Dariusz Piórkowski SJ: najwyższy czas, by wypracować nie tylko głębsze rozumienie postu, ale też jego nowe formy
"Sam koronawirus przymusił wiele osób, np. do tego, by nie pielgrzymować po galeriach. Jest dzisiaj tyle dóbr, od których się uzależniamy: oglądanie telewizji, buszowanie w internecie, pracoholizm. Dawniej głównym źródłem przyjemności dla ludzi było jedzenie, seks, picie. (…) A my operujemy pojęciem postu rodem z XIX wieku” – pisze jezuita, komentując apel Rady Stałej KEP ws. zachęty do nieudzielania dyspensy w piątek 1 maja.
Przeczytałem z uwagą apel Rady Stałej KEP w sprawie wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych w piątek, 1 maja tego roku:
"Byłoby też rzeczą pożyteczną, aby w pierwszym dniu maja – który przypada w piątek – odstąpić od praktyki coraz częściej udzielanej dyspensy od wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych. Bardziej właściwym byłoby uczynić ten dzień dniem pokuty i postu w intencji zachowania miejsc pracy dla naszych rodaków".
Parę myśli mi się nasunęło po lekturze tej odezwy.
Po pierwsze, bez wątpienia to dobry pomysł, by pościć i prosić w ten sposób o różne łaski dla innych. W naszej kulturze nadmiaru i "przebodźcowania" post jest skutecznym lekarstwem. Odnoszę jednak wrażenie, że problem nie leży w tym, czy jeść lub nie jeść, ale dlaczego nie jeść. Dotyczy to wszystkich piątków roku. Dla wielu katolików, którzy jeszcze zachowują ten przepis, nie jest to chyba jasne. Po prostu trzeba pościć i tyle. Kiedy nieraz się pytam w konfesjonale, dlaczego pościć, słyszę: bo takie przykazanie kościelne.
Po drugie, od dłuższego czasu uważam, że wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych to dzisiaj przeżytek, przynajmniej w takiej postaci jak ją stosujemy. Ta praktyka pewnie sięga jeszcze czasów, gdy sporo ludzi rzadko jadło mięso, zwłaszcza chłopi i robotnicy. I dla nich to był rarytas. Akurat dla mnie nie jest to żadne wyrzeczenie. Ja się nawet cieszę, że nie jem mięsa. Ponadto, co z tego, że nie zjem mięsnych pokarmów, skoro dziś łatwo można je zastąpić niemal nieskończoną liczbą potraw i produktów żywnościowych, aby się najeść do syta. Czy post nie polega na tym, by człowiek jednak odczuł pewien brak, niedosyt, pustkę?
Może już najwyższy czas, by w nowych warunkach, w których żyjemy, wypracować nie tylko głębsze rozumienie postu, ale też jego nowe formy. Sam koronawirus przymusił wiele osób, np. do tego, by nie pielgrzymować po galeriach. Jest dzisiaj tyle dóbr, od których się uzależniamy: oglądanie telewizji, buszowanie w internecie, pracoholizm. Dawniej głównym źródłem przyjemności dla ludzi było jedzenie, seks, picie. Dzisiaj gama dóbr, do których mamy dostęp w zamożnych społeczeństwach jest nieporównanie większa. A my operujemy pojęciem postu rodem z XIX wieku. A co powiedzieć o poście biblijnym, który nie polega tylko na powstrzymaniu się od jedzenia, lecz na miłości czynnej wobec potrzebujących? Słyszeliśmy o tym w czytaniach liturgicznych w pierwsze dni Wielkiego Postu.
Nie trzymajmy się więc kurczowo samej formy postu, bo dla jednych rzeczywiście brak mięsa czy w ogóle jedzenia może być wyrzeczeniem (jeśli nie mogą żyć jednego dnia bez „kiełbachy”), podczas gdy dla innych to żaden problem, a nawet ulga. A chyba chodzi o ducha postu, a nie o jego literę.
Po trzecie, wydaje mi się, że sprawa postu piątkowego w Kościele katolickim w Polsce naprawdę jest sprawą trzeciorzędną. Nie tylko w dobie pandemii. Czekają nas znacznie poważniejsze wyzwania. Spora grupa ludzi wierzących jest już zmęczona katolicyzmem, który nie prowadzi ich i nie opiera się na doświadczeniu żywego Boga. Obrzędy, prawa i "chodzenie do kościoła" dziś już nie wystarczają. Pandemia boleśnie zweryfikuje i oczyści Kościół w tym względzie.
Już niektórzy pytają z niepokojem, czy ludzie wrócą do kościołów. To dobre pytanie, które również ukrywa w sobie lęk, bo czujemy, że same praktyki i straszenie potępieniem dzisiaj na wielu osobach obojętnych nie robi już żadnego wrażenia. Czy jest coś innego w naszych kościołach, co ich przyciągnie z powrotem? Część nie wróci. Część, która zawsze chodziła, wróci. Ale czy tylko o to chodzi, byśmy z ulgą weszli na stare koleiny po okresie chwilowego tąpnięcia i załamania? Czy nadal nie będziemy mieli nic więcej do zaproponowania w wielu parafiach poza sakramentami i nabożeństwami?
Kościół oparty wyłącznie na przepisach i prawach nie ma przyszłości. Kościół, który będzie budził w wiernych głębsze potrzeby i na nie odpowiadał, który będzie tworzył wspólnoty i uczył głębszej modlitwy, nie umrze, będzie żywotny.
Jasne, że nadal będą wierni, którym wystarczy "chodzenie do kościoła", bo więcej nie będą oczekiwać Jednak w kraju rośnie grupa wierzących (a nie jest to tłum), którzy pragną głębszego życia duchowego i wspólnotowego. Czy znajdą jakieś propozycje w swoich parafiach?
A czy myślimy już dzisiaj nad tym, jak dotrzeć do tych, którzy także na skutek dyspens i obostrzeń związanych z pandemią, nie wrócą do kościołów, bo nie będą wiedzieć, po co? Czy nadal będziemy się cieszyć z tych, którzy chodzą i ewentualnie z lękiem czekać na kolejną falę pandemii?
***
Tekst ukazał się pierwotnie na profilu facebookowym Dariusza Piórkowskiego SJ:
Skomentuj artykuł