"Nikt nie zna Ojca" - mówi Jezus w Ewangelii św. Mateusza. To właśnie nieznajomość Ojca leży u źródeł niejednej ludzkiej biedy, zagubienia i poczucia bezsensu życia.
"Pewien człowiek miał dwóch synów" (Łk 15, 11).
Kiedy w Ewangelii św. Jana Jezus opowiada apostołom o Ojcu, budzi w nich niesłychaną tęsknotę. Patrząc na sposób mówienia Chrystusa, Filip prosi: "Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy" (J 14, 8).
Dzisiaj cierpimy z powodu zaburzeń ojcostwa i macierzyństwa,a tak naprawdę męskości i kobiecości. Bo jedno nie da się oddzielić od drugiego. Nie wiem, czy w przeszłości było lepiej. Zapewne każda epoka przeżywa swoje zmagania i tarcia w tej materii. Coraz więcej ludzi odczuwa niepewność w związku z tym, jak być ojcem lub matką. W każdym razie nie wszystko jest w tej sferze tak oczywiste jak dawniej.
Wskutek szybkich zmian w myśleniu i kulturze, tradycyjne role się zmieniają, co nie zawsze jest negatywnym procesem. Jednak jeśli, na przykład, według rozpowszechniającej się ideologii gender, płeć nie istnieje z urodzenia, lecz należy dopiero stworzyć nową kategorię, która przekracza rozróżnienie na kobietę i mężczyznę, to nie dziwmy się, że wśród ludzi rodzi się etyczny i wychowawczy zamęt.
Oliwy do ognia dolewa również fakt, że zarówno ludzie religijni jak i ateiści często przenoszą swoje osobiste lęki na Boga, nie konfrontując ich z Ewangelią. Uparcie wolą utożsamiać Go a to z bezwzględnym staruchem, a to z pełnym autorytaryzmu hegemonem, który poczyna sobie z ludźmi według własnych kaprysów. To demoniczny lęk każe postrzegać Boga jako tego, kto tylko zabiera, ogranicza, stawia tamę, a jeśli coś daje, to zawsze w nagrodę za "coś". Ponadto, jest nieczuły i zimny, bo patrzy z obojętnością na ludzkie cierpienie i nic nie robi ze złem, które nas dotyka. Te upiorne wręcz wyobrażenia niestety tylko powiększają nasze problemy z ojcostwem i macierzyństwem.
Wbrew schematom
Kiedy czytam przypowieść o ojcu i jego dwóch synach, to czuję, jakbym znalazł się w innej bajce. Ojciec z przypowieści zachowuje się dziwnie i nie pasuje do lękowych schematów i stereotypów, od których roi się obecna kultura, przynajmniej w pewnych sferach. Jeśli już ktoś przekracza i zarazem zawiera w sobie to, co wyraża ludzka kobiecość i męskość, to jest nim właśnie Ojciec objawiony przez Jezusa w Ewangeliach.
Spójrzmy najpierw na postawę ojca względem młodszego syna. Kiedy jego dziecko prosi o przedwczesny podział majątku, ojciec milczy. Nie zachowuje się jak "prawdziwy" mężczyzna, który powinien skląć i dać w gębę. Nie krzyczy: "Majątku ci się zachciało? Tak się obchodzisz z ojcem, który cię wychował i wyżywił?". Natomiast bez żadnych ceregieli przystaje na arogancką prośbę syna, jakby gotów był na każde jego skinienie, jakby się bał zaprotestować.
Potem jego relację do syna wypełnia oczekiwanie i tęsknota. Nie wiemy, jak długie. Ale też trapi go smutek. Ojciec mówi, że syn był umarły. Nikt chyba nie cieszy się ze śmierci dziecka. Może w głowie kołatała mu myśl, że syn już nigdy nie wróci? A może, przeciwnie, na tyle znał swoje dziecko, iż wiedział, że kiedy dokuczy mu bieda, zajrzy znowu do domu. Jedną z cech rodzicielstwa jest pozwolenie na błądzenie dziecka, nawet jeśli to rozmija się z wyobrażeniem rodzica i kosztuje wiele cierpienia. Ojciec nie rzuca się z rozpaczą synowi do kolan, błagając go, aby nie odchodził z domu.
Następnie do głosu dochodzą uczucia. Ojciec wzrusza się, całuje, obejmuje, rzuca się swojemu dziecku na szyję. W ogóle nie wybucha gniewem, nie okazuje stanowczości. Znowu nic nie mówi do syna. Żaden więc z niego twardziel. Słaby facet, mięczak, takie lelum polelum - powiedzieliby niektórzy. Według wielu starożytnych filozofów Bóg doznający jakichkolwiek uczuć, musiałby być podatny na zmianę. A to, ich zdaniem, należy uznać za przejaw niedoskonałości. Uważali, że Bóg może być kochany, ale nie może kochać, bo to słabość. Dlatego idea Boga, który staje się człowiekiem, zniża się i ogałaca, była w oczach Greków niemożliwością i absurdem.
Tymczasem w swojej nauce Jezus burzy wiele ówczesnych i obecnych wzorców ojcostwa, a także wyobrażeń o Bogu. Orygenes pisze: "Gdyby Bóg nie wzruszył się, nie wkroczyłby w ludzkie życie". Jezus opowiada tę przypowieść nie tyle po to, byśmy unikali błędów młodszego i starszego syna. Chce, byśmy w swoich relacjach z bliźnimi naśladowali ojca. Tego właśnie brakuje obu synom, którzy się ze swoim ojcem nie utożsamiają i nie rozumieją go. W czym więc mamy naśladować ojca z przypowieści?
Najpierw uderza mnie to, że po powrocie syna ojciec okazuje mu miłość ciałem, gestem, uczuciem, a nie słowem. Skoro Bóg stał się Ciałem, by ukazać nam siebie i swoją miłość, ale również prawdziwe człowieczeństwo, to można powiedzieć, że komunikacja cielesna odgrywa ogromną rolę w naszej drodze do dojrzałości. Pragnienie przytulenia się nie jest dziecinne, nie jest oznaką braku męstwa. Nasze ciało komunikuje, a nie tylko przeżywa głody, przyjemności, pożądania i pokusy.
Wiele ludzi wierzących nie doświadczyło emocjonalnej i cielesnej bliskości ze strony rodziców: branie na kolana, pocałunki, tarmoszenie z ojcem. Najczęściej tacy rodzice nie mieli pojęcia, że te proste gesty czułości są ważne dla rozwoju dziecka. Nie potrafili inaczej, ponieważ sami przeżywali różne zahamowania. Brakowało im przykładu. Dziecko musi sobie jednak z tym niedosytem jakoś poradzić. Próbuje pragnienie bliskości oszukać, zminimalizować wewnętrzny ból: "Nie, ja wcale tego nie potrzebuję, obędę się i bez tego, muszę być twardy, nie wolno mi odczuwać takich pragnień, bo to jest oznaka słabości". Takie nastawienie może zadomowić się w człowieku na całe życie. W dorosłym wieku taka osoba będzie się obawiała intymności i bliskości z drugą osobą, wmawiając sobie, że przecież już nie jest dzieckiem… Będzie też natrafiała na opór, kiedy należałoby okazać cielesną bliskość swoim dzieciom.
Najważniejsza jest obecność
Zadziwia, że ojciec nie wypytuje marnotrawnego syna o przeszłość. Nie interesuje go, co syn robił, gdzie się szwendał i w jaki sposób wszystko przepuścił. Kieruje się łagodnością i wie, że w sumie przeszłość syna to bolesna sprawa. Najważniejsze jest to, że syn wrócił. Tylko to się teraz liczy. Przeszłość zostaje oczyszczona, bo syn stoi przed ojcem. Nie ma wyroku ani kary. Nie ma pokuty, ani konieczności odpracowania utraconego majątku. Ojciec cieszy się, że syn jest. Czy ojciec jest taki tylko wobec powracających grzeszników? Taką samą radość żywi w stosunku do starszego syna, ale i ona jest zmieszana ze smutkiem na widok tego, że jego pierworodny żyje w swoim świecie, obok ojcowskiego domu, pełen gniewu, pretensji i roszczeń.
Od pewnego czasu intryguje mnie, że niebo będzie polegało na syceniu się obecnością. "Nic" tam nie będziemy robić. Po prostu będziemy obecni. Patrzenie na Boga będzie źródłem naszego szczęścia. Jakże to nie pasuje do dominującego myślenia, wykreowanego przez ekonomię, porównywanie się, niczym nieograniczone apetyty i przekonanie, że każda chwila musi być "po coś". Myślenie "produktywne" kładzie ogromny nacisk na działanie, zdobywanie, tworzenie, osiąganie, które wprawdzie ma znaczenie, zwłaszcza w pierwszej połowie życia, ale nie jest wszystkim. Co więcej, jako ludzie wierzący możemy czasem sądzić, będąc pod wpływem tego myślenia, że dokładnie tego samego wymaga od nas Bóg - rozmaitych wyczynów i dokonań, najlepiej w pojedynkę i na własny rachunek, by zyskać większy powód do dumy i podstawę do sowitej odpłaty. Dlatego często zwykła obecność wydaje się bezproduktywna, nudna, jałowa. Nie dająca "niczego". Obaj synowie czuli się w domu nieswojo, jakby ciągle im czegoś brakowało.
Synostwa się nie traci
I rzecz fundamentalna. Jezus wyraźnie daje do zrozumienia, że to syn się gubi, a nie jego synostwo. Kiedy grzeszymy, nie tracimy godności syna i córki Boga, chociaż subiektywnie tak właśnie się czujemy. Bo tkwimy w kłamstwie. Gdyby przyjąć, że wskutek naszych odstępstw dziecięctwo Boże ginie w nas bezpowrotnie, musielibyśmy uznać, że grzech jest silniejszy niż miłość i wierność Boga. Weszlibyśmy wówczas na grząski teren dualizmu, gdzie siły zła są postrzegane na równi z pokorną nie-mocą dobra. Ojciec mówi do młodszego syna: "Byłeś umarły, zagubiłeś się, ale nigdy nie przestałeś być moim synem, a także bratem swego brata". Ta relacja się nie zmieniła. Natomiast starszemu synowi spokojnie uświadamia: "Moje dziecko, Ty zawsze jesteś przy mnie. Wszystko moje do ciebie należy". Starszy syn miał bowiem poczucie, że jest dokładnie na odwrót. Uważał, że życzliwość i majątek ojca trzeba zdobyć wytężoną pracą i własnym wysiłkiem.
Grzech jest odwróceniem się od Boga, brakiem miłości człowieka, ale nie całkowitym zerwaniem relacji z Bogiem. To znamienna różnica. W spowiedzi Bóg nie przywraca nam synostwa, które utraciliśmy, co najwyżej leczy rany, sprowadza nas do domu. Bo jeśli my się oddalamy, to marniejemy. Możemy zawieść i odejść tysiące razy, ale nie możemy przez to usunąć naszego związania z Bogiem w Chrystusie. To jest nasza ostoja. Dlatego dla Boga nawet potępieni są Jego synami i córkami. Czy wobec tego ktoś będzie w piekle?
Zadałem sobie pytanie. Jak to jest, że ojciec był taki dobry, miłosierny, wyrozumiały, a jego synowie mimo wszystko się pogubili. Jeśli masz dobrego ojca i matkę, to będziesz taki jak oni - ten stereotyp pokutuje po dziś dzień. Jeśli jesteś nieszczęśliwy, to dlatego, że miałeś złych i niedojrzałych rodziców. Nie okazali ci tyle miłości i czułości, ile trzeba. Jak zawsze, jest w tym sporo racji. Na pewno w kochającej rodzinie człowiekowi łatwiej wzrastać. Ale nie ma tutaj automatyzmu. Dlaczego? Bo jeszcze jest wolność. Możliwość powiedzenia "nie", nawet temu, kto kocha. Jest też wewnętrzna ciemność, która tkwi w każdym z nas. I co rusz się ujawnia.
Szukaj ojca w sobie
Być jak ojciec (dotyczy to zarówno mężczyzn jak i kobiet) to najpierw pokochać obu synów w sobie. Konkretnie - ucieszyć się z siebie, pomimo tego, że się gubimy albo - jak starszy syn - bywamy "nierdzewni". I wcale nie chodzi o czekanie na taki czas, kiedy będziemy idealni. Zauważmy, że ojciec kocha obu synów, znając doskonale ich braki i niedoskonałość. Natomiast dla nich obu ojciec "służy" do czegoś, nieodzowny jest, by zaspokoił takie czy inne potrzeby, nie zawsze szlachetne. Dlaczego tak reagują? Bo nie dostrzegają dobra, które w nich jest - jako dar ojca. Mimo to, nie spotykają się z odrzuceniem ze strony ojca.
Czy chcę pokochać młodszego syna, który się wstydzi, który zmaga się z grzechami i słabościami, który się tyle razy sparzył, rozczarował, poszedł gdzieś na manowce? Ojciec pokazuje, że nie wolno odrzucać siebie, potępiać się, odczuwać wstręt do siebie. To są przejawy grzechu i zła, a nie żaden żal i skrucha.
Czy chcę pokochać starszego syna w sobie? Tego perfekcjonistę, który nie daje sobie spokoju, który boi się bliskości, który zafiksowany jest na prawie? Nie będę kochał innych, jeśli nie pokocham siebie miłością ojca.
Czy potrafię ucieszyć się tym, że jestem? Najbardziej powszechny dar, lecz najmniej doceniany. Czy chcę odkryć swoje istnienie jako podstawowy dar? Zgodzić się z tym, że tak naprawdę Bóg niczego ode mnie nie oczekuje, aby mnie pokochał? Chcesz być jak Ojciec? To uciesz się swoim chłopakiem, żoną, dziewczyną, przyjaciółmi, rodzicami. Spróbuj dojrzeć w nich to, co najlepsze. Nie koncentruj się tylko na ich słabościach, które każdy bez trudu dostrzega. Zauważ w nich dobrą wolę, nawet wtedy, gdy sobie nie radzą, gdy wydaje się, że ranią z rozmysłem.
Chrześcijanin to zarazem dziecko i dorosły, choć w Nowym Testamencie nazwany jest częściej "dzieckiem". Ma przyjmować i dawać. A więc może być gorący z miłości, pełen pasji i miłosierdzia. Może zapominać urazy, być hojnym i radosnym. Może przyjmować różnych marnotrawnych, którzy go urazili, zranili, wykorzystali. Może okazać cierpliwość wobec perfekcjonistów, pyszałków i "nierdzewnych". Pod jednym warunkiem, jeśli pozna, jaki naprawdę jest Ojciec i pozwoli się przytulać przez niego bez końca. Bo to nie Ojciec jest naszym problemem i zagrożeniem. Ale jego nieznajomość.
Skomentuj artykuł