolocie o numerze bocznym 102, bliźniaczo podobnym (do Tu-154 M, który rozbił się pod Smoleńskiem - PAP). Dopóki tego nie zrobimy, nie jesteśmy gotowi zakończyć procesu badawczego" - powiedział minister.
Zdaniem Millera raport kierowanej przez niego komisji jest oczekiwany nie tylko przez dziennikarzy, ale i przez duży odsetek społeczeństwa. "Nie chciałbym, żeby ktoś powiedział, że ten raport jest cząstkowy tylko, bo można było sobie jeszcze zadać trud i popracować dwa czy trzy tygodnie dłużej i odpowiedzieć na ważne pytanie. Dlatego my się nie ociągamy i uważamy, że jakość jest ważniejsza niż jak najwcześniejsze opublikowanie raportu. Staramy się, by termin ten był możliwie krótki, ale jeszcze to nie są najbliższe dni" - dodał minister.
W połowie stycznia komisja badająca katastrofę, informując o przygotowaniach do eksperymentu, podała, że ma on polegać na próbnym locie bez odwzorowywania warunków atmosferycznych, które panowały 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Lot Tu-154M o numerze 102 miałby wykazać m.in. czy załoga miała dość czasu na przerwanie zniżania i bezpieczne poderwanie samolotu, by odejść na drugi krąg bądź odlecieć na lotnisko zapasowe.
Gdy na ok. 20 sekund przed katastrofą pierwszy pilot wydał komendę "Odchodzimy na drugie zajście" samolot znajdował się - według MAK - 60-70 m nad poziomem lotniska. Nawigator, najprawdopodobniej posługując się radiowysokościomierzem, podawał wówczas wysokość 90-100 m nad ziemią (przed lotniskiem było zagłębienie terenu).
"Kapitan naciska na wolancie z prawej strony przycisk +uchod+. Wtedy komputer automatycznie wypracowuje najlepsze warunki odejścia, bez udziału załogi następuje przerwanie podejścia i samolot nabiera wysokości. Załoga nie podejmuje żadnych innych działań" - mówił Klich.
"Na rejestratorach nie było żadnego znaku, że naciśnięto przycisk +uchod+. Większość specjalistów twierdziła, że naciśnięcie tego przycisku nie daje żadnego znaku na rejestratorze. Daje go dopiero aktywacja systemu automatycznego odejścia. Dopiero eksperyment ma wyjaśnić, że coś takiego zostało uruchomione" - powiedział płk Klich.
Poniedziałkowy "Newsweek" powołując się nieoficjalnie na członków komisji napisał, że choć w raporcie nie będzie nazwisk, znajdą się stanowiska osób ponoszących odpowiedzialność za zaniedbania, które przyczyniły się do katastrofy. Nieprawidłowości opisane w dokumencie mają dotyczyć m.in. działania 36. lotniczego specpułku, wożącego najważniejsze osoby w państwie.
Tygodnik napisał też, że według jego rozmówców z komisji, armia przeczuwając treść raportu, utrudnia ich pracę i m.in. opóźnia eksperyment na bliźniaczym tupolowie.
Skomentuj artykuł