Dyskretne i trudne rozmowy z talibami
Dwa miesiące po fiasku pokojowych rozmów z talibami w Katarze, przedstawiciele afgańskich władz próbują nawiązać je ponownie.
W czerwcu zapowiadane z wielką pompą przez Amerykanów rokowania z talibami zakończyły się spektakularną klapą. Ich efektem było jedynie otwarcie przez talibów ich politycznego przedstawicielstwa w katarskiej stolicy, Dausze. Awantura wybuchła natychmiast, gdy przedstawiciele afgańskiego rządu dostrzegali powiewające nad budynkiem białe chorągwie talibów i pozłacaną tablicę przed wejściem, która informowała, że za bramą mieści się przedstawicielstwo Muzułmańskiego Emiratu Afganistanu. Taką nazwą nosił oficjalnie Afganistan w latach 1996-2001, gdy rządzili nim talibowie.
Afgański prezydent Hamid Karzaj, rozwścieczony, że talibowie uzurpują sobie prawo do reprezentowania Afganistanu za granicą zabronił swoim emisariuszom się z nimi spotykać dopóki władze Kataru nie ściągną chorągwi talibów z masztu i zmuszą ich do odkręcenia pozłacanej tablicy przed bramą. Talibowie odmówili i do rozmów nie doszło.
W rzeczywistości poszło nie o flagę i tablicę na bramie, ale nieufność Karzaja, podejrzewającego, że za jego plecami Amerykanie i talibowie dobiją targu, który pierwszym ułatwi ewakuację wojsk z Afganistanu, a drugim otworzy bramę do władzy w Kabulu. Swoją "ambasadę" w Dausze talibowie otworzyli w wyniku sekretnych rozmów z Amerykanami i dopiero odtrąbiwszy dyplomatyczny sukces, Waszyngton zaprosił do negocjacji także Karzaja. Rozsierdzony afgański prezydent, którego relacje z Waszyngtonem są ostatnio niemal tak fatalne jak talibów, zawiesił w zemście rozmowy o przyszłych bazach wojennych USA w Afganistanie.
Amerykanom i całemu Zachodowi zależy na pokojowej ugodzie z talibami, bo już tylko półtora roku zostało do chwili, gdy z końcem 2014 r. z Afganistanu zostaną wycofane ostatnie zachodnie wojska. Wcześniej, wiosną 2014 r. mają się odbyć w Afganistanie wybory prezydenckie, w których panujący od 2001 r. Karzaj nie może startować. Zabrania mu tego konstytucja. Karzaj nie myśli jednak o politycznej kapitulacji i emeryturze, a na prezydenckim fotelu w Kabulu chciałby usadowić któregoś ze swoich faworytów i zapewnić mu święty spokój, dobijając wcześniej politycznego targu z talibami.
Talibom też zależy na takiej ugodzie. Dziś mają monopol na występowanie w imieniu afgańskiej partyzantki, ale stracą ten przywilej jak tylko Zachód wycofa z Afganistanu swoje oddziały. Wojsko rozejdzie im się w oczach, ponieważ dla ogromnej większości afgańskich partyzantów jedynym powodem ich udziału w wojnie jest obecność obcych wojsk w ojczyźnie.Talibowie są też zaledwie jedną z wielu pomniejszych partyzanckich armii, a gdyby po ewakuacji zachodnich wojsk w Afganistanie miała wybuchnąć wojna domowa (jak w 1992 r., po ewakuacji Armii Radzieckiej w 1989 r.), staliby się nie jedynym pretendentem do władzy, a zaledwie jednym z wielu.
W niedawnym orędziu z okazji święta Id al-Fitr, kończącego ramadan, emir talibów mułła Mohammed Omar powtórzył, że nie myśli o zagarnięciu całej władzy dla siebie lecz podzieli się nią chętnie z innymi. Mułła Omar obarczył też Amerykanów i Karzaja winą za fiasko rozmów w Katarze.
Od pierwszych bezpośrednich spotkań talibów i Amerykanów na przełomie lat 2011/12, talibowie domagają się, by w geście dobrej woli wymienić się jeńcami. Chcą uwolnić swojego jedynego amerykańskiego jeńca, przetrzymywanego w niewoli trzeci rok, sierżanta Bowe’a Bergdahla w zamian za wypuszczenie z Guantanamo pięciu ważnych komendantów talibów. Chcą też, by wykreślić ich z czarnej listy międzynarodowych terrorystów.
Kathy Gannon, wieloletnia korespondentka Associated Press w Pakistanie i Afganistanie i jedna z najlepszych znawczyń obu krajów twierdzi, że mimo fiaska w Dausze, talibowie i emisariusze Karzaja potajemnie spotykają się i rozmawiają, by doprowadzić do wznowienia oficjalnych rokowań.
Powołując się na swoje rozmowy z przedstawicielami talibów i rządu Karzaja, Gannon twierdzi, że obie strony są zainteresowane rozmowami, a wysłannicy mułły Omara i Karzaja spotykają się nieoficjalnie w Dausze, Dubaju i Arabii Saudyjskiej. W rozmowach uczestniczy m.in. mułła Abbas Stanakzaj, jeden z najważniejszych dyplomatów mułły Omara.
Według AP talibowie gotowi są, z niewielkimi zastrzeżeniami, uznać obowiązującą dziś i napisaną pod pieczą Zachodu afgańską konstytucję, zgodzą się, by kobiety mogły zasiadać w parlamencie, a dziewczynki chodzić do szkół. Sami nie zamierzają uczestniczyć w wyborach w 2014 r., ale chcieliby, by ich zwycięzca panował tylko jako tymczasowy przywódca, do wycofania zachodnich wojsk, a po ich ewakuacji rozpisał nową elekcję. W tej talibowie będą już chcieli wystartować. Talibowie nie zgadzają się zaś na to, by w Afganistanie powstały obce bazy wojenne i stacjonowały jakiekolwiek obce wojska.
Gotowi są na ustępstwa także w sprawie chorągwi i tablicy w swojej "ambasadzie" w Dausze. Nie usuną ich, ale tablicę przymocują od środka muru, a flagę opuszczą tak, by nie widać jej było z ulicy.
Skomentuj artykuł