Brytyjski rząd odłożył w czasie głosowanie nad umową ws. Brexitu
Brytyjski rząd zdecydował w poniedziałek o odłożeniu w czasie planowanego na wtorek głosowania w Izbie Gmin nad przyjęciem treści umowy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, obawiając się wysokiej porażki w parlamencie, która osłabiłaby pozycję premier Theresy May.
Pierwsze zapowiedzi takiego rozwoju wydarzeń pojawiły się w niedzielnym "Sunday Times", ale zostały wówczas odrzucone przez służby prasowe Downing Street oraz ministra ds. Brexitu Stephena Barclaya.
Spekulacje na ten temat powróciły jednak w poniedziałek tuż przed południem, kiedy agencja Bloomberg podała, że - wbrew publicznym zapewnieniom rzecznika May - rząd zdecyduje się na odwołanie wtorkowego głosowania. Podobne, nieoficjalne informacje podały wkrótce później - powołując się na ministerialne źródła - także inne brytyjskie media, w tym telewizje BBC i Sky News, a także dziennik "The Telegraph".
Podjęcie takiej decyzji potwierdziła po południu w nadzwyczajnym oświadczeniu w Izbie Gmin May, która musiała przyznać, że ma świadomość tego, że gdyby obecna propozycja została poddana pod głosowanie, to zakończyłoby się ono "porażką (rządu) z wysoką różnicą głosów".
Zdaniem ekspertów szefowa mniejszościowego rządu miała minimalne szanse na zwycięstwo - swój sprzeciw zapowiedziały nie tylko wszystkie partie opozycyjne, ale także ponad 100 deputowanych jej własnej rządzącej Partii Konserwatywnej oraz dziesięciu posłów północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistów (DUP), którzy wspierali dotychczas gabinet May.
Przeciwnicy obecnego projektu umowy w sprawie Brexitu domagają się m.in. usunięcia tzw. mechanizmu awaryjnego dla Irlandii Północnej, który w razie braku wynegocjowania innego rozwiązania zmusiłby Wielką Brytanię do pozostania w unii celnej z UE, a także potencjalnie wprowadziłby granice regulacyjne między Wielką Brytanią a Irlandią Północną.
Według szacunków ekspertów rząd mógłby przegrać nawet ponad 100-150 głosami, co postawiłoby premier w trudnej sytuacji politycznej i mogłoby być dla niektórych polityków Partii Konserwatywnej sygnałem do rozważenia usunięcia May ze stanowiska szefowej ugrupowania i gabinetu.
W ciągu ostatnich 100 lat tylko trzykrotnie rząd doznał porażki w Izbie Gmin różnicą ponad stu głosów (w trakcie rządów Partii Pracy w 1924 roku).
Szefowa rządu podkreśliła w parlamencie, że "słuchała bardzo uważnie tego, co było powiedziane w tej izbie i poza nią" na temat proponowanego porozumienia, a w szczególności krytyki dotyczącej tzw. mechanizmu awaryjnego dla Irlandii Północnej, i zamierza podjąć kolejną próbę negocjacji z UE.
"Przez weekend rozmawiałam z wieloma unijnymi liderami i przed (czwartkową) Radą Europejską wybiorę się, aby odwiedzić moich odpowiedników w innych państwach członkowskich, a także spotkać się z przywódcami Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej. Przedyskutuję z nimi obawy, które zostały wyrażone przez tę izbę" - zapewniła.
Premier dodała również, że rząd "przygląda się nowym sposobom na wzmocnienie roli Izby Gmin przez zapewnienie, że tzw. mechanizm awaryjny ma podstawę demokratyczną, pozwalając na nałożenie nowych obowiązków na rząd, które zapewniłyby, że nie będzie on używany w nieskończoność".
Pomimo krytyki i towarzyszących jej wystąpieniu złośliwych wybuchów śmiechu ze strony innych posłów, May stanowczo broniła wypracowanego przez jej rząd porozumienia. Podkreślała, że "nie ma absolutnie żadnych wątpliwości", że proponowane zapisy "szanują wynik referendum, a także chronią miejsca pracy, nasze bezpieczeństwo i naszą unię".
"To zdecydowanie najlepsza umowa, jaka jest możliwa do wynegocjowania z Unią Europejską" - zapewniła.
Szefowa rządu ostrzegła także posłów, że jeśli chcą zrealizować wolę Brytyjczyków wyrażoną w referendum i wypracować jakąkolwiek umowę wyjścia z Unii Europejskiej, to będą musieli być gotowi zaakceptować pewne ustępstwa, bo "bez kompromisów po obu stronach nie doprowadzimy do trwałego i udanego Brexitu".
"Posłowie, którzy wciąż się nie zgadzają (z rządem), muszą wziąć na swoje barki odpowiedzialność towarzyszącą argumentowaniu za alternatywnym rozwiązaniem, bez unikania konsekwencji" - wskazała. Zwróciła uwagę na to, że organizacja drugiego referendum doprowadziłaby do "ponownego podziału kraju", pozostanie w unii celnej i wspólnym rynku UE "nie byłoby zgodne z wynikiem referendum", a opuszczenie Wspólnoty bez żadnego porozumienia "wyrządziłoby znaczne szkody gospodarcze tym częściom naszego kraju, które w najmniejszym stopniu nie są w stanie unieść tego ciężaru".
"Nie wierzę w to, żeby którykolwiek z tych scenariuszy mógł liczyć na większość w tej izbie" - zastrzegła. Zaznaczyła jednak, że dalsze podziały wśród polityków "zwiększają ryzyko przypadkowego bezumownego (wyjścia z UE)" i wymagają wzmocnienia rządowych przygotowań na taką ewentualność.
May odmówiła jednak wskazania nowej daty głosowania ws. Brexitu, choć zasugerowała, że może do niego dojść nawet dopiero w nowym roku.
Takie rozwiązanie oznaczałoby, że rząd miałby mniej niż trzy miesiące, aby przegłosować niezbędne zmiany w prawie przed zaplanowanym na 29 marca 2019 roku wyjściem Wielkiej Brytanii z UE.
Lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn powiedział w odpowiedzi, że "rząd stracił kontrolę nad wydarzeniami i jest w kompletnym nieładzie". Ocenił, że przedstawiony dokument jest "złym porozumieniem dla Wielkiej Brytanii, dla naszej gospodarki i dla naszej demokracji".
Szef laburzystów zaznaczył, że "ponowne przedstawienie tego samego spartaczonego tekstu w przyszłym tygodniu lub w styczniu (...) nie zmieni fundamentalnych wad i głębokich obiekcji, które wykraczają daleko poza tzw. rozwiązanie awaryjne".
Jednocześnie Corbyn wezwał szefową rządu do ustąpienia ze stanowiska, jeśli nie jest w stanie uzyskać większości parlamentarnej, choć - wbrew wezwaniom ze strony innych opozycyjnych partii - nie zapowiedział złożenia wniosku o wotum nieufności wobec jej gabinetu.
Wcześniej szefowa wspierającego May ugrupowania DUP Arlene Foster powtórzyła swoją opozycję wobec proponowanego porozumienia, mówiąc wprost, że "mechanizm awaryjny musi zniknąć".
"Zmarnowaliśmy zbyt dużo czasu, potrzebujemy lepszej umowy. Jestem zawiedziona, że zajęło to premier tak dużo czasu, aby nas posłuchać" - napisała na Twitterze.
Z kolei pierwsza minister Szkocji i liderka Szkockiej Partii Narodowej (SNP) Nicola Sturgeon oceniła decyzję premier May jako "żałosne tchórzostwo ze strony konserwatywnego rządu, który (...) popada w absolutny chaos".
"To ostateczny dowód na to, że interesy głęboko podzielonej Partii Konserwatywnej mają znacznie większe znaczenie dla szefowej rządu, niż miejsca pracy i standardy życia. To niewybaczalne zaniechanie odpowiedzialności, a brytyjski rząd powinien teraz odejść i pozwolić innym na przejęcie kontroli (nad procesem wyjścia z UE)" - napisała w oświadczeniu.
Podobnie krytyczny był lider Liberalnych Demokratów Vince Cable, który ocenił, że decyzja May sprawia, że szefowa rządu jest "beznadziejnie osłabiona".
"Nie ma sensu odkładać głosowania w czasie, skoro nic się nie zmieni, jeśli chodzi o umowę. (...) Ten impas musi zostać przełamany przez danie wyborcom prawa ostatecznego głosu, w tym szansy na pozostanie w Unii Europejskiej" - powiedział.
Sturgeon i Cable są wśród grupy polityków otwarcie agitujących za organizacją drugiego referendum ws. wyjścia z UE i odwróceniem decyzji z plebiscytu w 2016 roku.
Decyzja May została skrytykowana także przez przedstawicieli biznesu, m.in. Konfederację Brytyjskiego Przemysłu (CBI). Zwrócili oni uwagę na rosnące zagrożenia dla firm i pracodawców, wynikające z przedłużającej się niepewności w kwestii przyszłej relacji ze Wspólnotą.
W reakcji na decyzję rządu kurs brytyjskiego funta wobec dolara spadł do najniższego od dwudziestu miesięcy poziomu 1,25 USD, co sygnalizuje rosnący brak zaufania rynków co do pozytywnego zakończenia negocjacji ws. Brexitu.
Skomentuj artykuł