Miedwiediew: Są nowe dokumenty ws. Katynia
Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew zapowiedział w środę przekazanie Polsce nowych dokumentów dotyczących zbrodni katyńskiej. Premier Donald Tusk odniósł się do tego pozytywnie, ale podkreślił, że woli poczekać na fakty. Historyk Nikita Pietrow z Memoriału zapowiedź Miedwiediewa ocenił jako "pozorowanie aktywności". Polscy historycy uważają, że najcenniejsza byłaby "lista białoruska".
"Archiwa katyńskie są otwarte. Istnieje jednak szereg dokumentów, które jeszcze nie zostały przekazane naszym polskim partnerom. Zleciłem przeprowadzenie odpowiednich prac i - po stosownych procedurach - przekazanie materiałów, które interesują naszych polskich kolegów" - mówił Miedwiediew na konferencji prasowej w Kopenhadze.
Wcześniej Federalna Służba Archiwalna Rosji (Rosarchiw) po raz pierwszy udostępniła na swojej stronie internetowej dokumenty związane ze zbrodnią katyńską. Rosarchiw zaznaczył, że materiały te umieszczono w internecie na polecenie prezydenta Miedwiediewa.
Rzeczniczka Rosarchiwu Nina Burawczenko poinformowała, że do wieczora strony, na których opublikowano dokumenty, odwiedziło 2,5 mln osób, głównie z Rosji, Polski i Ukrainy. Na witrynie Rosarchiwu (www.archives.ru) zarejestrowano 2 mln wejść, a na portalu "Archiwa Rosji" (www.rusarchives.ru) - ponad 600 tys. Burawczenko dodała, że serwery Rosarchiwu są mocno przeciążone.
Wśród siedmiu udostępnionych dokumentów jest notatka ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ławrentija Berii do Józefa Stalina z 5 marca 1940 roku. Uznaje ona polskich jeńców wojennych za "zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy radzieckiej" i proponuje rozpatrzenie ich sprawy "w szczególnym trybie, z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelania". Opublikowano również tekst podpisanej przez Stalina uchwały Biura Politycznego WKP(b) nr 144 z 5 marca 1940 roku, akceptującej propozycję Berii.
Premier Donald Tusk odniósł się pozytywnie do zapowiedzi Miedwiediewa, podkreślając jednak, że woli poczekać na fakty. "Te słowa są kolejnym znakiem i trzeba je traktować z jak najlepszą wolą, ale ja wolę poczekać na fakty, a nie na słowa, bo nie tracąc, broń Boże, cierpliwości uważam, że szczególnie po katastrofie w Smoleńsku, słowa już nie wystarczą" - zaznaczył Tusk.
"To próba robienia czegokolwiek, pozorowanie aktywności" - ocenił Pietrow w rozmowie z PAP. "Te materiały są powszechnie znane" - dodał.
Wiceszef Memoriału przypomniał, że materiały udostępnione przez Rosarchiw były już publikowane w oficjalnym piśmie "Archiwnyj Wiestnik", a także na wielu stronach internetowych, w tym prowadzonych przez te środowiska, które kwestionują ich autentyczność. "Również w postaci skanu, w kolorze" - zaznaczył.
Według Pietrowa, "władze Rosji mają świadomość, że oczekuje się od nich czynów; realnych i praktycznych". "Co może zrobić Federalna Służba Archiwalna? Ona już dawno opublikowała swoje dokumenty. Albo przekazała prokuraturze. Wszyscy czekają na działania prokuratury, a nie Rosarchiwu. Od Federalnej Służby Archiwalnej zależy niewiele. Umieszczając dokumenty na swojej witrynie, Rosarchiw jedynie potwierdza swoją lojalność i sygnalizuje, że pamięta o temacie" - powiedział.
4 kwietnia szef Federalnej Agencji Archiwalnej Andriej Artizow ujawnił, że w rosyjskich archiwach natrafiono na nowe dokumenty dotyczące mordu NKWD na polskich oficerach w 1940 roku. Wcześniej pojawiły się informacje, że archiwiści Federalnej Służby Bezpieczeństwa poszukują w rosyjskich archiwach białoruskiej listy katyńskiej z nazwiskami 3870 Polaków zamordowanych w 1940 roku przez NKWD (tzw. lista białoruska). Polskie media spekulowały, że premier Rosji Władimir Putin mógłby przekazać dokument premierowi Tuskowi 7 kwietnia podczas uroczystości w Lesie Katyńskim upamiętniających 70. rocznicę zbrodni. Dokumentu nie przekazano. Rzecznik rosyjskiego premiera informował na dzień przed uroczystościami, że "listy białoruskiej" w Moskwie nie odnaleziono.
W rozmowie z PAP prof. Materski ocenił, że mało prawdopodobne jest, aby wśród dokumentów, których ujawnienie zapowiada Rosja, znajdowała się "lista białoruska". "Oby była, ale moim zdaniem raczej chodzi o jakieś inne dokumenty" - powiedział.
Materski przypomniał że, według słów Artizowa, odnalezione ostatnio i jeszcze nie odtajnione dokumenty w sprawie Katynia nie doprowadzą do przełomu, a jedynie uzupełnią wiedzę. Przy czym mówiło się, że dokumenty mogą pomóc uzupełnić listę ofiar zbrodni katyńskiej. "Uzupełnić listę ofiar mogłaby tylko lista białoruska, bo resztę ofiar znamy z imienia i nazwiska. Oby to więc była ta lista. To jednak mało prawdopodobne" - dodał Materski.
Z jego opinią o kluczowej roli "listy białoruskiej" zgodził się również sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Kunert.
"Obecnie polskim historykom zależy najbardziej na tzw. liście białoruskiej. To istotny element całokształtu sprawy katyńskiej. Mamy dużą wiedzę na temat trzech obozów jenieckich, wydaje się, że mamy też kompletną listę ukraińską, nie mamy natomiast listy białoruskiej. Trudno powiedzieć, czy jeszcze jakieś inne dokumenty sowieckie tak wielkiej wagi mogły się zachować. Tego nie wiemy. Musimy poczekać aż dokumenty, które miał na myśli Miedwiediew zostaną ujawnione i przekazane stronie polskiej" - powiedział Kunert.
"W tym sensie każda decyzja idąca w stronę coraz jawniejszego mówienia prawdy o zbrodniach stalinowskich jest także otwieraniem drogi i dawaniem nadziei tym wszystkim Rosjanom, którzy do tej pory nie mają pojęcia, gdzie zostali pochowani ich najbliżsi, ani jakie były okoliczności ich śmierci. A to są miliony ofiar. Każda tego typu decyzja władz rosyjskich powinna być przyjmowana z wielkim uznaniem. Dla władz rosyjskich jest to bardzo ryzykowne działanie, wejście na ścieżkę, z której nie ma już odwrotu. A jest to ścieżka, która prowadzi do złamania ciągle funkcjonującego w Rosji mitu Stalina" - dodał historyk.
W ocenie innej członkini Polsko-Rosyjskiej Grupy do spraw Trudnych prof. Darii Nałęcz zapowiadane ujawnienie nowych dokumentów dotyczących Katynia może być przełomem. Jak tłumaczy, trudno na razie przewidzieć, o jakich konkretnie materiałach mówił prezydent Miedwiediew, jednak jakiekolwiek by one nie były - jej zdaniem - wzbogacą wiedzę historyków i rodzin pomordowanych o tamtych wydarzeniach. Zaznaczyła, że polscy naukowcy wciąż czekają na odnalezienie lub ujawnienie wielu dokumentów dotyczących zbrodni.
"Brakuje nam paru grup dokumentów. Nie mamy tzw. listy białoruskiej, czyli ponad trzech tysięcy nazwisk osób aresztowanych i najprawdopodobniej zgładzonych na Białorusi. Brakuje nam akt bezpośrednio odpowiedzialnej za wykonanie zbrodni trójki. Brakuje też teczek personalnych osób zamordowanych. Wiemy, że teczki te zamierzano zniszczyć, ale nie wiemy czy zamiar ten zrealizowano. Skoro zachowały się inne teczki osób represjonowanych, to można przypuszczać, że i te jeszcze są przechowywane" - tłumaczyła prof. Nałęcz.
Jej zdaniem, "trudno się oprzeć wrażeniu, iż w rosyjskiej polityce dokonuje się wielki zwrot, który posłuży nie tylko badaczom przeszłości". Zwrotu tego, jak dodała, zwłaszcza w podejściu do ujawniania dokumentów z historii najnowszej, polscy historycy od dawna oczekują.
Za "właściwą" uznał decyzję prezydenta Rosji o przekazaniu stronie polskiej kolejnych dokumentów dotyczących Katynia także przewodniczący komisji spraw zagranicznych Dumy Państwowej, izby niższej rosyjskiego parlamentu, Konstantin Kosaczow. "Otwarcie archiwów to istotny krok naprzód w rosyjsko-polskim dialogu" - zauważył Kosaczow.
Skomentuj artykuł