"Od 1989 roku świat zmienił się radykalnie, natomiast stosunki transatlantyckie - nie. Aby przetrwać w tym nowym świecie i zwalczać pojawiające się zagrożenia, partnerzy transatlantyccy muszą zająć się kwestiami, które zaniedbywali w ciągu ostatnich 30 lat. Jeśli nadal będzie się utrzymywać status quo, to geopolityczny środek ciężkości wciąż będzie się oddalał od wspólnoty północnoatlantyckiej" - ostrzega amerykański dyplomata w swym artykule.
Wyjaśniając punkt widzenia Waszyngtonu Grenell przypomina, że po 1945 roku USA zapewniały Europie Zachodniej bezpieczeństwo i wsparcie ekonomiczne, którego ta najpierw potrzebowała, aby przetrwać, a następnie odnieść sukces gospodarczy. W zamian, Europejczycy byli lojalnymi sojusznikami podczas zimnej wojny - pisze ambasador.
"30 lat po upadku muru berlińskiego UE jest obecnie drugim największym obszarem gospodarczym na świecie. W UE żyje mniej niż siedem procent światowej populacji, ale generuje ona ponad jedną piątą światowego PKB. A w ramach UE Niemcy są liderem" - zwraca uwagę.
"Mimo to Stany Zjednoczone nadal ponoszą ponad 70 proc. wszystkich wydatków obronnych NATO w tym roku. Prezydent (Donald) Trump nie jest pierwszym, ale co najmniej czwartym z kolei prezydentem USA, który pyta, dlaczego stosunki transatlantyckie nadal wyglądają tak, jakby Europa była biedna i słaba" - oburza się ambasador.
Tłumaczy, że Trump stoi przed tym samym dylematem, co jego poprzednik Barack Obama: z trudem jest w stanie wytłumaczyć amerykańskim wyborcom, dlaczego powinni bronić kraju lub grupy krajów, które kupują coraz więcej gazu od swojego najgroźniejszego sąsiada, czyli Rosji ale odmawiają wystarczającego finansowania dla "centralnego filaru obrony".
W 2014 roku wszystkie państwa członkowskie NATO zgodziły się do 2024 roku podnieść wydatki na obronność do 2 proc. PKB. Niemcy, najbogatszy kraj w Europie, zwiększą wydatki na ten cel w przyszłym roku z 1,38 do 1,42 proc. PKB, ale według bieżących danych budżetowych spadną one do 1,25 proc. w 2023 roku.
"Stosunki transatlantyckie opierają się na wspólnych wartościach i zagrożeniach. Bez kolektywnej woli utrzymania tych wartości i przeciwdziałania zagrożeniom NATO nie może być utrzymywane przez same Stany Zjednoczone" - konkluduje Grenell.
Niemiecka prasa komentując w środę trwający w Londynie szczyt NATO podkreśla, że w Sojuszu Północnoatlantyckim coraz wyraźniej widać różnice interesów krajów członkowskich.
"Mimo to, wartość i znaczenie NATO pozostają takie same. (Sojusz) wzmacnia bezpieczeństwo wszystkich członków, zarówno europejskich, jak i północnoamerykańskich. Niestety powszechną praktyką stało się wyliczanie, komu przynosi on więcej korzyści. Z jakiegoś powodu Trump uważa, że to Francja najbardziej potrzebuje NATO, a Ameryka - najmniej. Ten pogląd jest błędny. Pokazuje brak zrozumienia natury Sojuszu opartego na wspólnym bezpieczeństwie i solidarności między jego członkami" - pisze "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
"Badische Zeitung" z Fryburga ironizuje z kolei, że temperatura sporów w Sojuszu wzbudza poważne obawy o los "porcelany brytyjskich gospodarzy". "Najpierw prezydent (Francji) Emmanuel Macron zdiagnozował u NATO śmierć mózgu. Donald Trump oskarżył zatem Francuza o brak szacunku, mimo że sam nazwał NATO przestarzałym. Z kolei z Ankary prezydent Recep Tayyip Erdogan zagroził zablokowaniem planów NATO na wschodniej flance, jeśli Sojusz nie ogłosi syryjskiej kurdyjskiej milicji YPG za terrorystów. Są to trzy główne linie, które dzielą i paraliżują NATO: nieprzewidywalność Stanów Zjednoczonych, bezradność Europejczyków i wyobcowanie z Turcji" - puentuje "BZ".
Skomentuj artykuł