Środa i kurczaki
W Boguchwale koło Rzeszowa spłonęło żywcem 10 tys. drobiu. Zapewne pozostałaby to jedynie krótka informacja gospodarcza, związaną z olbrzymimi stratami finansowymi, gdyby nad tematem nie pochyliła się w swoim felietonie pani Magdalena Środa (Gazeta Wyborcza, 30 maja 2012).
O ile zgadzam się, że ten pożar był potwornym cierpieniem tych biednych ptaków, to jednak nie mogę się zgodzić z dramatycznym pytaniem retorycznym autorki z następującego fragmentu: "Informacja zakończona jest lakoniczne i optymistycznie: ''na szczęście nikt nie ucierpiał''. Jak to nikt?!"
Nikt, ponieważ w języku polskim wszystkie istoty żywe, poza człowiekiem, są "czymś" a nie "kimś". I ta gramatyczna poprawność ma swoje głębsze znaczenie, gdyż oddaje to, co intuicyjnie wyczuwali nasi przodkowie i co oddali w tej formie, tworząc język. Tylko człowiek jest osobą i jeśli nawet niektóre nurty filozofii nie wiążą z tym związkiem żadnej szczególnej godności, to zwyczajna, biologiczna lojalność gatunkowa każe nam czuć większe pokrewieństwo z embrionem czy człowiekiem na każdym innym etapie rozwoju niż z kurą lub psem.
To oczywiście nie zmienia faktu, że zwierzęta, jako zdolne do odczuwania bólu i żywienia uczuć, zasługują na naszą troskę. I na pytanie autorki komentowanego felietonu: "Czy w Kościołach zdarza się księżom apelować do wiernych, by szanowali każde życie, również nie-ludzkie, oraz by minimalizowali przemoc i cierpienie tych istot, które zdane są na naszą łaskę lub wystawione na nasze ''zezwierzęcenie''?" mogę odpowiedzieć twierdząco - zdarza się. Sama słyszałam wielokrotnie. Istnieje nawet związany z franciszkanami katolicki ruch ekologiczny - REFA, który organizuje akcje mające za zadanie budzić i podtrzymywać wśród wiernych, także młodzieży, świadomość odpowiedzialności za środowisko naturalne i szacunek wobec wszelkich żyjących zwierząt.
Głęboko wpojone poszanowanie dla ludzkiego życia wcale nie kłóci się z szacunkiem dla istnienia pozostałych stworzeń - wprost przeciwnie. Dostrzeżenie wartości mojego własnego istnienia, pozwala mi widzieć ją w także w istnieniu drzewa, mrówki czy kota. Poruszające może być tutaj świadectwo dr. Tadeusza Wasilewskiego, który wielokrotnie mówił i pisał, że po nawróceniu, kiedy uznał już człowieczeństwo embrionów, jednocześnie obudziła się w nim wrażliwość na wszelkie inne, nawet najdrobniejsze przejawy życia. Bał się stanąć na trawie, żeby nie zabić niechcący jakiegoś żyjątka, które mogłoby tam się schronić.
Problem wrażliwości na cierpienie "braci mniejszych" nie jest kwestią związaną z religią i nie stoi w sprzeczności z obroną życia nienarodzonych. Jest to problem grzechu: chciwości (bo z niej wynika fakt istnienia ubojni rytualnych, które de facto są fabrykami śmierci), gniewu (którego ofiarą padają maltretowane zwierzaki) czy lenistwa (jeśli chodzi o zwierzęta głodzone czy zaniedbane). A często także zwyczajnej głupoty, jak w przypadku ludzi kupujących sobie pupila na fali mody, a potem wyrzucających go z domu, kiedy moda minie. I tych wad nie wyleczy się wmawianiem, że zwierzęta są nam równe.
Nie są. Dlatego mamy zachowywać się wobec nich odpowiedzialnie.
Skomentuj artykuł