To kolejny komentarz tureckiego prezydenta zapowiadający atak na wschód od Eufratu w Syrii. W piątek Erdogan oświadczył, że siły tureckie wkroczą do miasta Manbidż na północy Syrii, jeśli Stany Zjednoczone nie usuną z tego regionu wspieranej przez siebie kurdyjskiej milicji pod nazwą Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG).
W środę ogłosił, że wojska tureckie rozpoczną ofensywę w Syrii "w ciągu kilku dni". Na tę groźbę Ankary zareagował Pentagon, który ogłosił, że takie kroki są dla USA nie do zaakceptowania.
Przemawiając w poniedziałek w Konyi, jednym z najbardziej konserwatywnych miast w Turcji, Erdogan po raz kolejny zapewnił jednak, że celem ofensywy nie będą stacjonujący na północy Syrii amerykańscy żołnierze.
Dla Waszyngtonu YPG to główny sojusznik w walce z dżihadystycznym Państwem Islamskim (IS) w Syrii. Ankara uznaje zaś należące do tego zbrojnego sojuszu YPG za organizację terrorystyczną i przedłużenie zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Przedstawiciele YPG zapowiadają, że kurdyjskie oddziały są gotowe do konfrontacji zbrojnej z Turcją.
Osiągnięte w czerwcu porozumienie między Turcją i USA zakładało, że oddziały YPG wycofają się z Manbidżu, po czym zostaną rozbrojone, a siły tureckie i amerykańskie utrzymają bezpieczeństwo i stabilność wokół tego miasta. W listopadzie tureckie i amerykańskie oddziały rozpoczęły wspólne patrole w tym regionie Syrii.
Władze Turcji wyrażały w ostatnich miesiącach niezadowolenie z tempa wprowadzania tego porozumienia w życie.
Skomentuj artykuł