Metz: Cohen pozostał kimś w rodzaju ojca duchowego

By Rama (Own work) [CeCILL (http://www.cecill.info/licences/Licence_CeCILL_V2-en.html) or CC BY-SA 2.0 fr (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/fr/deed.en)], via Wikimedia Commons
PAP / jp

- Gdy przyjechał do Polski w latach 80., wyraźnie opowiedział się za naszymi dążeniami do niepodległości. Pozostał kimś w rodzaju ojca duchowego - powiedział dziennikarz Piotr Metz o Leonardzie Cohenie, zmarłym w czwartek kanadyjskim bardzie i poecie.

O ogromnej popularności twórczości kanadyjskiego pieśniarza w Polsce mówił w rozmowie z PAP dziennikarz muzyczny Piotr Metz, przypominając, że "mówimy o epoce lat 70., kiedy byliśmy w dość szczególnej sytuacji, a muzyka Leonarda Cohena wpisywała się w nią - dzięki Maciejowi Zembatemu i temu, że pojawiły się tłumaczenia na język polski - tę alternatywną rzeczywistość do tej, która była za oknem, którą myśmy tak kontestowali poezją, muzyką, sztuką właśnie. Nie da się pominąć postaci Macieja Zembatego w popularyzowaniu twórczości Cohena w Polsce. To rzecz fundamentalna" - podkreślił.

DEON.PL POLECA

Jak dodał, gdy w latach 80. Cohen przyjechał do Polski "wyraźnie opowiedział się za naszymi dążeniami do wybicia się na niepodległość".

- Pozostał już kimś w rodzaju ojca duchowego już na zawsze. W Polsce zawsze też bardzo ceniliśmy bardów - zauważył.

- Jego pożegnalna płyta jest wstrząsająca. Nie zauważyliśmy trochę, że Cohen z poety-barda stał się szalenie ważną postacią dla światowej muzyki popularnej. Że wyszedł z niszy piosenki, kojarzonej ze studentami i rozciągniętymi swetrami, przeznaczonej dla bardzo określonego odbiorcy i stał się po prostu wielkim artystą mainstreamowym, mówiącym do wszystkich, podobnie jak Bob Dylan, kimś w rodzaju wieszcza. Szczególnie, że - i jest to jego wielka zasługa - pięknie się starzał, przepraszam za określenie, a nie wszystkim jest to dane - powiedział Metz.

Nawiązał do najnowszej, jak się okazało ostatniej płyty Leonarda Cohena, wydanej w październiku "You Want It Darker", mówiąc, że "Cohen się pożegnał na tej płycie. Musiał mieć świadomość, że to ostatnia płyta i zatoczył pewne koło: powrócił do +Songs of Love and Hate+ z 1973 r., oczywiście nie powrócił dosłownie - chodzi o klimat, jaki ma ta płyta. Wrócił do swoich żydowskich korzeni; w pierwszym singlu tytułowym jest piękny refren, śpiewany po hebrajsku. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze pożegnanie. To pożegnanie równe piękne jak pożegnanie Davida Bowiego" - ocenił.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Metz: Cohen pozostał kimś w rodzaju ojca duchowego
Komentarze (1)
MR
Maciej Roszkowski
11 listopada 2016, 13:05
Piękne poezje, wykonania zmieniające się, a jednak stale osobiste. Wspaniały poeta, choć zdarzało mu się ( w "Hallellujah") nieco pobłądzić. Szkoda, że już nic nie zaśpiewa.