Zwierzę też człowiek?
Pewien nowojorski prawnik postanowił uwolnić z rąk bezmyślnego właściciela źle traktowanego szympansa. Historia jak jedna z wielu w kanonie obrońców zwierząt. Gdyby nie jedna sprawa. Prawnik ten, postuluje, że byłby o wiele bardziej skuteczny, gdyby szympans mógł zostać uznany przez prawo za... osobę.
Ostatnio ciągle wpadam na teksty, które pozornie niosą w sobie jedynie pozytywne przesłanie, mianowicie postulują obronę zwierząt bądź stanowią pochwałę wegetarianizmu czy wręcz weganizmu (ten ostatni jest rezygnacją z wszelkich produktów zwierzęcego pochodzenia, nie tylko w diecie, ale też w kosmetykach czy odzieży). Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś współczuje zwierzakom czy też podejmuje takie czy inne wybory dietetyczne czy związane ze stylem życia. Problem jednak jest w argumentacji, jaka towarzyszy tej obronie i tym decyzjom.
Pod koniec kwietnia w The New York Times’ie (http://www.nytimes.com/2014/04/27/magazine/the-rights-of-man-and-beast.html?_r=1) pojawił się tekst opowiadający o działalności amerykańskiego prawnika, Stevena Wise’a. Najpierw czytamy długą historię o tym, jak uwolnił z rąk bezmyślnego właściciela źle traktowanego szympansa. A kiedy już damy się wciągnąć w tę trzymającą w napięciu opowieść i emocjonalnie staniemy po stronie zwierzęcia oraz heroicznie walczącego o jego los adwokata, czeka nas interesująca puenta. Mianowicie Wise, przeczytawszy książkę znanego z kontrowersyjnych poglądów bioetyka, Petera Singera, postanowił doprowadzić do tego, by prawo amerykańskie zaczęło postrzegać zwierzęta jako osoby.
Faktem jest, że, także w polskim prawie, istnieje pojęcie "osoby prawnej", która nie musi być tożsama z osobą fizyczną, czyli człowiekiem. Wise dąży do stworzenia precedensu (wystarczy jedno orzeczenie), dzięki któremu adwokat będzie mógł reprezentować w sądzie zwierzę (np. szympansa) jako osobę prawną. Patrząc wyłącznie od strony sentymentalnego wzruszania się nad słodkimi, umęczonymi zwierzątkami (najlepiej, żeby były puszyste i dobrze wypadały na zdjęciach), postanowienie godne gorącego poparcia. Patrząc od strony rozmycia pojęcia osoby w prawie i mentalności społecznej - bardzo niebezpieczne dążenie. Bo skoro już uznamy szympansa, świnkę, lisa czy co tam kto lubi za osobę prawną, to stąd krok do tego, by uznać je za osobę taką, jak człowiek, to zaledwie jeden niewielki ruch.
Ponado precedens taki będzie można wykorzystywać do wytaczania procesów, w których po jednej stronie będziemy mieli człowieka a po drugiej zwierzę jako równorzędne podmioty prawne w sądzie. Być pozwanym przez krowę - interesujące… Szczególnie, że da się takie sprawy świetnie wykorzystać do dojenia kasy z odszkodowań. I to by było tyle w temacie sentymentalnych wzruszeń nad losem zwierząt w sądzie.
Jednak to nie koniec moich zderzeń z wykrzywianiem języka w imię obrony zwierząt. Na jednej ze stron internetowych poświęconych weganizmowi możemy przeczytać wywiad z prof. Wojciechem Pisułą na temat psychiki zwierząt gospodarskich. Znajdziemy tam, głównie w pytaniach zadawanych przez panią redaktor, sformułowania takie, jak: "zmiana wizerunku [krów, dod. EW]", "odbieranie dzieci i pozbawianie towarzystwa", "przyjaźń z innymi krowami" oraz stwierdzenie, że postrzegamy zwierzęta hodowlane jako te gorszego sortu, niż domowe psy lub koty, bo to kwestia języka, jakiego używamy, by o nich mówić. I tu profesor przytacza przykład sytuacji, w której zmiana językowa służyła do manipualcji mentalnością: "Od czasów wojny wietnamskiej wiadomo, że język ma wielkie znaczenie: aby wyeliminować wyrzuty sumienia, człowiek używa języka, który pomaga pozbawić ofiarę godności, np. żołnierze amerykańscy zabijali "żółtka", a nie bojownika Wietkongu".
Zestawienie krowy z żołnierzem Wietkongu też raczej nie przymnaża temu ostatniemu szacunku, ale zostawmy to. Istotniejsze jest, że cielęta nazywane są dziećmi, relacje w stadzie są określane mianem przyjaźni a postrzeganie krów "wizerunkiem [społecznym zapewne]". I te reinterpretacje wchodzą do języka popularnego, przestajemy czuć zgrzyt, kiedy jest mowa o "eutanazji psa" (od kiedy to pies jest w stanie wyrazić świadomą i dobrowolną zgodę na uśmiercenie go?) czy określaniu młodych zwierząt mianem dzieci. Uczłowieczamy zwierzęta a wystarczy trochę pożyć z nimi, nie tylko poobserwować, żeby zobaczyć jak bardzo one się od nas różnią. Fakt, że świnia świetnie sobie radzi, grając w grę komputerową (podobno nawet lepiej niż pies), jeszcze nie robi z niej człowieka.
Nie mamy prawa znęcać się nad zwierzętami, w imię chciwości sprawiać im cierpienia, jednak niepokoi mnie wyraźne dążenie do zrównania ludzi z innymi zwierzętami. A niepokój mój podsyca też lektura komentarzy pod tekstami dotyakającymi problemu obrony zwierząt - ilość jadu, jaką na ludzkość w ogólności potrafią wylać niektórzy komentatorzy w ferworze walki, jest zadziwiająca. Najwyraźniej postulowana zmiana w języku zatacza coraz szersze kręgi i to niestety skutecznie.
Skomentuj artykuł