Brak Boga w życiu jest jak dziura wielkości nieskończoności

Fot. Depositphotos.com

Na pierwszym roku studiów zakochałam się na zabój. W wieku 23 lat wychodziłam za mąż, będąc już w ciąży ze swoim synem, pomimo że z moim chłopakiem byliśmy parą niecałe dwa lata, nie mieliśmy wyższego wykształcenia, pracy, o mieszkaniu czy aucie nie wspominając - pisze Agata Adaszyńska-Blacha w swojej nowej książce "Odrzucenie".

Historia mojego odrzucenia to także historia marzeń o romantycznej miłości. O spotkaniu kogoś, kto mnie zechce, pokocha, przyjmie. Muszę przyznać, że w swoich poszukiwaniach drugiej połówki miałam dużo szczęścia. Znacznie więcej niż Samarytanka z Ewangelii. Powiedziałabym nawet, że miałam więcej szczęścia niż rozumu.

Na pierwszym roku studiów zakochałam się na zabój. Myślę, że nie bez znaczenia był fakt, że w swojej samotności tak desperacko szukałam kogoś, kto odpowie na moją samotność, smutek i ból, z którym żyłam. Rzuciłam się w ten związek głową w dół, jakbym skakała na bungee, nie upewniwszy się uprzednio, czy asekuracyjne paski są prawidłowo przypięte. W wieku 23 lat wychodziłam za mąż, będąc już w ciąży ze swoim synem, pomimo że z moim chłopakiem byliśmy parą niecałe dwa lata, nie mieliśmy wyższego wykształcenia, pracy, o mieszkaniu czy aucie nie wspominając. Pisząc o tym, uśmiecham się pod nosem, bo chociaż z perspektywy czasu dostrzegam, jak bardzo to było nieodpowiedzialne, to nie potrafię nie cieszyć się z tego, że tak właśnie potoczyło się moje życie. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby nie być ze mną mojego nastoletniego syna, który jest po prostu fajnym facetem, którego nie tylko kocham, ale po prostu lubię i cenię sobie jego poczucie humoru, wrażliwość, pasję, z jaką realizuje swoje szalone pomysły, które z zasady nie mają wiele wspólnego ze szkołą.

DEON.PL POLECA

Spotkać Jezusa jak Samarytanka

A jednak potrafię sobie wyobrazić, że mogłoby mi być znacznie trudniej. Mogłabym nie otrzymać finansowego wsparcia od rodziców i teściów, nie skończyć studiów, a mój chłopak mógłby okazać się nie wart moich gorących uczuć, stchórzyć i zostawić mnie na lodzie. Miałam szczęście. A jednak, podobnie jak trędowaty, miałam okazję przekonać się, że bliskie relacje w rodzinie, którą założyłam, pomimo że tak cenne i dobre, nie są tym, czego szukałam. Moje ogromne pragnienie – brak, o którym kilka lat później usłyszałam na polowej stołówce Przystanku Jezus – dalej dawało o sobie znać.

Nie mogę powiedzieć, że na tamtym etapie swojego życia byłam niewierząca. Ale z pewnością nie spotkałam jeszcze wtedy Chrystusa. Potrzebowałam Go spotkać, tak jak to przydarzyło się kobiecie z Samarii.

Samarytanka przychodzi do studni w najgorętszej porze dnia. Skwar pustyni w południe. Pewnie trudno było się poruszać i oddychać, a co dopiero dźwigać ciężki dzban… Skąd taka decyzja? Można się domyślać, że stara się w ten sposób uniknąć spotkania kogokolwiek. Kto mógłby być tak lekkomyślny, żeby narażać się na tak niesprzyjające warunki? Tylko Ktoś, kto był bardzo zdeterminowany, żeby spotkać właśnie ją. Studnia to biblijne miejsce zaręczyn. Przy studni Izaak spotkał Rebekę, a Jakub Rachelę. Czy strudzony drogą i upałem Jezus oczekuje kobiety jako oblubieniec, który pragnie zaprosić ją do bliskiej relacji z Nim? O tym kobieta dopiero ma się przekonać. Ale zanim dopuści do siebie taką możliwość, On będzie musiał przebić się przez jej nieufność, dystans, nawet wynikającą z lęku wrogość. Jak to robi?

Rozmowa, która odbywa się między słowami

Początkowo prosi kobietę, by dała mu pić. Ale prośba ta szybko staje się pretekstem, by zaoferować jej wodę, która skutecznie ugasi jej pragnienie znacznie głębsze niż fizjologiczna potrzeba, by dostarczać swojemu organizmowi wody. Rozmowa z kobietą przypomina rozgrywkę tenisa stołowego, w której strategią kobiety jest notoryczne ścinanie. Zręcznie odbija piłeczkę, próbując usilnie podważyć kierowane do niej słowa. Robi wszystko, by zniechęcić do siebie rozmówcę. Udowodnić, że nie mają o czym ze sobą rozmawiać. A jednak Jezus okazuje się godnym „przeciwnikiem”. Od słowa do słowa pokazuje jej niespełnione pragnienie, historię chybionych prób, by w końcu samemu je zaspokoić. Obiera ją ze skorupki, która z biegiem lat na niej narosła. Mam wrażenie, że wiele z tej rozmowy odbywa się między słowami. Jako postronni obserwatorzy nie jesteśmy w stanie dostrzec, co powoduje tak wielką zmianę w bohaterce tej opowieści. Ta, która tak usilnie starała się Go odrzucić, przyjmuje Go jako Mesjasza. Ta, która unikała ludzi, biegnie, by obwieścić im, kogo spotkała. Wreszcie ta, która miała w planach przydźwigać z powrotem do domu ciężki dzban pełen wody, pozostawia puste naczynie przy studni… Co On takiego jej powiedział, że ta rozmowa stała się punktem zwrotnym w jej życiu?

Z pewnością niebagatelne są Jego słowa o pięciu mężach i związku, w którym żyje obecnie. To dlatego powiedziałam, że miała znacznie mniej szczęścia niż ja. Ze swoim olbrzymim pragnieniem bycia przyjętą zatrzymałam się na jednym mężu i jak dotąd wygląda na to, że na jednym poprzestanę… Potrafię sobie jednak wyobrazić, że potencjalnie mogłabym wpadać z jednego nieudanego związku w drugi. Tym bardziej, że na przestrzeni lat odkrywałam w sobie tyle mechanizmów utrudniających mi i innym bycie blisko ze mną. Ta kobieta dalej szukała. A może przestała już szukać? Przestała próbować cokolwiek zmieniać… Po prostu konsekwentnie unikała ludzi i ich opinii na swój temat. Nawet w naszych czasach byłaby na językach wszystkich jako ta najgorsza i ostatnia, a co dopiero w czasach, w których przyszło jej żyć. Właściwie to dziwię się, że nikt jej nie ukamienował… Może Samarytanie byli pod tym względem mniej restrykcyjni niż Żydzi?

Zerwać ze starym życiem i zacząć od nowa

Nawet jeśli nie zagrażało jej ukamienowanie, mogła z pewnością obawiać się surowych ocen innych. Tym bardziej zdumiewające jest, czym kończy się jej spotkanie przy studni. Porzuca dzban, nie napełniwszy go wodą, i zamiast wrócić do swojego dotychczasowego życia, idzie do innych ludzi, by opowiedzieć im o Jezusie. Ta, która konsekwentnie ich unikała, jest skłonna narazić się na odrzucenie i atak, zaryzykować. Dlaczego? Wydaje się, że doświadczyła głębokiego uzdrowienia. Pomimo wielu prób zniechęcenia do siebie Jezusa, pozwoliła Mu się przyjąć. Przyjęła też prawdę o sobie. O tym, co w jej postępowaniu było chybione. To dlatego może zerwać ze starym życiem i zacząć od nowa. Porzucony dzban jest symbolem straty, którą gotowa jest ponieść. Tak długo szukała miłości – i spotkała Chrystusa.

Relacja z Jezusem nie ma być romantyczna

Relacja z Chrystusem nie jest namiastką romantycznej miłości. Wręcz przeciwnie, to nasze związki bywają sposobem na poradzenie sobie z brakiem Boga w życiu. Ten brak, o którym wspominałam, jest jak dziura wielkości nieskończoności. Żaden skończony człowiek, nawet jeśli nie jest skończonym durniem czy tchórzem, ale wspaniałym towarzyszem i partnerem, jak mój mąż, nie zastąpi Jezusa, bliskiej relacji z Nim.

Bardzo ważne jest, by pozwolić Jezusowi prowadzić się niełatwą drogą straty i rezygnacji. Tylko w ten sposób mogę odsłonić przed Chrystusem swoje najpilniej strzeżone, najgłębsze rany, które tylko On może uzdrowić. Brak, który tylko On zapełnia. Tym, co na przestrzeni lat spędzonych przy Panu będę tracić, nie będą jedynie pokusy, grzechy i słabości. Nieraz okaże się, że to, co bardzo dobre, także wymaga wyrzucenia do kosza. Stoję przed wyborem mniejszego i większego dobra. Jeśli pozostanę przy małym, nie będę mogła sięgnąć po większe.

Tekst jest fragmentem książki "Odrzucenie. Jak sobie radzić z brakiem akceptacji?" autorstwa Agaty Adaszyńskiej-Blachy i Michała Kusia, wydanej przez Wydawnictwo WAM.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Brak Boga w życiu jest jak dziura wielkości nieskończoności
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.