Politycy i eksperci o monitorowaniu mediów

Politycy i eksperci o monitorowaniu mediów
(fot. DeclanTM/flickr.com)
PAP / drr

Politycy sceptycznie podchodzą do pomysłów dotyczących monitorowania mediów. Jak podkreślają, departament monitorujący radio i telewizję istnieje już w ramach KRRiT. Nie widzą też skutecznego sposobu na monitorowanie treści w internecie.

O potrzebie utworzenia centrum monitoringu mediów rozmawiał w sobotę prezydent Bronisław Komorowski z przedstawicielami KRRiT, Rady Etyki Mediów, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy RP.

DEON.PL POLECA

W opinii przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka, Krajowa Rada "powinna podjąć pewnego rodzaju monitoring programów". Inny z członków KRRiT, Witold Graboś uważa, że KRRiT "powinna patrzeć, w jaki sposób w praktyce realizuje się rzetelność dziennikarska i obiektywizm". Z kolei klub PiS chce powołania w Sejmie parlamentarnego zespołu ds. monitorowania internetu.

Dyskusja na temat działania i roli mediów jest jednym z elementów debaty o potrzebie ograniczenia agresji w życiu publicznym, podjętej po zabójstwie, do którego doszło w ubiegłym tygodniu w łódzkim biurze PiS.

Premier Donald Tusk określił pomysł monitorowania mediów, jako "delikatnie nietrafiony". Jego zdaniem, nie ma żadnych powodów, aby odpowiedzialność za to co się stało w łódzkim biurze PiS w sensie bezpośrednim przerzucać na media. - Też chciałbym, abyśmy nie dali się zwariować tym, którzy za wszelką cenę chcą na kogoś zrzucić odpowiedzialność - powiedział. - Na razie mamy wszyscy prawo tak sądzić, że odpowiedzialnym za zabójstwo jest zbrodniarz, a nie redaktor telewizji, czy lider jakiejś partii politycznej. A pomysły, aby monitorować media są pomysłami delikatnie powiem nietrafionymi - ocenił szef rządu.

Jego zdaniem, kwestią wspólnej, powszechnej samodyscypliny nie powinno być upowszechnianie w sposób bezrefleksyjny tego, co jest najbardziej agresywne i plugawe. - Ale to jest bardziej z mojej strony rada, czy prośba, a nie zapowiedź jakichś działań administracyjnych - zaznaczył premier.

Według rzecznika klubu PO Krzysztofa Tyszkiewicza, pomysł PiS, aby powołać zespół parlamentarny monitorujący interent jest absurdalny. - Internetu nie da się kontrolować, jeżeli w internecie pojawiają się groźby karalne, to należy takie sytuacje zgłaszać do prokuratury. Parlament nie jest od tego, żeby wszystko kontrolować, taki zespół musiałby monitorować miliony, miliardy informacji, to jest niemożliwe - stwierdził.

Posłanka zastanawia się też, jak takie centrum mogłoby stosować sankcje wobec mediów. - Jest wolność mediów i to dziennikarze odpowiadają za treści, które zawierają w swoich mediach. Nie wyobrażam sobie, żeby można było nakładać sankcje - chyba, że dziennikarz naruszy prawo - dodała. Zaznaczyła przy tym, że monitorowanie treści mediów ma już miejsce poprzez działania KRRiT.

Polityk PiS Jarosław Sellin ocenił z kolei, że powołanie instytucji takiej jak centrum monitoringu prasy i mediów jest pomysłem, który warto rozważyć. Jak zaznaczył, do przedyskutowania jest kształt centrum. Również Sellin przypomniał, że w KRRiT istnieje departament, który monitoruje radio i telewizję. - Na razie mamy do czynienia z ogólnym pomysłem. Wydaje się, że powinno być to forum do dyskusji, gdzie mogą ze sobą porozmawiać politycy z ludźmi mediów - powiedział. W jego opinii w skład centrum mogliby wejść m.in. rzecznicy ugrupowań politycznych.

Poseł PiS Andrzej Jaworski zapowiedział, że w tym tygodniu złoży wniosek o powołanie parlamentarnego zespołu ds. monitorowania internetu, m.in. portali. Jaworski będzie szefem zespołu. Zasiadający w nim parlamentarzyści o niebezpiecznych i agresywnych treściach będą zawiadamiać organy ścigania.

Pomysł powołania centrum nie podoba się szefowi SLD Grzegorzowi Napieralskiemu. Jak podkreśla, istnieją już instytucje, które zajmują się monitorowaniem mediów - KRRiT i Rada Etyki Mediów. - Po co powoływać kolejne? - pytał lider Sojuszu. - Jeżeli one mają zbyt mało narzędzi, aby wywierać nacisk na redaktorów naczelnych, to trzeba im te narzędzia dać, np. możliwości karania, zwrócenia uwagi - zaznaczył Napieralski.

W jego opinii, to od polityków, nie dziennikarzy w największym stopniu zależy, czy agresja będzie obecna w życiu publicznym, czy nie. - Ostre, agresywne wypowiedzi padały tak samo po stronie PiS, jak i PO, wspólne nakręcanie tej spirali nienawiści doprowadziło do tych wydarzeń. Jeżeli chcemy dzisiaj zmienić tę sytuację, to przede wszystkim te dwie partie muszą wewnętrznie to zrobić - uważa szef SLD.

Jeśli chodzi o zespół PiS ds. monitorowania internetu, to lider SLD - jak powiedział - nie bardzo wie, co ten zespół miałby tak naprawdę robić. - Nie dostaliśmy żadnej oferty w tej sprawie - dodał Napieralski.

Również szef klubu PSL Stanisław Żelichowski sceptycznie patrzy na ideę monitorowania mediów. Jego zdaniem, jeżeli nie będzie oddolnej inicjatywy dziennikarzy, która miałaby prowadzić do ograniczenia występów osób używających agresywnego języka, to wszelkie próby monitorowania zdadzą się na nic. - Żyjemy w demokratycznym państwie, nikt nie może niczego nakazać - powiedział polityk.

Jego zdaniem bardziej efektywna byłaby np. presja organizacji pozarządowych, które mogłyby tworzyć rankingi polityków, którzy używają agresji w debacie publicznej. "Przydałaby się taka presja społeczna na dziennikarzy, na polityków i promowanie tych, którzy nie są agresywni" - ocenił Żelichowski.

Szef klubu ludowców krytycznie patrzy również na pomysł PiS dotyczący powołania parlamentarnego zespołu, który miałby monitorować internet. - Nie mamy żadnych przesłanek ku temu, żeby parlamentarzyści cenzurowali internet. Tego się nie da zrobić - oświadczył polityk.

Monitoring internetu pod kątem agresywnych treści nie zlikwiduje przyczyn ich powstania, będzie natomiast cenzurą i zamachem na infrastrukturę, która służy wolności; podobnie z pomysłem monitoringu prasy i mediów - uważają eksperci, z którymi rozmawiała PAP.

Katarzyna Szymielewicz, prezes Fundacji Panoptykon, zajmującej się ochroną praw człowieka, uważa, że Polski nie stać na skuteczne kontrolowanie internetu. - Obserwując np. Chiny, widzimy że da się kontrolować internet, natomiast wymaga to ogromnej infrastruktury i nakładów finansowych. Myślę, że na polskie warunki technicznie to nie jest obecnie wykonalne - powiedziała.

Jak tłumaczyła, warunkiem skutecznej kontroli ruchu w sieci jest wprowadzenie zakazu szyfrowania i kary więzienia za jego złamanie. - Pytanie, czy nas na to stać jako demokrację i czy chcemy coś takiego robić - podkreśliła.

Zdaniem Szymielewicz internet jest jedynie narzędziem komunikacji, a likwidując narzędzie, nie likwidujemy przyczyny. Próby kontrolowania treści w internecie Szymielewicz nazywa cenzurą i zamachem na infrastrukturę, która służy wolności. - Jeżeli pozwolimy na cenzurę internetu w jednym określonym przypadku, to otworzy się lawinowo możliwość robienia tego na każdym innym polu - podkreśliła.

Z kolei medioznawca prof. Wiesław Godzic negatywnie ocenia sobotnią zapowiedź utworzenia przy udziale KRRiT "centrum monitoringu prasy i mediów". - Nie wiem, czemu miałoby to służyć. Niepokoi mnie to, że Krajowa Rada, która ma stać na straży wolności słowa, byłaby w gruncie rzeczy organem, który miałby zastosować jakąś formę cenzury - powiedział Godzic.

Dodał, że nie wierzy, by tego rodzaju instytucja mogła doprowadzić do "zmniejszenia występowania w mediach ilości słów uznawanych za wrogie, agresywne, które mogą doprowadzić do niepożądanych działań społecznych". - To nie tędy droga. Właściwą drogą byłaby próba porozumienia się stowarzyszeń dziennikarskich. One od lat nie mogą się porozumieć, a bardzo ważny organ, jakim jest Rada Etyki Mediów, jest przecież kontestowany - dodał medioznawca.

Według Godzica ostatecznie nie dojdzie jednak do utworzenia zapowiadanej instytucji. - To jest typowy słomiany zapał (...) Dość mamy instytucji, wystarczy jedynie inaczej je ustawić - powiedział.

Jak powiedział rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski, policjanci sprawdzają internet pod kątem informacji, które mogą stanowić zagrożenie dla posłów czy polityków. - Najczęściej następuje to po sygnale, który otrzymujemy np. od internatów, którzy zauważyli takie wpisy na blogach czy forach internetowych lub z działów bezpieczeństwa portali internetowych czy społecznościowych - wyjaśnił.

Według Sokołowskiego zatrzymani w tego typu sprawach zazwyczaj tłumaczą, że tylko żartowali i nie zdają sobie sprawy, że ich wpisy mogą mieć konsekwencje prawne.

Sokołowski przypomniał, że zgodnie z prawem o groźbie karalnej możemy mówić wówczas, gdy wywołuje ona w osobie, pod adresem której jest kierowana, realne poczucie zagrożenia. Po udokumentowaniu sprawy policjanci informują administratorów stron, że zawierają one zakazane treści i to oni są odpowiedzialni za ich usunięcie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Politycy i eksperci o monitorowaniu mediów
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.