Adam Szustak OP: to dotyczy szczególnie nas, katolików. Łapię się na tym jako ksiądz

(fot. Langusta na palmie / YouTube.com)
Adam Szustak OP

"Oczywiście, istnieją też takie momenty w życiu, że trzeba coś poświęcić, rozumiem to, bo żyję w zakonie i ślubowałem posłuszeństwo. Ale jednocześnie bardzo musimy pilnować utrwalania w sobie tego, co odkryliśmy" - pisze dominikanin.

Trzeci element zasady TRZECH "U" to "utrwal". Po tym, jak ktoś rozpozna swój kształt, odniesie go do Pana Boga, czyli będzie z Nim współpracował w działaniu i w ten sposób ukaże Jego chwałę, zawsze przychodzi taki moment, że choć wkłada w to wszystko ogrom sił i starań, następuje krach. Przestaje mu się chcieć, trudności zaczynają się piętrzyć, siły słabnąć, a życie nie jest już takie kolorowe. I to jest właśnie moment wielkiej ryby, nie rybki, ale wielkiej, ogromnej ryby, czyli czas nieustannej pracy, która trwa do końca życia. Do tego zaś potrzeba silnej woli, czyli czegoś, czego niestety większość z nas nie posiada.

Pamiętam jedną z rozmów, którą przeprowadziłem kiedyś z jednym z moich współbraci i jednocześnie jednym z moich najbliższych przyjaciół, Tomkiem Grabowskim, o tym, dlaczego chcemy dobrze, a wychodzi jak zawsze. Zastanawialiśmy się, dlaczego staramy się bardzo mocno, a i tak z naszych działań wychodzi nędza. Stwierdziliśmy, że powodem tego jest brak ważnego organu działania, jakim jest wola. Mamy rozum, serce, trochę też ukształtowanego wnętrza, ale woli ani grama.

Może na początku postawię dość fundamentalne pytanie: Czym w ogóle jest wola? Gdy szukałem kiedyś odpowiedzi na to pytanie, po przejrzeniu różnych ksiąg filozoficznych i teologicznych, z których oczywiście niewiele zrozumiałem, sięgnąłem do czegoś prostszego, bardziej dla mnie osiągalnego, czyli do amerykańskich badań, będących de facto podstawą wszelkiej psychologii woli na uniwersytetach. Nigdy nie studiowałem psychologii, więc dla niektórych moje odkrycie może być wręcz banalne, ale zafascynowałem się tym, co pisze o woli w człowieku niejaki Walter Mischel. Od początku lat sześćdziesiątych XX wieku, przez trzy dekady prowadził on badania dotyczące tego, czym jest wola w człowieku, a dokładniej, na czym polega to, że mamy wolę i chce nam się działać.

DEON.PL POLECA

Wszystko zaczęło się od słynnego badania czterolatków, zwanego testem marshmallow. Polegało ono na tym, że Walter Mischel umieścił grupę czterolatków w pomieszczeniu, gdzie znajdowały się, uwielbiane przez wszystkie dzieci, pianki. Każdy czterolatek dostawał jedną piankę, którą mógł zjeść od razu, ale któremu też zaproponowano, że jeśli poczeka do końca testu, czyli około pięć minut, bez zjedzenia tej słodyczy, dostanie kolejną piankę. Po skończeniu testu okazało się, że tylko 30% dzieci wytrzymało do końca próby, reszta zjadała marshmallow w trakcie albo w ogóle na początku doświadczenia. Organizatorzy testu zapisali sobie dane tych dzieci i po około dwudziestu latach skontaktowali się z nimi ponownie, żeby zobaczyć, co wydarzyło się w życiu tych już dorosłych osób. Dopiero gdy zestawiono informacje z dzieciństwa i dorosłości badanych, zaczęto wysuwać bardzo ciekawe wnioski dotyczące woli ludzkiej. Okazało się bowiem, że te dzieci, które nie zjadły pianki, świetnie radzą sobie z wolą przez całe swoje życie, to znaczy wykorzystują ją sprawnie w pracy, nauce i życiu codziennym. Pozostali mają różne życiorysy, od sukcesów po porażki, typu nieskończenie studiów lub utrata dobrej pracy. Ukuto więc tezę, że wola nie jest jakąś nieuchwytną ideą w człowieku, tylko organem, czyli pewną umiejętnością, podobną na przykład zdolności językowej czy innym talentom. (…)

Z tych ciekawych amerykańskich badań warto zapamiętać, że wola ludzka to pewnego rodzaju mięsień, który ma swoją zdolność do przyjmowania wyzwań, powodujących także jego zmęczenie. Po czasie aktywności musi koniecznie nastąpić czas regeneracji, aby znów mógł zacząć działać. Dlaczego ponosimy porażki w różnych próbach zmiany czegoś w sobie? Dlaczego, mimo że odkryliśmy kształt naszej duszy i zaprosiliśmy do działania Pana Boga, to wszystko skończyło się klęską? Ponieważ zużywamy wolę na zbyt wiele rzeczy naraz. Miotamy się w tysiącach pragnień, próbujemy złapać wszystkie sroki za ogon i zrealizować wszystkie pomysły, a potrzeba wyznaczyć jasne ścieżki dla siebie i wiernie się ich trzymać.

Ta mnogość zaangażowań dotyczy szczególnie nas, katolików. Strasznie przegrywamy tym, że cały czas myślimy o rzeczach, które trzeba robić. Jeśli na przykład ktoś jest zaangażowany w życie parafii lub w jakąś konkretną wspólnotę kościelną i jest jakaś robota, której on po prostu nie cierpi, ale wychodzi dobroduszny proboszcz i mówi, że trzeba to robić, że ktoś musi, więc ten ktoś w ramach posłuszeństwa i chrześcijańskiej ofiarności jednak się tego podejmuje, to jest to nic innego jak zużywanie swojej woli na rzeczy dla tego kogoś nieistotne, odciągające go od kształtu jego duszy. Gdy więc przychodzą do niego rzeczy ważne, to on po prostu nie ma na nie sił. Oczywiście, że istnieją też takie momenty w życiu, że trzeba coś poświęcić, rozumiem to, bo żyję w zakonie i ślubowałem posłuszeństwo. Ale jednocześnie bardzo musimy pilnować utrwalania w sobie tego, co odkryliśmy, czyli niezużywania naszej woli na rzeczy drugorzędne względem tego, kim jesteśmy. Warto więc zadać sobie pytanie o to, czy przypadkiem nie jesteśmy rozłożeni na tysiące różnych działań, pragnień, zaangażowani w inwestycje i relacje, z których połowa nie jest naszym zadaniem. Sam łapię się na tym cały czas, bo jako ksiądz myślę, że powinienem być zaangażowany we wszystko, co oczywiście nie jest prawdą. Nie jestem zbawicielem świata i nie muszę, będąc niemalże umierającym ze zmęczenia, pomagać osobie, która akurat przyjdzie prosić o pomoc. Naprawdę wielu z nas zbyt wiele bierze na siebie. Nie musimy pomagać wszystkim sąsiadom dookoła, wystarczy jak pomożemy mężowi i synowi, a potem jak starczy sił to i koleżance z pracy, ale nie całemu światu. Bardzo możliwe bowiem, że cały czas zużywamy gdzieś swoją wolę, a gdy przychodzi czas naszych najważniejszych działań, nie mamy już sił. Oczywiście nie chodzi o egoistyczne skoncentrowanie na sobie i myślenie tylko o własnych sprawach i samorealizacji. Odkrycie kształtu duszy nie polega na tym, że się sami realizujemy, ale znajdujemy to, do czego Pan Bóg nas wyznaczył.

Wola to naprawdę coś bardzo fundamentalnego w życiu. Doświadczam tego namacalnie niemal codziennie. Prostym przykładem mogą być wszelkiego rodzaju diety. Przyznam, że jestem mistrzem chodzenia na diety. Gdy mam taki moment, że wszystko się spiętrza, tysiące spraw na głowie, milion problemów, to jedyną moją myślą wieczorem jest marzenie o Mac Royalu. Gdy robię zaś cały dzień sensowne rzeczy, ale jest to normalny, nieprzeładowany dzień, jestem w stanie się powstrzymać i iść spokojnie spać. Przeładowanie naszej woli robi w nas właśnie takie rzeczy. Dlatego też bardzo wielu ludzi, którzy robią fantastyczne rzeczy, zazwyczaj dopuszcza się również strasznych czynów. Wielu artystów, którzy stworzyli wspaniałe dzieła i namęczyli się przy tym niewiarygodnie, brnie w niemoralne romanse. Dzieje się to z tego powodu, że cała ich wola została zużyta, niejako wtłoczona w pewien nurt twórczy, więc kiedy przychodzi pokusa, są jakby bezbronni. Nasze ogólnoświatowe, zbawieńcze działanie, to, że chcemy wszystko, zawsze, wszędzie, wszystkim, sprawia, że nie jesteśmy w stanie zrealizować rzeczy najważniejszych.

Trzecim krokiem w realizowaniu tego, kim jesteśmy, jest utrwalanie kształtu naszej duszy przez wolę, która jednak nie jest stałą, niewyczerpalną właściwością. Wola jest zdolnością, która się rozbudowuje i maleje, tak jak siła mięśni. Jeżeli źle z niej korzystamy, to po prostu przegrywamy. Nie warto więc się wolitywnie przetrenowywać. Dobrze wybrać jeden cel, jedno działanie, jedną rzecz i na niej się skoncentrować. Przegramy gdzie indziej? Trudno. Nie musimy być wszędzie i we wszystkim najlepsi.

***

Tekst pochodzi z książki "Wielka ryba - droga do odpowiedzialności. Lekcje Sary i Tobiasza", którą możecie kupić w sklepie Wydawnictwa WAM.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Adam Szustak OP: to dotyczy szczególnie nas, katolików. Łapię się na tym jako ksiądz
Komentarze (1)
Andrzej Ak
22 sierpnia 2019, 00:23
Pozornie może komuś wyda się banalny, ale jest to bardzo wartościowy artykuł, dotykający naszego bardzo wrażliwego wnętrza, a przez to bardzo podatnego na manipulcje ze strony świata.