Zachód zapowiedział, że uderzy niebawem
Chuck Hagel (L) i Martin Dempsey (P) (fot. PAP/EPA/JIM LO SCALZO)
PAP / mh
Atak rakietowy USA na Syrię może się rozpocząć już w czwartek - informuje we wtorek telewizja NBC, powołując się na anonimowych przedstawicieli władz USA. Ataki o ograniczonym charakterze miałyby potrwać trzy dni. Syria zapowiada, że będzie się bronić.
Według NBC celem tych ataków byłoby raczej ostrzeżenie reżimu prezydenta Baszara el-Asada, a nie zdziesiątkowanie jego potencjału militarnego. Czwartek wybrano po rozmowach telefonicznych prezydenta Baracka Obamy z przywódcami innych krajów jako najwcześniejszy możliwy termin.
Syryjska opozycja oskarżyła w zeszłym tygodniu siły reżimu prezydenta Asada o użycie na przedmieściach Damaszku gazu bojowego i spowodowanie śmierci od kilkuset do 1300 osób. Syryjskie władze stanowczo zaprzeczają oskarżeniom.
Przedstawiciele Zachodu powiedzieli opozycji syryjskiej, że w najbliższych dniach należy oczekiwać uderzenia w Syrii - podały we wtorek źródła po spotkaniu obu stron w Stambule.
"Opozycji powiedziano wyraźnie, że do akcji mającej na celu odstraszenie reżimu przed ponownym użyciem broni chemicznej może dojść w ciągu najbliższych kilku dni" - powiedziało źródło, cytowane przez agencję Reutera.
Minister obrony USA Chuck Hagel podkreślił, że armia USA jest gotowa do działania. "Myślę, że jest całkiem jasne, iż w Syrii użyto przeciwko ludziom broni chemicznej. Sądzę, że wywiad uzna, iż nie zrobili tego rebelianci, będą prawdopodobnie całkiem solidne dane wywiadowcze pokazujące, że odpowiedzialny jest rząd syryjski. Damy sobie jednak czas, by spłynęły do nas informacje" - powiedział Hagel i dodał: "Jesteśmy przygotowani. Zgromadziliśmy środki tak, byśmy byli zdolni do wypełnienia i zastosowania wszelkiego wariantu, jakiego zażyczy prezydent (Barack Obama)".
Amerykańska marynarka wojenna ma obecnie we wschodniej części Morza Śródziemnego cztery niszczyciele, w których zasięgu znajdują się cele w Syrii, ma również w tym regionie samoloty wojskowe.
Rzecznik premiera Davida Camerona powiedział we wtorek, że Wielka Brytania przygotowuje plan ewentualnościowy na wypadek interwencji zbrojnej w odpowiedzi na użycie broni chemicznej w Syrii. Brytyjskie siły zbrojne przygotowują się na wypadek decyzji o interwencji, choć - jak podkreślił - żadna decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła.
Polskie MSZ uważnie obserwuje pogarszająca się sytuację w Syrii. Jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni, konsultujemy się intensywnie z sojusznikami; kolejną okazją do tego będzie środowe posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej w Brukseli - powiedział we wtorek PAP rzecznik resortu Marcin Bosacki.
Unia Europejska podkreśla, że potrzebne jest pełne śledztwo ONZ ws. ataku chemicznego w Syrii. Rzecznik KE ds. polityki zewnętrznej Sebastien Brabant wskazał, że w poniedziałek na miejscu domniemanego ataku chemicznego eksperci ONZ mogli przebywać zaledwie 90 minut. "Podkreślamy, że inspektorom należy umożliwić przeprowadzenie pełnego dochodzenia" - oświadczył. Kolejny wyjazd inspektorów ONZ ds. broni chemicznej na miejsce ataku przełożono na środę.
Szef syryjskiej dyplomacji Walid el-Mual powiedział, że Syria będzie bronić się wszystkimi możliwymi środkami w przypadku ataku ze strony Zachodu. "Posiadamy środki obrony, które zaskoczą świat" - oświadczył.
Zdaniem Mualima Rosja nie porzuci swojego syryjskiego sojusznika. "Mogę państwa zapewnić, że Rosja nie opuściła Syrii. Będziemy utrzymywać nasze stosunki we wszystkich dziedzinach i dziękujemy Rosji za jej wsparcie" - powiedział minister.
W poniedziałek minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow zapytany, co uczyni Moskwa, jeśli kraje zachodnie przystąpią do akcji zbrojnej przeciwko Syrii, odparł, że "Rosja nie zamierza z nikim prowadzić wojny".
We wtorek w syryjskiej Latakii wylądował rosyjski samolot, którym z Syrii ma zostać ewakuowanych około 180 obywateli Rosji i Wspólnoty Niepodległych Państw - poinformowało rosyjskie Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych.
Eksperci oceniają, że w przypadku ograniczonego ataku Zachodu na Syrię reakcja władz tego kraju i jego sojuszników będzie niewielka, ale akcja na szeroką skalę mająca na celu obalenie reżimu Asada rozpaliłaby sytuację w regionie.
"Wszystko zależy od charakteru, skali i celu zachodniego uderzenia i obecnie wydaje mi się, że chodziłoby tylko o atak ostrzegawczy" - powiedział politolog z Paryża Joseph Bahout.
"W tym przypadku ani libańskie ugrupowanie szyickie Hezbollah, ani Iran nie posunęłyby się bardzo daleko" - dodał Bahout, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i Syrii. Teheran i wspierający syryjską armię w walkach z rebeliantami Hezbollah są głównymi sojusznikami reżimu w Damaszku.
Francja: Opozycja nie chce interwencji w Syrii
Szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius wydaje się być przekonany, że Zachód podejmie interwencję w Syrii, prezydent Francois Hollande grozi ukaraniem reżimu, ale opozycja, zarówno umiarkowana jak i radykalna, jest niechętna wojskowej interwencji.
"Masakra chemiczna" w Syrii musi się spotkać z odpowiedzią - oświadczył we wtorek prezydent Francji Francois Hollande. Podkreślił, że Francja jest gotowa ukarać tych, którzy podjęli decyzję o użyciu gazu przeciwko ludności cywilnej.
Fabius przyznaje, że pozostaje jeszcze pytanie, "kiedy" Zachód miałby podjąć jakąś militarną akcję wobec Damaszku, ale istotniejszym pytaniem jest, "co miałaby ona osiągnąć?". Szef francuskiej dyplomacji, który wprawdzie bez wahania mówi o konieczności ukarania reżimu Baszara el-Asada za przypisywane mu użycie broni chemicznej, zdaje się podzielać wątpliwości co do pożądanego, z punkty widzenia Zachodu, rezultatu interwencji.
"Le Figaro" zwraca uwagę, że Francja stara się uniknąć sytuacji, w której ewentualna interwencja wojskowa miałaby znamiona "krucjaty Zachodu". Dlatego też minister obrony Francji Jean-Yves Le Drian, który podróżuje po krajach Zatoki Perskiej przedłuży swą podróż na życzenie prezydenta Francois Hollande'a i uda się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Le Drian konsultuje się też z szefem Pentagonu Chuckiem Haglem.
Kolejnym sygnałem gotowości Francji do podjęcia wraz z sojusznikami interwencji zbrojnej jest poniedziałkowe spotkanie szefów sztabów krajów przeciwnych syryjskiemu reżimowi w Ammanie. Stawił się tam przewodniczący kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA generał Martin Dempsey i jego francuski odpowiednik, admirał Edouard Guillaud - pisze "Le Figaro".
"Le Parisien" przypomina, że Hollande obiecał już w niedzielę prezydentowi Barackowi Obamie, że będzie z nim w stałym kontakcie, aby "przygotować odpowiedź na tę bezprecedensową agresję" (atak chemiczny).
Opozycja różnych politycznych maści nie podziela gotowości rządu do podejmowania - wspólnie z Amerykanami - zbrojnej interwencji w Syrii.
Deputowani centroprawicowej UMP Alain Marsaudet i Jacques Myard podpisali wspólny apel, w którym nawołują do "zachowania zdrowego rozsądku i przyznania, że - na razie - tylko kompromis z obecnym (syryjskim) reżimem może załagodzić napięcia i pozwolić, przy udziale Rosji, na pokojowe rozwiązanie polityczne".
Przywódca centrowego Ruchu Demokratycznego (MoDem) Francois Bayrou wzywa do zachowania ostrożności. Należy zastanowić się nad "długoterminowymi konsekwencjami (...) zbrojnej interwencji". Może ona prowadzić do "podwójnej konfrontacji historycznej" między "sunnitami i szyitami (...) oraz między Iranem i (...) Izraelem"
Nawet jeśli taka akcja militarna okazałaby się sukcesem, to "co zajęłoby miejsce obecnego reżimu i jakie miałoby to konsekwencje dla (syryjskich) mniejszości?" - pyta Bayrou, cytowany przez "Le Nouvel Observateur".
Szef Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF) Pierre Laurent zażądał od prezydenta debaty parlamentarnej na temat sytuacji w Syrii, nie skrytykował jednak wojowniczej postawy Pałacu Elizejskiego.
Przywódca Frontu Lewicy (FG) Jean-Luc Melenchon uważa tymczasem, że "wojna w Syrii byłaby gigantycznym błędem, być może początkiem wojny znacznie większej niż wszystkie konflikty, które obserwowaliśmy dotąd w tym regionie ".
Syria to "beczka z prochem", dlatego wobec tego konfliktu należy zachować "zimną krew". "Wiemy, że Amerykanie mają zwyczaj wykorzystywać wszelkie argumenty, by usprawiedliwić interwencję militarną" - dodał Melenchon, tłumacząc, że tym razem jest to atak chemiczny.
Szef FG przypomniał interwencję w Libii i dodał: "Kto ma się lepiej, odkąd zniszczyliśmy wszystko w Libii?".
Jeszcze bardziej niechętna interwencji w Syrii jest ultraprawica. Marine Le Pen, szefowa Frontu Narodowego uznaje oskarżenia wspólnoty międzynarodowej pod adresem Baszara el-Asada za mało wiarygodne. "Co zyskałaby armia (Asada) używając broni chemicznej przeciw ludności (...) skoro wygląda na to, że odnosi zwycięstwo za zwycięstwem?". Jej zastępca Florian Philippot powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że "że nie można decydować się na interwencję, skoro nic nie wiemy", a zamiast dowodów "mamy ślady na piasku". Według Philippot wszelkie nawoływania do ukarania reżimu Asada to amerykańska "dyplomacja kowbojów".
Były socjalistyczny minister spraw zagranicznych Hubert Vedrine ma również zastrzeżenia: "nie można angażować się w akcję militarną (w Syrii) nie mając planu politycznego, a tego planu nie ma".
W wywiadzie udzielonym "L'Express" znawca tematyki syryjskiej Thomas Pierret kwestionuje determinację wspólnoty międzynarodowej do podejmowania interwencji. "Wszyscy szukają dobrego powodu, by uniknąć takiego rozwiązania (...). Sądzę, że nikt nie chce tam iść, ale mamy coraz mniej opcji" - mówi Melenchon, podkreślając jednak, że jeśli nie dojdzie do interwencji, to reżim syryjski przypuści kolejne ataki chemiczne. A w takim wypadku "brak reakcji ze strony Zachodu byłby fatalnym sygnałem".
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł