Sprawa śmierci dwuletniego Szymona do I instancji
Proces rodziców oskarżonych o zabójstwo dwuletniego Szymona z Będzina musi być powtórzony. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił we wtorek wyrok sądu I instancji, który skazał ojca dziecka na 10 lat więzienia, a matkę na 5, uznając, że nieumyślnie doprowadzili do zgonu dziecka.
Sąd Apelacyjny w ustnym uzasadnieniu wyroku podzielił stanowisko prokuratury, według której rodzice godzili się na śmierć dziecka nie udzielając mu pomocy po tym, jak został uderzony w brzuch. W opinii stron procesu nie oznacza to jeszcze, że rodzice zostaną skazani za zabójstwo z zamiarem ewentualnym, czego domaga się oskarżenie. Szymon zmarł w lutym 2010 r. Jego ciało rodzice porzucili w stawie w Cieszynie. Przez dwa lata nie było wiadomo, kim jest odnaleziony w stawie chłopczyk.
W maju br. Sąd Okręgowy w Katowicach skazał ojca dziecka Jarosława R. - który miał uderzyć Szymona - na karę 10 lat więzienia. Przypisał mu spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dziecka, czego nieumyślnym skutkiem był zgon Szymona. Matce wymierzył karę 5 lat pozbawienia wolności, uznając ją za winną narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne spowodowanie śmierci syna. Wyrok zaskarżyła zarówno prokuratura - która przed sądem I instancji żądała dla rodziców po 15 lat więzienia - jak i obrona.
Przewodniczący składu orzekającego Piotr Mirek wyjaśnił, że sąd odwoławczy nie dopatrzył się błędów w ustaleniach faktycznych w trakcie procesu przed sądem okręgowym, jednak przychylił się do argumentów podnoszonych w apelacji prokuratury. Zarzucała ona sądowi okręgowemu, że oceniając dowody doszedł do błędnych wniosków.
Inaczej niż sąd okręgowy, sąd odwoławczy uznał, że rodzice nie udzielając Szymonowi pomocy godzili się na jego śmierć. Musieli zdawać sobie sprawę, że dziecko cierpi - po uderzeniu w brzuch Szymon płakał, nie spał, nie chciał jeść, przyjmował skuloną pozycję - wyliczał sędzia. "Mówiąc językiem, jakiego używamy na co dzień, to dziecko się wiło z bólu i trwało to cały dzień i całą noc" - dodał.
"Oskarżeni (…) wiedzieli o tym, że Szymon cierpi na chorobę realnie zagrażającą życiu i ich obowiązkiem jako rodziców było udzielenie mu pomocy. Oskarżeni wiedząc, że taka choroba jest, świadomie ją utrzymywali, nie dając temu dziecku żadnych szans na to, żeby mogło skorzystać z pomocy lekarskiej" - zaznaczył sędzia.
Przypomniał, że Szymon był słabym, chorowitym dzieckiem, kilkakrotnie hospitalizowanym, z czego rodzice doskonale zdawali sobie sprawę. "Nigdy nie spotkałem się z przyzwoleniem, by karcenie dzieci mogło polegać na zadawaniu uderzeń w brzuch" - podkreślił Mirek.
Sędzia zaznaczył też, że w realiach tej sprawy, gdy śmierć nastąpiła po kilku dniach, kwestią drugorzędną jest, kto zadał dziecku cios skutkujący zgonem. W ten sposób odniósł się do wyjaśnień rodziców, którzy wzajemnie obarczali się winą.
"Miałoby to znaczenie wtedy, gdyby śmierć Szymona nastąpiła od razu po tym uderzeniu. Tutaj natomiast skutek w postaci śmierci nastąpił po pewnym czasie i w tym czasie dzieje się wiele rzeczy, które sprawiają, że na pierwszy plan wychodzi nie to, że zostało spowodowane jakieś obrażanie, tylko to, w jaki sposób oskarżeni się zachowują, w jaki sposób realizują zaniechanie udzielenia pokrzywdzonemu pomocy" - zaznaczył.
"Apelacja prokuratury okazała się zasadna. Czy zwyciężyła - jeszcze przedwcześnie o tym mówić (…) Zwycięży w momencie, gdy zapadnie prawomocny wyrok w takim zakresie, jak sformułowano to w akcie oskarżenia" - powiedziała prok. Małgorzata Bednarek. Zaznaczyła, że choć sąd apelacyjny dostrzegł wiele przesłanek wskazujących na to, że rodzice mogą odpowiadać za zabójstwo, będzie to ponownie przedmiotem oceny sądu okręgowego.
Także obrońca Jarosława R. mec. Andrzej Herman wyraził przekonanie, że wskazania wyrażone przez sąd w ustnym uzasadnieniu wyroku nie przesądzają ostatecznej oceny tej sprawy. "Sąd apelacyjny w ustnych motywach rozstrzygnięcia wyraził swój własny pogląd, uprawniony, ale - co stwierdził sąd apelacyjny - nie determinuje, nie wiąże oceny sądu I instancji poza granicami tych wytycznych, jakie zostaną zawarte w pisemnym uzasadnieniu" - ocenił adwokat.
Obrońca Beaty Ch. mec. Marek Krupski przyznał, że ocenia sądu apelacyjnego jest zbieżna ze stanowiskiem prokuratury, wyrażonym już w akcie oskarżenia, a później podczas procesu przed sądem okręgowym i apelacyjnym. "Przy czym zaznaczam, tak jak wspomniał dziś sąd apelacyjny, to zapatrywanie sądu apelacyjnego nie jest wiążące dla sądu okręgowego. Przy ponownym rozpoznaniu sąd okręgowy będzie miał obowiązek wnikliwie przeanalizować sferę podmiotową, czyli zamiar obojga oskarżonych, co wpływa na kwalifikację prawną i karę" - wyjaśnił.
Mec. Krupski wyraził nadzieję, że wtorkowy wyrok nie będzie skutkował koniecznością przeprowadzenia całego procesu na nowo i wystarczy jedynie odebranie wyjaśnień oskarżonych i zeznań jednego ze świadków.
Tragiczne zdarzenia miały miejsce pod koniec lutego 2010 r. Według prokuratury to ojciec uderzył dziecko, bo było płaczliwe i nie wykonywało poleceń. Po ciosie stan Szymona sukcesywnie się pogarszał - dziecko doznało pęknięcia jelita cienkiego. Wywiązało się ropne zapalenie otrzewnej.
Przez cztery dni od uderzenia chłopiec płakał, nie chciał jeść i pić, miał biegunkę. Na kilka godzin przez śmiercią oskarżony miał ponownie uderzyć syna w brzuch. Z ustaleń biegłych wynika, że gdyby rodzice po wystąpieniu objawów chorobowych poszli z Szymonem do lekarza, zapobiegliby jego śmierci. Taka szansa istniała jeszcze na kilka godzin przed zgonem.
Jeszcze w dniu śmierci Szymona rodzice przewieźli jego zwłoki samochodem do Cieszyna, gdzie porzucili je w stawie. Do auta zabrali też pozostałą dwójkę wspólnych dzieci - dziewczynki: 4-letnią i niespełna roczną. Szymon został kompletnie ubrany, odpowiednio do pory roku. Został włożony do torby i przewieziony w bagażniku, a następnie położony przez matkę na krawędzi stawu.
Policja długo nie mogła ustalić, kim jest znalezione w stawie dziecko. Prowadzone po znalezieniu ciała śledztwo zostało umorzone w kwietniu 2012 r. z powodu niewykrycia sprawców. Sprawa wyszła na jaw, gdy do ośrodka pomocy społecznej w Będzinie zgłosiła się osoba, twierdząc, że od dawna nie widziała dziecka sąsiadów. Rodziców chłopca zatrzymano dopiero w czerwcu 2012 r.
Skomentuj artykuł