Bóg nie liczy punktów [WYWIAD]

(fot. shutterstock.com)
Dariusz Piórkowski SJ/ Edyta Drozdowska

Ten, kto chce zasłużyć na miłość, nie potrafi kochać innych. Zapominamy, że synami i córkami Boga staliśmy się bez sukcesów - mówi ojciec Dariusz Piórkowski.

Edyta Drozdowska: Dużo robimy, żeby zasłużyć. Dlaczego?

Dariusz Piórkowski SJ: Potrzeba zasługiwania bierze się z chęci decydowania o sobie i posiadania kontroli nad swoim życiem. To jest ludzkie i normalne. Paradoksalnie wolimy dostać zapłatę za coś, co sami zrobiliśmy, niż ot tak za darmo. Mamy ten "instynkt" w sobie. My - dorośli, bo małe dzieci nie myślą w kategoriach zasług. Przyjmują to, co się im daje. To dorośli powoli wpajają dzieciom zasadę, że zawsze otrzymujemy "coś za coś". Na przykład, gdy nagradzamy je w dzieciństwie za oceny, sprzątanie pokoju albo za inne czynności. Pewnie pedagogicznie tak trzeba, ale nie można się na tym zatrzymać.

Co zrobić, żeby się nie zatrzymać?

DEON.PL POLECA

Najlepiej zacząć od wejrzenia w siebie i zapytać się: Dlaczego wydaje mi się, że na miłość albo akceptację muszę zasłużyć? Czy jest to spowodowane tym, co mówili mi rodzice? Jaka była moja przeszłość w tej kwestii, czy dobro wiązało się zawsze z nagrodą? Potem warto zastanowić się, czy nie przenoszę tego, co mówiła mi mama, tato, katecheta lub ksiądz, na moją relację z Bogiem. Często przekładamy doświadczenia z dzieciństwa na funkcjonowanie w dorosłym życiu. Psychologia ma tutaj sporo racji.

Na przykład?

Ciągle uważam, że ktoś dostrzeże we mnie wartość i pokocha mnie, kiedy mi się coś uda. Dopiero wtedy, gdy coś osiągnę, ktoś zwróci na mnie uwagę. Nie wierzę, że bez sukcesów ktoś może chcieć mnie poznać, zakochać się we mnie. Dlatego ciągle się staram, bo pragnę miłości, ale myślę, że nie otrzymam jej za "nic".

Jeśli nie jestem do końca świadomy wartości, jaka już we mnie jest, wzmacniam w sobie mentalność zasługiwania. Człowiek, który słabo wgryzł się w Ewangelię, myśli, że musi coś zrobić, żeby stać się wartościowym, godnym. Ale czym możemy sobie zasłużyć na przebaczenie? To miłosierdzie widzi w człowieku wielką wartość i dlatego wyciąga rękę i ratuje.

Jak dać się uratować i uwierzyć w swoją wartość bez sukcesów?

Przeciwieństwem zasługiwania jest ufność. Przyzwyczailiśmy się do przekonań i trzymamy się ich jak rzep psiego ogona. Dlatego potrzebujemy interwencji Boga, wyciszenia, czasem cierpienia, żeby się od tego rzepu oderwać. Zmiana schematu myślenia, który towarzyszy nam często przez całe życie, to właśnie jest nawrócenie.

Jest taka anegdota, która dobrze ilustruje tę przemianę. Pewna pani poszła do nieba i u bram spotkała oczywiście świętego Piotra. Wyciągnął kartkę i powiedział jej, że zanim pójdzie dalej, musi jeszcze zdać egzamin. Trzeba zdobyć 100 punktów. Zapytał: co pani w życiu zrobiła dla Boga? Kobieta odpowiedziała: modliłam się codziennie - 1 punkt, chodziłam do Kościoła w niedzielę - 1 punkt, chodziłam też w tygodniu - 1 punkt. Kiedy uświadomiła sobie, że 100 punktów nie uzbiera za żadne skarby świata, krzyknęła przerażona: Jezu, ratuj! Wtedy święty Piotr ze spokojem zaliczył jej egzamin i przyznał pozostałe 97 punktów.

To jest uproszczenie, ale wcale niedalekie od prawdy, bo miłosierdzie czerpie się ufnością, a nie własną pracą. I nie dotyczy ono tylko grzechów. Miłosierdzie nie pojawiło się w Bogu po ludzkim grzechu. Zawsze w Nim było. Potrzebujemy czasu, żeby przejść od kalkulacji i potrzeby posiadania pewności do ufności i wypuszczenia z rąk swojego życia. A to nie jest proste.

Nie jest też atrakcyjne. Oddanie kontroli wiąże się ze stratą, nie chcemy tego.

Nie jest tak, że jak oddajemy życie Bogu, to stajemy się kukiełkami w Jego rękach. Nie o to chodzi. Ważna jest wewnętrzna postawa. Świat opiera się na zasługiwaniu. Tak ułożyliśmy sobie zależności społeczne, ekonomiczne i polityczne. Nie mówię, że są one złe, tylko że nie w pełni korespondują z Ewangelią. Ewangeliczne przypowieści, na przykład o robotnikach pracujących za jeden denar bez względu na liczbę godzin, odbiegają od naszego doświadczenia.

Trzeba uwolnić się od tych fałszywych przekonań, które nie dają człowiekowi pokoju i szczęścia. Jak ciągle będziesz chciała zapracowywać na miłość, to będzie ci trudno ją przyjąć. Chodzi o to, żeby Bóg cię uwolnił, żebyś sercem umiała przyjąć Jego miłość. I na to też nie można zasłużyć. Wystarczy poprosić.

Wystarczy powiedzieć Bogu: zrób to?

Tak, ale ponieważ przeszkodą są nasze przyzwyczajenia i nawyki, uzdrowienie i przemiana wymagają czasu. Trzeba oderwać wzrok od siebie i spojrzeć na Boga. Jest to proces, który trwa latami. Ludzie jeżdżą na rekolekcje ignacjańskie albo na inne formy wyciszenia i dopiero wtedy doświadczają zwrotu, początku nowej drogi. Święty Augustyn przez ponad 30 lat dochodził do nawrócenia. Zmagał się, bo chciał powierzyć siebie Bogu, ale świat go bardzo mocno pociągał. Sam się do tego uczciwie przyznaje. Nie chciał porzucić pewnych przyjemności i pewności, które dawało mu dawne życie. Przez kilkanaście lat żył w konflikcie, bo pragnął żyć Ewangelią, ale nie był pewien, czy chce zrezygnować z tego, co "światowe". Nie jesteśmy lepsi ani bardziej wyjątkowi niż św. Augustyn.

Lubił swoje życie. Modlił się, żeby Bóg pomógł mu w nawróceniu, ale jeszcze nie dziś?

Tak, ponieważ bał się oddać stery swego życia Bogu. Sam o tym pisze. Podobnie i my chcemy być panami swojego życia. Wydaje nam się, że zostaniemy na lodzie, jeśli oddamy wszystko Bogu. I w którymś momencie nawet ten lód się pod nami załamie. Lęk to największy wróg wiary i miłości.

Czy to źle, że chcemy się wykazać? Motywacja może być dobra.

Jezus w Nowym Testamencie mówi o wydawaniu owoców, o duchowej płodności, a nie o wykazywaniu się. Dobrze ujął co ma na myśli w obrazie drzewa. To ciekawe, że zostaliśmy porównani do drzewa lub latorośli. Jezus mówi: "Wybrałem was, abyście szli i owoc przynosili. Tylko uwaga: drzewo bez gleby, wody, słońca i troski ogrodnika nawet nie urośnie, nie mówiąc o wydawaniu owoców. Ewangelia do znudzenia powtarza, że całą energię czerpiemy od Boga i owoce wydajemy również dzięki Jego mocy. Święta Teresa z Avili pisze, że bez łaski Bożej nie możemy nawet dobrze pomyśleć, bo głupio to już chyba łatwiej. Nawet głupie myślenie też w pewnym stopniu zależy od Boga, bo zdolność myślenia jest darem. To oczywiście nie znaczy, że jesteśmy zdalnie sterowanymi robotami, bo przecież my te owoce wydajemy, nasze ciało i duch, ale nie my jesteśmy źródłem siły, która powoduje wzrost i dojrzewanie owoców.

Po co nam owoce?

Wyjaśnia to sam Jezus. W pierwszej kolejności nie dla zdobycia wieczności, bo w chrzcie już ją otrzymaliśmy, ale dla świadczenia o tym, że życie wieczne już mamy i dlatego musi to być widoczne w naszej codzienności. W Ewangelii według św. Mateusza czytamy: "Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca Waszego, który jest w niebie". Nie nas, ale Ojca. W wypaczonym pojęciu zasługiwania zapominamy, że źródłem dobrych czynów jest nasz Ojciec. Czyli patrząc na moje dobre czyny, ludzie nie powinni mnie chwalić, ale Ojca - mojego Boga, skoro jestem Jego synem lub córką.

Jest to kontynuacja tego, co czytamy już u proroka Ezechiela. Bóg mówi do Izraelitów, którzy są w niewoli: "Wyprowadzę was z niej, ponieważ tam, na obczyźnie, zbezcześciliście moje Imię swoim postępowaniem. Poganie, patrząc na was, pomyśleli sobie: "Co to za Bóg? Od kogo oni pochodzą? Czy to nie wstyd? Ja was tam zostawiłem, żebyście nie dawali złego świadectwa poganom. A tu - totalne antyświadectwo". Bóg ich wyprowadził z niewoli, bo zaczął się wstydzić za swoje dzieci. Ludzie patrząc na nas powinni widzieć uczniów Pana Jezusa. Nasze owoce mają innych zbliżać do Ojca.

W "Książeczce o miłosierdziu" napisał Ojciec, że Bóg jest miłosiernym ojcem, który za dobro wynagradza, a grzesznika szuka. Bóg jest bardziej miłosiernym ojcem czy sędzią?

Bóg jest sprawiedliwy i miłosierny w 100%. Regułka, że za dobro wynagradza, a karze za zło, jest naszym "rozwinięciem" Bożej sprawiedliwości, które nie ma potwierdzenia w Piśmie Świętym, przynajmniej nie w Ewangelii. W Starym Testamencie rzeczywiście kara pojawia się częściej. Ale i ona często jest po prostu konsekwencją postępowania człowieka, a nie działaniem mściwego bożka. Zapominamy też, że ostatnie słowo należy do Chrystusa, nie do Mojżesza i Proroków. Gdyby ta formuła była prawdziwa do dzisiaj, Pan Jezus nie umarłby na krzyżu, bo przecież należała nam się kara... Oczywiście, można argumentować, że On wziął na siebie nasze winy i należącą się nam karę. Na szczęście odpowiedzialność człowieka nie jest absolutna. Ktoś może za nas wziąć winę na siebie.

A my uwierzyliśmy w ludową mądrość, że "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Wydaje nam się, że Bóg tak się z nami rozlicza. Chociażby przypowieść o synu marnotrawnym pokazuje, że On taki nie jest. Jest miłosierny i sprawiedliwy, bo sprawiedliwość to wierność obietnicy i przyrzeczeniu. Skoro Bóg uczynił nas swoimi synami, już się tego nie wyrzeknie. Nie ma w Bogu rozszczepienia jaźni.

Co dla Ojca jest kluczowe w kwestii miłosierdzia Boga?

Słowa ojca z przypowieści skierowane do starszego i młodszego syna. Do starszego ojciec powiedział: "Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną". Blisko serca ojca był i starszy, i młodszy syn, bez względu na ich postępowanie, obu kochał tak samo. A oni nie zauważali tej miłości, bo jeden wyruszył szukać jej w świat, a drugi chciał na nią zapracować we własnym domu.

Ojciec wybiegł na spotkanie z synem i nie roztrząsał przeszłości. Wyobrażam sobie, że syn chciał porozmawiać, wyjaśnić… My też tak mamy - nie potrafimy zapomnieć, wybaczyć sobie.

Po co wracać do grzechów? Jean Vanier powiada, że Bóg zainteresowany jest naszą przyszłością, nie przeszłością. "Oto czynię wszystko nowe" - mówi Pan w Apokalipsie. Nie udoskonala tego, co stare i zużyte. Są ludzie, którzy ciągle spowiadają się z tych samych grzechów, bo ich to dręczy. Nie dowierzamy, że Bóg może jednym słowem wszystko nam wybaczyć. Często dlatego, że mamy przeciwne doświadczenie z ludźmi, którzy nam coś nieustannie wypominają. Nie oddzielam relacji z człowiekiem od relacji z Bogiem, bo wiele tu współgra. Bóg jest inny niż nasi rodzice, wychowawcy, przyjaciele, ale to oni pierwsi pokazują nam miłość. Często nieudolnie, bo są niedoskonali i mimo najlepszych chęci popełniają błędy. Poza tym, często nasze uczucia nie nadążają za wolą, bo zranienia są w nas głęboko zakorzenione.

Dlatego jest nam trudno miłość Boga zauważyć i przyjąć. Miał Ojciec jakiś przełom w życiu albo taki moment, w którym uwierzył w miłość i miłosierdzie?

To był raczej proces, chociaż był taki moment, w którym zauważyłem dużą zmianę w moim myśleniu, w podejściu do Boga i do człowieka, czego nie potrafię do końca wyjaśnić. Postrzegam to jako owoc działania Boga przez rekolekcje, sakramenty, Pismo Święte. Kiedyś nagle poważnie mnie trzepnęło, że we wszystkim Bóg jest pierwszy. We wszystkim znaczy we WSZYSTKIM. To nie ja zasługuję, to On mnie wybiera, On pierwszy przychodzi i On wszystko pierwszy daje. Jedyne, co mogę zrobić, to przestać się przed tą Miłością bronić, wybielać i usprawiedliwiać.

Poza tym od lat spotykam wspaniałych ludzi - przyjaciół, kierowników duchowych albo takich, którzy mnie inspirowali. I w tym widzę też znak Bożego Miłosierdzia. Bo miłosierdzie ma również ludzkie oblicze.

Dariusz Piórkowski SJ - jezuita, pracował w Jezuickiej Służbie Uchodźcom (JRS) w Berlinie. Był duszpasterzem akademickim w Opolu. Ukończył filozofię na Boston College. Jest szefem jezuickiego Wydawnictwa WAM, publikuje w "Życiu Duchowym" i na portalu DEON.pl. Autor książek "O duchowości z krwi i kości" oraz "Duchowa pielgrzymka do Lourdes".

Kolejna rozmowa już wkrótce na DEON.pl, tym razem o poczuciu niewystarczalności i o tym, dlaczego jutro chcemy być lepsi i mądrzejsi niż dziś.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg nie liczy punktów [WYWIAD]
Komentarze (3)
22 marca 2016, 19:39
Dziękuję. Łatwiej dawać, gdy się pamięta, że samemu dostało się za darmo; wręcz przyjemnie - przekazywać dalej.
MS
Michał Sztajer
21 marca 2016, 22:38
Nie wiem jak jezuici i redakcja Deona, ale wiekszosc katolików dobre uczynki robi ze względu na miłosc do Boga i ze względu na to że On tego wymaga i oczekuje , oraz zapewne ze względu na zbawienie. Od leżenia, pachnienia i wzdychania zbawiła się zapewne dość niewielka grupa osób. Poza tym każdy doskonale wie że Bóg go kocha bezwarunkowo, bo to jest młotowane na każdym kazaniu, konferencji, rekolekcji. To i praktycznie tylko i wyłącznie to. Proszę szanownych księzy, my doskonale to wiemy, bo nas informujecie o tym średnio 564 razy na tydzień.
Andrzej Ak
21 marca 2016, 20:05
A dlaczego Bóg wciąż wyciąga ręce do człowieka? Wraz z poczęciem następuje proces połączenia nowego ciała z ludzką duszą. Dusza każdego z nas pochodzi od Boga, wywodzi się z Jego Wymiaru. Będzie to tajemnica dla wielu z nas najprawdopodobniej przez jeszcze wiele lat rozwoju naszej nauki. Osobiście dopuszczam możliwość, iż kiedyś gdzieś w przyszłości odkryjemy narzędzia do badania bytów duchowych. Wówczas natrafimy na barierę pochodzenia ludzkiej duszy i barierę Wymiaru samego Boga (Stwórcy). Tak więc Bóg wyciąga ręce po swoje, bo od Niego wyszliśmy i do Niego winniśmy zdążać. A że otrzymaliśmy w darze wolną wolę to różnie może być z tym naszym (osobistym) miejscem docelowym.