Dlaczego ludzie odchodzą z Kościoła? Odpowiada bp Artur Ważny
"Nie brakuje ludzi, którzy wykorzystują religię do celów politycznych, społecznych, również medialnych; manipulują oni wiarą, żeby coś zyskać. Nawet ogłaszanie apostazji może być sposobem na osiągnięcie więcej »kliknięć«. Nie czarujmy się - czasem ludzie, którzy zewnętrznie w ogóle nie mają nic wspólnego z Kościołem, nagle deklarują, że z niego odchodzą. I chociaż jest to godne pożałowania, dobrze się sprzedaje. Gdy ktoś ma dobrych doradców, wie, jak uprawiać marketing". Przeczytaj fragment książki "Bóg odrzuconych. Rozmowy o Kościele, wykluczeniu i pokonywaniu barier". Biskup Artur Ważny w rozmowie z Piotrem Kosiarskim otwarcie odpowiada na najtrudniejsze pytania dotyczące przyszłości Kościoła i osób, które czują się z niego wykluczone.
- Religia bywa wykorzystywana do celów politycznych, społecznych czy medialnych, a apostazja staje się czasem narzędziem marketingowym, przyciągającym uwagę i kliknięcia.
- Kościół zmaga się z krytyką z powodu grzechów duchownych i wiernych, co zniechęca ludzi do wiary. Brak autentyczności w świadectwie chrześcijańskiego życia wpływa na decyzję innych o odejściu od Kościoła.
- Wiara powinna być przeżywana z radością, a nie kojarzona z cierpiętnictwem. Wspólnota ma dążyć do autentyczności i głębszego rozumienia miłości Boga, by inspirować innych.
- Formacja dorosłych katolików w parafiach nabiera coraz większego znaczenia.
Piotr Kosiarski: Dla wspólnoty Kościoła wyjątkowo bolesne są odejścia osób zaangażowanych w ewangelizację. Zdarza się, że odchodzą znani duchowni i świeccy, którzy wcześniej z dumą przyznawali się do Kościoła.
Bp Artur Ważny: Każdy jest wolny i ma prawo odejść. Pamiętajmy, że miłosierny ojciec daje powracającemu do niego synowi sandały (Łk 15,22), a zatem kocha go tak bardzo, że nawet jeśli ten znowu zechce go opuścić, pozwoli mu na to. Wiąże się to z cierpieniem i bólem, które będzie przeżywał ojciec, jeśli syn ponownie go zostawi, ale bez wolności nie ma miłości. Opis porzucających Chrystusa ludzi znajdziemy również w Ewangelii według świętego Jana:
"Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło" ( J 6,66). Stało się tak, gdy Jezus opowiedział im o Eucharystii. Teologiczne zgorszenie sprawiło, że wiele osób przestało za Nim iść. Jezus jednak za nimi nie biegł; nie mówił: "Żarto wałem! Ten chleb tylko na niby jest moim Ciałem!". Chrystus pozwolił się porzucić i zapytał tych, którzy zostali: "Czyż i wy chcecie odejść?". Wtedy Piotr odpowiedział: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego" (J 6,68). Już wtedy w Kościele dokonała się polaryzacja, ale również dzisiaj Jezus pozwala ludziom odchodzić. Nie przestanie ich jednak kochać ani im towarzyszyć - przez łaskę chrztu będzie z nimi obecny cały czas i być może kiedyś znajdzie do nich drogę. Jezus działa w Kościele i sakramentach w sposób pewny, ale nie jest nimi ograniczony.
Jak katolicy powinni ewangelizować?
A jak nasza postawa wpływa na powrót innych do Kościoła?
- Na pewno warto towarzyszyć ludziom, którzy odeszli, nie potępiać ich i być wobec nich autentycznym. Naszym problemem jest jednak to, że próbujemy ewangelizować jak łysy, który reklamuje płyn na porost włosów. Ktoś taki może krzyczeć:
"To działa!". Ale co z tego, jeśli ludzie widzą, że kłamie? Mogą co najwyżej zapytać: "Dlaczego nam to wciskasz?". Niestety często nie wierzymy w to, co głosimy - nie objawiamy w swoim życiu obecności Jezusa.
Co Ksiądz Biskup ma na myśli?
- Wiele zarzuca się na przykład dzisiaj księżom i biskupom. I to prawda - mamy wiele grzechów na sumieniu. Tymczasem faktem jest też, że zawsze grzeszyliśmy, ale nie było mediów społecznościowych, które pozwalały to piętnować. Nie chcę powiedzieć, że winny jest tutaj internet, tylko że łatwiej było nie zauważyć tych kapłańskich słabości i obłudy. Dzisiaj nagłośnione grzechy czy nadużycia duchownych po prostu nie ułatwiają, a wręcz utrudniają innym życie po chrześcijańsku. Ktoś chce iść drogą, którą proponuje Kościół, i czuć się na niej bez piecznie. A tu nagle pojawia się skandal, czyli kamień, o który się potyka - kapłański grzech. Dobrze, jeśli ktoś taki się podniesie lub podniosą go inni: "Słuchaj, to był przypadkowy kamień, na drodze zawsze się taki trafi" - i będzie chciał iść dalej. Ale może też powiedzieć: "Nie, ja tą drogą dalej nie idę, bo nie czuję się na niej bezpiecznie". To samo może też dotyczyć osób świeckich - zwłaszcza najbliższych, w tym rodziców. Oni również mogą nie dawać świadectwa wiary. Nieraz spotykamy się z rodzicami, którzy przyprowadzają swoje dzieci do spowiedzi przed pierwszą komunią, podwożą je pod kościół, ale sami już do niego nie wchodzą. Co ma wtedy myśleć dziecko?
Zna Ksiądz Biskup taki przykład?
- Pamiętam historię mężczyzny, który przyszedł do mnie i powiedział, że musi dać świadectwo, bo został nawrócony przez swojego syna. Rozmawialiśmy w październiku; miesiąc wcześniej w jego parafii odbyło się pierwsze z serii spotkań przygotowujących dzieci do przyjęcia Komunii Świętej. Najpierw była msza, podczas której ojciec w obecności syna nie przystąpił do Komunii. Wtedy syn zapytał go: "Tato, ty nie idziesz?". Mężczyzna zaczął się zastanawiać, co było powodem jego decyzji. Z jednej strony nie istniały żadne zewnętrzne przeszkody, które uniemożliwiałyby mu pójście do Komunii. Z drugiej - ostatni raz przystąpił do niej na chrzcie syna i nie praktykował. Pytanie chłopca nim wstrząsnęło; w dodatku było całkowicie zrozumiałe, bo jeśli chciał zaprosić syna do czegoś ważnego, powinien mu pokazać, że jest to istotne również dla niego. Na kolejnym spotkaniu przystąpił do spowiedzi i przyjął Komunię Świętą.
Bóg powołuje nas do radości
Pozostając w temacie antyświadectwa - trudno nie ulec wrażeniu, że świat kojarzy często Kościół bardziej z cierpiętnictwem niż radosną wiarą.
- Mój studiujący w Hiszpanii kolega powiedział mi kiedyś, jak reagują ludzie wychodzący z nudnej korridy. Jeśli widowisko nie przyniosło im oczekiwanych emocji, mawiają: "Było dzisiaj jak w kościele". Również Friedrich Nietzsche zwykł mówić, że gdybyśmy jako chrześcijanie mieli bardziej radosne twarze, może uwierzyłby w Boga. Rzeczywiście, czasem nasze oblicza nie wyrażają radości z tego, że Jezus żyje. Nie mamy twarzy zbawionych. Zamiast tego zatrzymujemy się na Wielkim Piątku i umęczonym Chrystusie. To nasz problem.
Z czego to może wynikać?
- Wydaje się, że jest to poniekąd związane z historią naszego narodu. Jako Polacy przeżyliśmy wiele trudnych momentów i cierpień, które związaliśmy z wiarą. Takie bogoojczyźniane myślenie pewnie kiedyś pomagało, ale dzisiaj może nam przeszkadzać. Klęski, wojny, zabory i powstania - to wszystko mocno związało nas z Kościołem, ale i trochę zasmuciło. Rzadko mogliśmy przeżywać radosny, paschalny wymiar wiary; było ciężko, trudno, biednie. I tak nam zostało. Być może właśnie dlatego dzisiaj, gdy ludziom żyje się już lepiej i mają zapewniony dobrobyt, odrzucają Kościół, bo jako element dający nadzieję i sens nie wydaje im się już potrzebny. Tymczasem Kościół jest na dobre i na złe, na radości i smutki. Pokłosie takiego dawnego myślenia widać często w historiach ludzi, którzy po doświadczeniu traumy czy jakiegoś życiowego dramatu próbują wrócić do Kościoła i spotkać w nim Boga. Pewno właśnie stąd bierze się postrzeganie Kościoła jako tego, który hołduje cierpieniu - ale to nieprawda. Często powtarzam, że Chrystus nie przyszedł na świat po to, by cierpieć, ale żeby kochać. Owszem, czasem trzeba kochać tak, że boli - i ta forma miłości przybiera kształt krzyża. Ale krzyż nie jest punktem docelowym, mimo że czasem zatrzymujemy się właśnie na nim.
A przecież Bóg nie powołał nas do smutku…
- Pan Bóg "wymyślił" nas po to, abyśmy byli z Nim szczęśliwi na wieki. Zaprosił nas do wspólnoty z sobą i jesteśmy Jego radością. Dla mnie to niesłychana tajemnica, że doskonały Bóg, niepotrzebujący nikogo, wymyśla człowieka, który jest poza Nim. Co więcej, obdarza go swoją miłością, aby człowiek mógł cieszyć się z Nim szczęściem wiecznym. Oczywiście nie jesteśmy na to gotowi od razu, dlatego Pan Bóg daje nam czas, byśmy mogli dojrzewać w przyjmowaniu Jego miłości, aż któregoś dnia przyjmiemy ją w pełni. Ponadto, aby do nas dotrzeć i objawić nam swoją miłość, Bóg wykorzystuje obrazy, które są nam bliskie - rodzicielski i oblubieńczy. W Biblii często czytamy o tym, że jesteśmy dziećmi, braćmi i siostrami, a Bóg - naszym Ojcem. Ale jako ludzie jesteśmy też zaproszeni przez Boga, by tworzyć z Nim więź oblubieńczą. Bóg staje się więc Oblubieńcem, który chce poślubić ludzkość jako swoją oblubienicę. Obraz ten objawia się w pełni w Jezusie Chrystusie, a Kościół jest zaczynem tej oblubieńczej miłości Boga do człowieka - narzędziem, dzięki któremu Bóg pragnie całą ludzkość przyprowadzić do siebie, aby była z Nim szczęśliwa. Chrystus nas poślubia, żebyśmy mogli w Nim wejść do chwały Boga na wieki. Patrząc na małżeństwo mężczyzny i kobiety, widzimy, co Bóg chce w nas dokonać.
Zasada "Bóg tak, Kościół nie"
Wróćmy do tematu ludzi, którzy odchodzą z Kościoła. Akt apostazji może być również sposobem na zdobycie popularności.
- Nie brakuje ludzi, którzy wykorzystują religię do celów politycznych, społecznych, również medialnych; manipulują oni wiarą, żeby coś zyskać. Nawet ogłaszanie apostazji może być sposobem na osiągnięcie więcej "kliknięć". Nie czarujmy się - czasem ludzie, którzy zewnętrznie w ogóle nie mają nic wspólnego z Kościołem, nagle deklarują, że z niego odchodzą. I chociaż jest to godne pożałowania, dobrze się sprzedaje. Gdy ktoś ma dobrych doradców, wie, jak uprawiać marketing.
A co z tymi, którzy żyją według zasady "Bóg tak, Kościół nie"?
- Takiego założenia na poziomie intelektualnym i teologicznym nie da się obronić. Samo w sobie jest ono sprzeczne, ponieważ Kościół istnieje z woli Jezusa. On chce Kościoła i potrzebuje go, by pełnić misję ewangelizacyjną. Jeśli ktoś mówi: "Chrystus tak, Kościół nie", przeczy sam sobie, bo bez Kościoła nigdy nie po znałby Chrystusa. Kościół od dwóch tysięcy lat głosi Ewangelię; robi to raz lepiej, raz gorzej, ale Chrystus - przez sakramenty i swoje Słowo - cały czas jest w nim obecny. Zgoda: Kościół jako "znak" i "narzędzie", o których mówiliśmy, może się nie podobać, może denerwować czy sprawiać, że komuś jest z nim nie po drodze, ale odłączanie Kościoła od Chrystusa jest niemożliwe. Skierowane do Szawła pytanie Jezusa: "Dlaczego Mnie prześladujesz?" (Dz 9,4) stanowi źródło rozumienia Kościoła jako mistycznego Ciała Chrystusowego. Właśnie dlatego, jeśli ktoś wyklucza ze swojego życia Kościół, uderza również w Chrystusa. Podkreślam jeszcze raz, że ludzie znają dzisiaj Jezusa tylko dzięki Kościołowi. Nie zmienia to jednak faktu, że w wymiarze praktycznym jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy mają trudne doświadczenia z Kościołem. Wiem, że może być im czasem trudno wytrzymać w Kościele i tworzą oni psychologiczną formułę: "Chrystus tak, Kościół nie", według której żyją. Teologicznie nie da się jej obronić, ale psychologicznie można ją zrozumieć.
Co jeszcze może sprawiać, że ludzie odchodzą z Kościoła?
- Nie zapominajmy, że wielu ludzi porzuca Kościół z powodu swojego grzesznego życia. Pamiętam spotkanie z pewnym politykiem, który powiedział, że "Kościół za wysoko stawia poprzeczkę". Nie miał on na myśli skandali, ale głoszone przez Kościół wartości - konkretnie chodziło mu o nierozerwalność małżeństwa. Człowiek ten miał wyrzuty sumienia, ponieważ zostawił żonę. A zatem również grzech może być przyczyną odejścia z Kościoła.
Formacja w parafiach. Pod tym względem Kościół ma się coraz lepiej
Wspomniał Ksiądz Biskup, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyjęcie w pełni miłości, którą Bóg chce nas obdarzyć. Wydaje się, że aby do tego dojrzewać, niezbędna jest formacja. Jak dzisiaj wygląda formowanie dorosłych katolików?
- Wszystko zależy od tego, z jakiego poziomu wychodzimy. Mam świadomość, że w niektórych miejscach formacja jest bardzo potrzebna, bo nie było jej w ogóle lub odbywała się okazjonalnie. Ale trzeba też pamiętać, że w wielu parafiach jest ona obecna. Duszpasterze coraz częściej odkrywają - zwykle przy okazji przygotowywania dzieci do pierwszej komunii lub młodzieży do sakramentu bierzmowania - że formować należy również dorosłych, i dzieje się to równolegle. Niektórzy rodzice sami podejmują ten wysiłek i - przygotowując się do chrztu dzieci - podejmują formację. Osobną kwestią jest przygotowanie do sakramentu małżeństwa, które staje się niestety coraz mniej popularne. Co prawda w jednej z kurii była ostatnio mowa o tym, że znaleziono podrobione zaświadczenia o katechizacji małżeńskiej - jest to więc dowód, że dla niektórych wciąż stanowi ona wartość (śmiech). Nie zmienia to jednak faktu, że wielu na rzeczonych nie sięga po katechizację i nie zawiera sakramentu małżeństwa, bo stawia on wymagania wyższe, niż chcą podjąć. Idą też jednak zmiany - wielu dorosłych przygotowuje się między innymi do posługi wobec świeckich. Na przykładzie diecezji tarnowskiej mogę powiedzieć, że formacja dorosłych do bycia swego rodzaju liderem we wspólnocie parafialnej odbywa się w tak zwanej formule SPA, czyli sanus per aquam - "zdrowie przez wodę", "zbawienie przez chrzest". Ale SPA to także skrót od "studium parafialnej aktywności"; polega ono na tym, że posłani przez parafię świeccy przygotowują się, by później w tej parafii, we współpracy z proboszczem, prowadzić formację dorosłych. Formacja ta dotyczy zarówno rodziców przygotowujących się do chrztu dzieci, jak również rodziców dzieci pierwszokomunijnych i młodzieży, która przystąpi do sakramentu bierzmowania. Ale "formuła SPA" ma zastosowanie także w przypadku przygotowujących się do ślubu narzeczonych. Mamy więc do czynienia nie tylko z formacją dorosłych, ale również z formacją samych formatorów. To bardzo istotne i myślę, że coś podobnego spróbujemy wprowadzić też w diecezji sosnowieckiej. W tym sensie w polskim Kościele jest coraz lepiej. Formowanie dorosłych to intensywny proces, który już się rozpoczął i nie ma od niego odwrotu.
Skomentuj artykuł