Czy cierpienie jest karą za grzechy?

(fot. shutterstock.com)
Jerzy Zakrzewski SJ / Józef Augustyn SJ

Z własnego doświadczenia mogę tylko powiedzieć, że jeżeli Pan Bóg daje krzyż, to równocześnie daje siłę do uniesienia go i ludzi zdolnych do współdźwigania tego krzyża.

Józef Augustyn SJ: Co w twojej chorobie, oprócz bólu fizycznego, jest naj­trudniejsze?

Jerzy Zakrzewski SJ: Najtrudniejsza jest całkowita zależność od innych i związane z tym upokorzenie. Wymagam asysty dru­giej osoby przy najbardziej elementarnych sprawach, jak choćby potrzeby fizjologiczne. Sam nie odgonię komara, nie wytrę nosa. Do tej zależności trzeba się przyzwyczaić, przemóc, przełamać. Wszystko to uwa­żam za skierowane do mnie wołanie Jezusa: "Czy mi­łujesz Mnie? Czy nadal Mnie miłujesz?".

Nie chciałbym, by mnie źle zrozumiano, ale sie­dzenie na wózku bez możliwości poruszenia ręką, nogą czy choćby jednym palcem to pewien rodzaj ukrzyżowania, niewidoczny dla oka, ale jednak. Je­steś, żyjesz, oddychasz, ale nic sam nie możesz. Jak Chrystus na krzyżu, który nie mógł poruszyć żadną z kończyn. Obok mnie może stać jedzenie i picie, a ja umrę z głodu albo pragnienia, jeśli ktoś mi nie usłuży. Można mnie w ten sposób trzymać w sza­chu: poda, nie poda? Często mówię chorym na wóz­ku, by swój krzyż przeżywali w łączności z krzyżem Chrystusa. Jan Paweł II podkreślał, że szczytem wolności jest Jezus ukrzyżowany. To zdanie papie­ża jest dla nas pewnym drogowskazem: nasza wol­ność najpełniej się wyraża, gdy staramy się związać z Bogiem, dotknąć choćby rąbka Jego szaty. Chodzi o wolność nie od czegoś, tylko do czegoś.

Wydaje mi się, że wielką mądrością Boga jest to, że w tym stopniowym ogołacaniu człowiek nie zna swojej przyszłości. Ludzie chcieliby wiedzieć, co ich czeka. Chodzą do wróżek, czytają horoskopy... Tymczasem Bóg dobrze wiedział, co robi, zakrywa­jąc przed nami przyszłość. Gdyby ludzie na początku choroby, kiedy zaczynali chodzić o lasce, wiedzieli, co ich czeka za dwadzieścia, trzydzieści lat, przez co będą musieli przechodzić, to większość już na po­czątku by ze sobą skończyła. Bo jak żyć, mając przed sobą tak czarną perspektywę.

Gdybym wcześniej wiedział, wtedy gdy jeszcze kuśtykałem o kulach, że nie będę poruszał nawet pal­cem, przejdę zawał serca, amputację nogi i całą masę wizyt w szpitalu, straciłbym radość życia. A kiedy ko­lejne etapy przychodzą stopniowo, łatwiej się z nimi uporać i pogodzić. Człowiek mówi sobie wtedy: "No dobrze, skoro tyle zniosłem, to z pomocą Bożą z tym też sobie poradzę. To tylko jeszcze jedna mała nie­dogodność. Cóż to jest w porównaniu z tym, co już zniosłem". I okazuje się, że całkiem dużo można udźwignąć.

Georges Bernanos w jednym ze swoich esejów napisał, że świat podobny jest do pięknego ptaka, który unosi się nad przepaścią i aby utrzymał się nad nią, wymaga to ciągłego wysiłku skrzydeł. Według Bernanosa tymi skrzydłami dla świata są jego świę­ci. Ja bym jeszcze dodał, że są nimi także ludzie cier­piący: chorzy, starzy, samotni, opuszczeni, nikomu niepotrzebni, poddani różnym słabościom i niemo­cy... A jednak bardzo mocni, jeśli tylko nie rozczu­lają się nad sobą, jeśli połączą swój krzyż z krzyżem Chrystusa, wówczas stają się prawdziwymi herosa­mi dźwigającymi na swych barkach cały świat.

To także powtarzam często ludziom chorym, bo wiem, że moje słowa, słowa człowieka, któremu pra­wie wszystko zostało odebrane, inaczej trafiają do nich, niż gdyby powiedział to zdrowy, młody kapłan. Wiem, że to nie jest łatwe, ale ważne, by codzien­nie od nowa zawierzać się Bogu i swój krzyż łączyć z krzyżem Chrystusa. Ktoś kiedyś powiedział, że krzyż nie jest czymś niemożliwym, jedynie czymś ponadludzkim. To prawda, ale tylko wówczas, gdy rozpatruje się go w oderwaniu od krzyża Chrystusa, bo Bóg jest bliżej nas niż my samych siebie.

Chciałbym, by żaden mój dzień nie był przeży­ty na darmo, bo czasu raz utraconego nie da się już odzyskać.

Czy nie miewasz pokus, by myśleć, że twoje cierpienie to kara za grzechy twoje lub kogoś bliskiego?

Owszem, miewałem takie przemyślenia. Zastana­wiałem się, w jakiej mierze i za co Pan Bóg mnie karze. Uważałem, że nie stoję na wysokości zadań stawianych mi w zakonie, że moje życie jest marne, nijakie, wypełnione raczej gonitwą za sobą, za włas­nym "ja", a nie pragnieniem, by zbliżać się do Chry­stusa i każdego dnia ofiarować Mu siebie. Dlatego dopatrywałem się kary za wszelkie możliwe grze­chy. Długo dochodziłem do przekonania, że tak jed­nak nie jest, że Pan Bóg nikogo nie karze.

Z czasem zrozumiałem, że różnymi choroba­mi, wcześniej czy później, wszyscy zostają dotknię­ci. Moja babcia mawiała: "Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyżyk zsyła". Jak widać, Bóg bardzo mnie ukochał, choć to niełatwa miłość. Każdy z nas ma coś do przecierpienia i trudno się licytować, czy­je cierpienie jest większe. Z własnego doświadcze­nia mogę tylko powiedzieć, że jeżeli Pan Bóg daje krzyż, to równocześnie daje siłę do uniesienia go i ludzi zdolnych do współdźwigania tego krzyża. Je­żeli przyjmuje się ten ciężki Boży dar, to równocześ­nie zostaje się obdarowanym wieloma wspaniałymi łaskami. Trzeba tylko chcieć je dostrzec.

Cierpienie nie jest karą, ale z drugiej strony moż­na je wiązać z myśleniem o wynagrodzeniu za grze­chy własne czy otoczenia. W moim życiu czy w życiu mojej rodziny były sytuacje, którym nie umieliśmy stawić czoła. Te doświadczenia same nie przekształ­cą się w coś dobrego. Musi zostać podjęta za nie jakaś ekspiacja, ofiara wynagradzająca. To już prze­szłość i nie można jej zmienić, ale zawsze możliwa jest prośba do Boga o przebaczenie. Kiedy otworzy­my się na Jego łaskę, doświadczymy odpuszczenia win, radości i ukojenia.

Wywiad pochodzi z książki "Zawsze kochałem życie"
 
Jerzy Zakrzewski SJ - teolog, tłumacz dzieł Hansa Ursa von Balthasara, przez wiele lat chorował na stwardnienie rozsiane. Zmarł w 2016 r. w wieku 70 lat. 
 
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy cierpienie jest karą za grzechy?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.