"USA nie walczą same z Państwem Islamskim"
Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama oświadczył we wtorek, że siła koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu (IS), obejmującej m.in. pięć państw arabskich, pokazuje całemu światu, iż USA nie prowadzą same walki z dżihadystami.
Obama uprzedził Amerykanów, że walka z grupami terrorystycznymi w Iraku i Syrii "zajmie jakiś czas", "ale zrobimy, co trzeba, by stawić czoło terrorystom dla bezpieczeństwa naszego kraju, regionu i całego świata".
W krótki wystąpieniu Obama poinformował, że - zgodnie z ogłoszoną 10 września strategią walki z Państwem Islamskim - USA rozpoczęły w nocy z poniedziałku na wtorek naloty na cele IS w Syrii. Podkreślił, że są one prowadzone przy wsparciu "przyjaciół i partnerów" w regionie - Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej, Jordanii, Bahrajnu i Kataru.
"Siła tej kolacji sprawia, że jest jasne dla świata, iż nie jest to samotna walka Ameryki" - powiedział Obama.
Dodał, że "około 40 krajów zaoferowało pomoc w wysiłkach, mających na celu przeciwstawienie się zagrożeniu terrorystycznemu". Jak wyjaśnił, ta pomoc obejmuje wsparcie nalotów, szkolenia i zbrojenia irackiej armii oraz bojowników umiarkowanej syryjskiej opozycji, którzy walczą z IS.
Obama poinformował, że poza nalotami na cele IS przeprowadzono też ataki z powietrza na cele powiązanego z Al-Kaidą Frontu al-Nusra, a także ugrupowania Chorasan. "Musi być jasne dla wszystkich, że USA nie będą tolerować bezpiecznych schronień dla terrorystów, którzy zagrażają Amerykanom" - powiedział.
Zapewnił, że rozmawiał z przywódcami Kongresu i ma "ponadpartyjne wsparcie dla działań", jakie USA podejmują w Syrii i Iraku. "Ameryka jest silniejsza, jeśli jesteśmy zjednoczeni. Wysyłamy sygnał do świata, że zrobimy co trzeba, by bronić naszego kraju" - powiedział.
Obama wypowiadał się tuż przed wylotem z Waszyngtonu do Nowego Jorku, gdzie weźmie udział w sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Zapowiedział, że z tej okazji będzie rozmawiał z wieloma przywódcami, w tym premierem Iraku Hajderem al-Abadim, "by kontynuować umacnianie wsparcia dla koalicji" w walce z IS.
Do nalotów w Syrii dochodzi w niespełna dwa tygodnie po wygłoszeniu przez Obamę przemówienia, w którym obiecał Amerykanom, że nieugięta kampania wojskowa USA i ich sojuszników "osłabi i ostatecznie zniszczy" radykałów z IS, "gdziekolwiek się oni znajdują". Ugrupowanie to, uważane za najsilniejszą i najbogatszą organizację dżihadystyczną świata, opanowało w ostatnich miesiącach znaczne obszary w Iraku i Syrii.
W przeciwieństwie do Iraku, gdzie w walce z IS USA mogą opierać się na współpracy z nowym rządem w Bagdadzie i na irackiej armii, w Syrii Amerykanie nie mają takiego sojusznika. Waszyngton podtrzymuje stanowisko, że syryjski prezydent Baszar el-Asad, który w swej brutalności posunął się do użycia broni chemicznej przeciw swoim rodakom, stracił legitymację do rządzenia krajem i powinien odejść. Eksperci wyrażają obawy, że Asad skorzysta na amerykańskich atakach przeciw dżihadystom.
Skomentuj artykuł