Czy Bóg karze?

Czy Bóg karze?
(fot. shutterstock.com)

Czy uporczywe domaganie się karzącego oblicza Boga jako gwaranta porządku i bezpieczeństwa na świecie nie jest przewrotną formą naszej potrzeby odwetu?

"Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się, zabronił im". (Łk 9, 54-55)
Jezus wraz uczniami udaje się w kierunku Jerozolimy. Idzie z północy na południe, ale po drodze trzeba przejść Samarię. Chociaż wielu Żydów omijało tę krainę, by uniknąć nieprzyjemności ze strony Samarytan, Jezus nie chce robić "objazdów". Zapewne z praktycznych względów, by zaoszczędzić trochę czasu i energii. Ale może chciał się również spotkać z tamtejszymi mieszkańcami.  
Jednak w oczach Samarytan Galilejczycy idący do Jerozolimy byli heretykami. Samarytanie, powołując się na Prawo Mojżeszowe, twierdzili, że skoro nie ma tam mowy o budowie świątyni w Jerozolimie, to jej pojawienie się na Syjonie jest niezgodne z wolą Bożą. Z grubsza rzecz ujmując, kością niezgody było miejsce, w którym należy czcić Boga. Samarytanie uznali, że takie miejsce znajduje się na ich ziemi. Dlatego "nieortodoksyjnych" odstępców, czyli w zasadzie Żydów, należy unikać jak ognia. Stąd odmowa udzielenia gościny Jezusowi. 
Bycie nieprzyjętym boli. Pomijając religijne animozje, wiadomo, że w trakcie wędrówki zwłaszcza pod koniec dnia człowiek pada z nóg, chce mu się pić, jeść, spać. Najwidoczniej Jezusowi też zależało, aby z wyprzedzeniem odpowiednio przygotować miejsce, skoro wcześniej wysłał posłańców. W takiej sytuacji oczekiwałoby się minimum ludzkiego zrozumienia, a tu klops. Chcąc nie chcąc, trzeba szukać innego miejsca odpoczynku i snu, a także rozejrzeć się za jedzeniem i wodą. Słowem, dodatkowa uciążliwość, poprzedzona nadto rozczarowaniem. 
Apostołowie, spotykając się z niegościnnością Samarytan i pewnego rodzaju dyskryminacją (jesteście Żydami, dlatego wara stąd), wpadli na mało oryginalny pomysł: niechęć Samarytan, a także ich samych, najlepiej potraktować ogniem, biorąc inspirację z Sodomy i Gomory, a także proroka Eliasza - przecież do tego zachęca Pismo. Jezus poskramia "inkwizytorskie" zapędy Jakuba i Jana.
Św. Łukasz pisze, że Jezus zabronił "synom gromu" urządzania piekła na ziemi. Pojawia się tutaj greckie słowo "epitimao", podobnie jak w Łk 9, 42, gdzie Chrystus "rozkazał surowo" złemu duchowi, aby opuścił człowieka, a w Łk 8, 24 nakazał burzy i wiatrom, by się uciszyły. Teraz mocnym słowem, które nie pozwala na dyskusje, ucisza burzę gniewu i chęci odwetu, która rozpętała się w sercach dwóch braci. Jezus nie zgadza się na manifestację siły. 
"Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze". Tak brzmi prawda wiary, rzekomo mająca swe oparcie w Ewangelii. Dzieci uczą się jej ciągle na katechezie szkolnej. Ale jak uzasadnić tę uświęconą tradycją maksymę w kontekście dzisiejszej Ewangelii? Bo jako żywo, widzimy, że jest dokładnie na odwrót. Potrzeba kary i święte oburzenie rodzi się w głowach uczniów, a nie w sercu Chrystusa. On raczej surowo karci uczniów i powstrzymuje w nich chęć zemsty. Czy uporczywe domaganie się karzącego Boga jako gwaranta porządku i bezpieczeństwa na świecie nie jest przewrotną formą naszej potrzeby odwetu? Ponieważ sami chcielibyśmy się nieraz rozprawić z innymi, zsyłając na nich ogień, to czy można się dziwić, że taki obraz Boga wcale nas nie razi, a nawet wydaje się nam przyjazny? 
To prawda, że w Starym Testamencie znajdziemy liczne opisy kary Bożej. Zwłaszcza Księgi Kronik jak refren powtarzają, że każdorazowa przegrana Izraela z najeźdźcami i pójście w niewolę to kara za nieposłuszeństwo, twardy kark i czczenie obcych bogów. Dawid też został ukarany za swój grzech, chociaż Bóg przebaczył mu zbrodnię na Uriaszu i cudzołóstwo. Ale już Kain nie otrzymał kary, na jaką zasłużył, a nawet był chroniony przez Boga. Jezus również przestrzega wielokrotnie przed karą piekła ognistego, przed wąską drogą do zguby, grozi gorszycielom maluczkich. Nie są to jednak kary wynikające z mściwości Boga.
Cały Stary Testament powoli dojrzewał do wniosku, że ani potop, ani liczne niewole Izraela nie uzdrowiły człowieka. Chociaż siła rażenia ciemności została na chwilę przyhamowana, wewnętrzna skłonność człowieka do zła pozostała nienaruszona. Długofalowo kary nie zdawały egzaminu. Negatywna motywacja do dobrego postępowania prędzej czy później ulatniała się z pamięci i ludzie ponownie wikłali się w te same kłopoty. Dlaczego? Ponieważ kara była jedynie zewnętrzną ingerencją, która zasadniczo ograniczała skutki, a nie przyczyny choroby. To właśnie prorocy, patrząc na notoryczny upór Izraelitów, głosili, że bez podarowania człowiekowi nowego centrum - nowego serca, skłonność do zła nie może zostać raz na zawsze zlikwidowana. Ostatecznie tylko śmierć i ofiara Chrystusa, przypieczętowana Jego zmartwychwstaniem i wylaniem Ducha, mogły dać szansę na wewnętrzną przemianę człowieka. Ale nie w mgnieniu oka.
Po drugie, czasem zapominamy, że w Biblii mamy do czynienia z powolnym Objawieniem Boga i stopniowym wychowywaniem człowieka do przyjęcia Ewangelii. To Jezus Chrystus, Jego słowa i czyny, są ostatecznym odsłonięciem Boga - końcowym etapem długiej drogi. Dlatego nie wszystko, co znajdujemy np. w Prawie, obowiązuje chrześcijan, ponieważ Chrystus je wypełnił (Por. Mt 5, 17). Wziął ten ciężar na siebie zamiast ludzi, którzy nie mieli siły go dźwigać - jak powiada św. Piotr (Por. Dz 14, 10). Dlatego apostołowie zebrani na Soborze Jerozolimskim uznali, że nie należy obciążać nawróconych pogan przepisami Prawa, ponieważ "nowe serce" podarowane jest człowiekowi z łaski, a nie za dobrze wykonaną robotę, której nota bene człowiek i tak nie mógł wykonać. Rozumienie kary też zmienia się na podobnej zasadzie. 
Powściągliwość Jezusa w karaniu wypływa właśnie z tego Ducha. Miłosierdzie Boga wie, że wprawdzie upór człowieka można na pewien czas przełamać strachem, a posłuszeństwo wymusić Prawem, ale wtedy po ziemi będą chodzić sami niewolnicy. Poruszony tym samym Duchem, św. Ambroży z Mediolanu, doktor Kościoła, który ochrzcił św. Augustyna, pisze w jednym z komentarzy: "Z tego jednak, że karcił uczniów, którzy chcieli ogień spuścić z nieba na tych, którzy nie przyjęli  Chrystusa (Łk 9, 54), widzimy, iż nie zawsze winniśmy występować karcąco wobec tych, którzy zgrzeszyli. Niekiedy łagodność bardziej ci pomaga do wypróbowywania cierpliwości, a temu, kto zgrzeszył do poprawy." Ambroży nie twierdzi, iż należy porzucić wszelkie karanie. Przekonuje jednak, że istnieją inne, skuteczne środki, które mogą spowodować zmianę w człowieku grzesznym. Nie surowość, lecz łagodność. Drastyczne i rewolucyjne "cięcia" mają źródło w oburzeniu, któremu brak miłości.
I tutaj pojawia się problem. Tak jak trudno nam pogodzić sprawiedliwość z Bożymi miłosierdziem (bo najczęściej je sobie przeciwstawiamy), podobnie nie wiemy, jak stanowczość może współistnieć z łagodnością. Dzieje się tak również dlatego, że miłosierdzie mylimy z pobłażliwością, a łagodność z ckliwością.
Tymczasem Ambroży jest pełen zdumienia, gdy patrzy na to, co czyni Jezus. Nawiązując też do drugiej części dzisiejszej Ewangelii, stwierdza, że "przedziwne jest we wszystkim działanie Pana". Przełamanie naszych wewnętrznych schematów i korekta wypaczonych obrazów Boga odbywa się przez przyglądanie się temu, co robi Pan. To On ma być punktem odniesienia, a nie nasze własne uprzedzenia czy sądy, które graniczą z życzeniowym myśleniem lub urażoną dumą.
Przy dość pobieżnej lekturze wydawałoby się, jakby druga część dzisiejszej Ewangelii była wzięta z innej bajki. To pozory. Jakub i Jan nie odrobili lekcji, którą dopiero co usłyszeli z ust Jezusa. Nieco wcześniej powiedział, że będzie wydany w ręce ludzi, zabity i zmartwychwstanie, ale nie wspomniał, że w międzyczasie będzie rzucał gromy z krzyża, powalając przeciwników na ziemię. Uczniowie niewiele z tego zrozumieli. Najpierw chcą zabronić komuś, kto z nimi nie chodzi, wyrzucania złych duchów, czemu Jezus się sprzeciwia (Por Łk 9, 49-50). A potem próbują naprawiać świat karą, która nie ma nic z wspólnego z leczeniem, lecz jest zwykłym wyrównaniem rachunków. 
Uczeń musi więc spełnić kilka kluczowych warunków, jeśli chce przystać do Jezusa. Przede wszystkim, nie kierować się zasadą "nasi" i "oni", która dzieli, i w pewnym sensie próbuje ograniczać Boga: możesz działać tylko wśród nas, poza naszą grupą - nie. I druga ważna zasada: uczeń musi opanować chęć odwetu, która jest pozorną sprawiedliwością i pomysłem złego.
Widać, że Jezus musiał się tymi wybrykami apostołów nieco zdenerwować. Bo kiedy po chwili przychodzą do niego dwaj kandydaci na uczniów (trzeciego sam Jezus zaprasza), nie postępuje z nimi jak z apostołami na początku. Ci usłyszeli najpierw: "Pójdźcie za mną", ale o tym, co ich jeszcze czeka, powie im znacznie później. Natomiast tutaj w dość stanowczych słowach Mistrz stawia kawę na ławę. Żąda od zainteresowanych radykalizmu: niezwłoczności w decyzji, ubóstwa, zgody na to, że nie będą mieć domu i rozstania się z przeszłym życiem. Bo to nie jest jeden z wielu, lecz jedyny Mistrz, nad którego niczego nie można przedłożyć. Uczeń rezygnuje z wielu cennych ludzkich wartości, a także z niewłaściwych zachowań, by wybrać Kogoś nieporównywalnie większego. 
Całość doskonale podsumowuje św. Ambroży: "Chrystus nie przyjmuje tego, kto bez zastanowienia chce się poświęcić, nie gniewa się na tych, którzy niegodnie swego Pana odtrącili, aby pokazać, że doskonała cnota nie kieruje się pomstą; że nie ma gniewu tam, gdzie jest pełnia miłości; że słabości nie należy wykluczyć, lecz ją wspomagać".
DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy Bóg karze?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.