Jezus nie jest ludzkim bohaterem, ale Synem Bożym, Bogiem - Człowiekiem, którego Ojciec posłał do nas, byśmy przez Niego, w Nim i z Nim stali się synami Bożym.
“Już wschodzi zorza poranna, / Zabrzmiało niebo weselem / I ziemia śpiewa radośnie, / A piekło jęczy w udręce. (...) // Gdy kamień w grobie Go zamknął, / A żołnierz czuwał u wejścia, / Jaśniejąc blaskiem i chwałą / Opuścił mroki żałobne" (Hymn brewiarzowy z Niedzieli Wielkanocnej)
Nierzadko w naszej pobożności męka i krzyż Jezusa są oddzielane od Zmartwychwstania. Lubimy kontemplować mękę Jezusa, ale nie bardzo wiemy, co zrobić z Jego Zmartwychwstaniem. Często do męki i krzyża Chrystusa podchodzimy zbyt naturalistycznie, zewnętrznie, a przez to także powierzchownie. Zatrzymujemy się przede wszystkim na fizycznych cierpieniach Boga-Człowieka, pomijając samą "istotę" zbawczego przesłania. Jezus nie cierpiał najpierw za swoje "odważne poglądy" religijne czy polityczne, jak np. Sokrates i tylu, tylu bohaterów.
Wszelkie ideologie kochają się w bohaterach, stawiają im pomniki, piszą o nich piękne poematy, powieści, robią filmy, nierzadko upiększając ich, jakże niekiedy zwyczajne, a czasami wręcz dwuznaczne życie.
Tytuł bohatera Związku Radzieckiego przyznawano przez dziesięciolecia nie tylko dzielnym ludziom, ale także i zwyczajnym kłamcom i oszustom, którzy umieli się znaleźć w odpowiednim momencie na odpowiednim miejscu. A bywało, że tytuł ten nadawano także zwyczajnym zbrodniarzom. Gdy zmienia się opcja polityczna, zmieniają się też bohaterowie. Obalanie systemów politycznych zaczyna się zwykle od niszczenia pomników. Z jaką radością nieco starsze dzisiaj pokolenie Polaków patrzyło na transmisję z burzenia pomnika krwawego Feliksa w Warszawie. Był to znak prawdziwej wolności. Było to niezwykłe widowisko, tym bardziej, że wielu z nas nie wierzyło, że doczeka takiej chwili. Z jaką dumą Amerykanie pokazywali burzenie pomnika Saddama Husajna. Wydawało się, że usprawiedliwi to krwawą wojnę, w której zginęło - i tu różnice szacunkowe są przedziwne - od ponad 155 tys. do ok. 1456 tys. ludzi. Zburzony pomnik Husajna nie tylko nie zatrztymał rozlewu krwi, ale tak naprawdę dopiero go rozpoczął. Stawianie pomników bohaterom i burzenie ich nie ma większego znaczenia dla historii, ponieważ to nie oni ją tworzą.
Jezus nie był bohaterem. Jego męka nie ma nic z bohaterskiego czynu. Jego zmartwychwstanie też nie jest znakiem bohaterskiego zwycięstwa. Zewnętrzne, właśnie bohaterskie, podejście do męki i śmierci Jezusa z konieczności warunkuje powierzchownością w rozważaniu Jego Zmartwychwstania. Jezus nie umarł odważnie jak umierają bohaterowie, ale jak złoczyńca, na szubienicy krzyża. Była to śmierć przeznaczona dla pozbawionych wszelkiej godności: niewolników i skazanych.
Jezus nie jest ludzkim bohaterem, ale Synem Bożym, Bogiem - Człowiekiem, którego Ojciec posłał do nas, byśmy przez Niego, w Nim i z Nim stali się synami Bożymi, byśmy odzyskali godność dzieci utraconą przez podwójny grzech: pierworodny i osobisty. On wziął na siebie wszystkie nasze grzechy, słabości, krzywdy i cierpienia, ale nie jak bohater, ale jako "zwyczajny" Człowiek podobny do nas we wszystkim, oprócz grzechu. Swój krzyż dźwigał jako "słaby" Człowiek, dlatego pod nim wielekroć upadał, potrzebował ludzkiej pomocy, by móc donieść go na Kalwarię. Był podobny do nas we wszystkim. I chociaż był Synem Bożym, nie skorzystał jednak z sposobności, by - upodabniając się do Boga - jednym aktem woli, pokonać wszystkich swoich nieprzyjaciół, którzy - kierowani pychą, nienawiścią i chęcią zemsty, wydali Go w ręce katów i ukrzyżowali.
Ten słaby fizycznie Człowiek umarł tak, jak umiera każda ludzka istota i został pochowany w grobie, który przywalono ogromnym głazem. Ów Człowiek, który był Bogiem, objawił swoją moc Boską z "trzydniowym opóźnieniem". I - co ważne - objawił ją jedynie małej grupie swoich wiernych, umiłowanych uczniów i przyjaciół. Umierał na oczach całej Jerozolimy, publicznie zhańbiony, poniżony, upokorzony, w środku dnia. Cała miasto widziała, jak wisiał na szubienicy. Ale powstał z martwych dyskretnie, o świcie, gdy całe miasto jeszcze spało. Właśnie dlatego najbardziej wytrwali spośród nas sprawowaliśmy Wigilię Paschalną aż do białego rana.
Zmartwychwstanie Chrystusa nie ma nic z bohaterskiego czynu, którym zwycięzca pokazuje swoim wrogom własną potęgę, moc i chwałę, zmuszając ich w ten sposób, by zgięli przed nim kolana, uniżyli się, upokorzyli, uznali bezsens swojego buntu wobec jego władzy. Faryzeuszom, także po tym, jak słyszeli od rzymskich strażników wieści o powstaniu z martwych Jezusa, nadal wydawało się, że mają rację w sprawie Nauczyciela z Nazaretu. Rozgłaszali kłamliwe informacje, jak to uczniowie wykradli Jego ciało z grobu. Bohaterowie używają przemocy, by zmusić wrogów do uległości. Bóg - Człowiek nigdy przemocy nie używał ani w czasie klęski i upadku - męki i śmierci, ani też w czasie zwycięstwa - w czasie Zmartwychwstania.
Prawdziwa radość ze zmartwychwstania Jezusa, jak samo zmartwychwstanie, jest dyskretna, wewnętrzna, cicha, ukryta, ale jednocześnie jest ona pełna mocy i Boskiej siły, która potrafi odmienić życie, zwyciężyć nienawiść, pokonać gniew, egoizm i pychę. Gdy uczniowie Jezusa uwierzyli ostatecznie w Zmartwychwstanie swojego Mistrza, potwierdzając swoją wiarę pełnym otwarciem na łaskę Jego Ducha, Ducha Świętego, stali się nowymi ludźmi. Z zalęknionych uczniów, którzy kryjąc się zamykali i blokowali za sobą drzwi, przemienili się w odważnych wyznawców Chrystusa. A gdy doświadczali prześladowania, cieszyli się, że mogą dla Niego cierpieć.
Ale by zmartwychwstanie Jezusa miało taką moc, musi być ono w centrum naszego życia, a nie jedynie "radosnym dodatkiem" do przykrego zakończenia całej historii Jezusa z Nazaretu. Męka nie jest "wstępem" do Zmartwychwstania Jezusa, a Zmartwychwstanie nie jest jedynie szczęśliwym "zakończeniem" nieszczęśliwej historii. Obie rzeczywistości: śmierci, jak też i zmartwychwstanie należy traktować w sposób jednakowo dogłębny, całościowy i ostateczny.
Jezus nie zasnął chwilowo. On został zamordowany, umarł jak umiera zabity człowiek. Męka Jezusa kończy definitywnie ludzkie doświadczenie Syna Bożego; śmierć Jego jest prawdziwa i ostateczna sama w sobie. Doświadczył On całej brutalności śmierci człowieka nieludzko katowanego z premedytacją przez wiele godzin. Jezus przeczuwając swoją śmierć, trwożył się i drżał aż do krwawego potu, jak drży każdy, kto zdaje sobie sprawę z cierpienia i tortur, jakie go niechybnie czekają.
Tylko - właśnie - bohaterowie - nie boją się śmierci, cierpienia ani tortur. Ale tylko dlatego, że zaślepia ich ideologia. Widzimy to dzisiaj na przykładzie samobójczych "bohaterów islamskich", którzy obładowani trotylem "z radością" i "odważnie" powodując detonacje siejącą śmierć. To szaleńcy, którym brakuje tego, co w każdym człowieku najbardziej ludzkie: miłości do życia: życia własnego, swoich bliskich, przyjaciół, matek, ojców, żon, mężów, dzieci. "Tragiczna wielkość" takiego bohaterstwa mierzy się wielkością nienawiści, chęci zemsty i pogardy dla innych. Kto gardzi życiem jest zatraceńcem. Tacy są bohaterami jedynie dla tych, którzy podobnie jak oni są pełni nienawiści. Cynizm władców żądnych krwi wyraża się w tym, że wysyłają młodych ludzi na samobójczą śmierć, na którą oni sami nigdy by się nie zgodzili.
Jezus nie gardził życiem: ani własnym, ani żadnego innego człowieka. Nie gardził życiem Judasza, faryzeuszy, Piłata, Heroda. Apostoł zdrajca do końca był Jego przyjacielem. Jezus gardził tylko grzechem, butem przeciwko swojemu Ojcu oraz tym, który stoi za grzechem szatanem. Jezus kochał życie, a nienawidził wszystkiego, co niszczy to życie. Grzech niszczy życie, ponieważ zapłatą za grzech jest śmierć. Jezus chciał żyć, On kocha życie swoje. On oddał, powierzył z miłością i posłuszeństwem swoje życie jedynie Temu, który Mu je ofiarował - swojemu Ojcu. Oddał je za nas i dla nas.
A dlaczego Ojciec "każe Mu" oddać życie dla nas i za nas? Nie szukajmy naszym intelektem odpowiedzi na to pytanie. Tu jest próg, bardzo wysoki prób, przed którym musimy się zatrzymać w naszych ludzkich dociekaniach. Nie nasza to rzecz. Zamiast snuć puste dywagacje, które odwołują się do naszego ciasnego myślenia i odczuwania, trzeba nam raczej rzucić się na ziemię w geście prostracji, jak czyni to kapłan w Wielki Piątek na rozpoczęcie liturgii Męki Pańskiej.
Najpierw prostracja, dalej szczery przyjacielski pocałunek w hołdzie adoracji, a następnie długie kontemplacyjne milczenie (dla wielu aż do wielkanocnego poranka) - to jedyne słuszne gesty wobec Ukrzyżowanego Pana. Takie winno być nasze wyznanie wiary, że On żył, cierpiał i umarł na szubienicy krzyża dla nas i za nas. W taki oto sposób wydał się w ręce Ojca dla nas: "W ręce Twoje oddaję Ducha mego" - to Jego ostatnie słowa, które objawiają sens Tajemnicy Jego synowskiego Serca.
Tajemnica ta nie jest nam podana do intelektualnego zgłębiania, ale do adoracji. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa jest dla nas wielką Tajemnicą wiary. Pomiędzy Jezusową śmiercią, a Jego zmartwychwstaniem istnieje niezgłębiona przepaść, którą może pokonać On sam, Bóg. Prośmy Jezusa Zmartwychwstałego, by dał nam łaskę przylgnięcia do Jego krzyża i Jego zmartwychwstania.
Papież Franciszek w homilii na inaugurację swojego pontyfikatu zapraszał nas: "Nie powinniśmy bać się dobroci, czułości. (...) Winniśmy strzec każdego mężczyzny i kobiety ze spojrzeniem czułości". To wielkie przesłanie nowego Biskupa Rzymu. Tak. "Nie bójmy się czułości". Najpierw nie bójmy się czułości Jezusa. Na Jezusowym krzyżu spotyka się brutalność ludzkiego grzechu, ludzka wrogości i nienawiści do Boga z Jego Boską czułości wobec człowieka.
I tu słowa Papieża Franciszka stają się cudownym wręcz komentarzem do słów Jana Pawła II powiedzianych także w czasie jego homilii inaugurującej jego pontyfikat: "Nie bójcie się otworzyć drzwi Chrystusowi". To jest jedno przesłanie wyrażone na dwa sposoby. Jezus jest "słowem" i "sakramentem" czułości Boga.
Bóg tak umiłował świat, człowieka, każdego z nas, że Syna swego oddał, aby On umarł za nas, dla nas. To dzięki Jezusowi możemy "dotknąć" nieskończonej miłości Boga, która się w Nim objawiła. Więcej nawet - możemy ją wręcz spożywać dzięki Eucharystii, w której ofiarował nam swoje Ciało i swoją Krew za pokarm. To jest Ciało moje, to jest Krew moja - bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie.
Kościół zobowiązuje nas do przyjęcia Komunii świętej w okresie wielkanocnym, byśmy - dzięki niej mogli doświadczyć czułości naszego Ojca, intymności w spotkaniu z Nim. Komunia jest najwyższym wyrazem miłości, dobroci i czułości Boga. "Nie bójcie się mojej bliskości, intymności ze mną - mówi Jezus w każdej Komunii, ponieważ są one wyrazem bliskości, czułości i miłości mojego Ojca". Czyż my, którzy uważamy się za uczniów Jezusa, Jego braci, możemy być obojętni na te słowa?
To On, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały, zaprasza nas do wejścia w intymną relację. To nie my, naszymi bohaterskimi czynami, zdobywamy Jezusa. To On nas przygarnia i przytula do swojego Boskiego Serca. Czyż nie powiedział: "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni, obciążeni, osłabieni". Jezus nie zaprasza bohaterów. Ci bowiem - jak im się zdaje - doskonale sobie radzą bez Niego. Oczywiście do czasu. Jezus swoje zaproszenie kieruje do tych, który rozczarowali się do samych siebie, do ludzi, do świata, do najbliższych, do życia, do miłości, przyjaźni.
Nasza codzienna modlitwa to zaproszenie do nieustannego odkrywania, ciągle na nowo, Jego czułości, bliskości, miłosierdzia i dobroci. One są czystym darem i tylko darem. Gdy czujemy ciężar naszego grzechu, upadku, krzywdy, frustracji - oto najlepszy moment, aby otworzyć się na Jego miłość.
Niech nasze świąteczne uczestnictwo w Eucharystii i przyjęta dzisiaj Komunia święta będą dla nas wielkim dziękczynieniem za miłość i czułość Boga: Ojca, Syna i Ducha Świętego, w imieniu którego odnowiliśmy w Wielką Sobotę nasze związanie z Nim. W ten sposób wyraziliśmy nasze wielkie pragnienie nieustannego uczestnictwa w tej Wielkiej Tajemnicy naszej wiary, jaką jest Jezusowe przejście ze śmierci do życia. Trzeba nam szczerze prosić Chrystusa, aby dopuścił nas zarówno do udziału w Tajemnicy Jego męki i śmierci krzyżowej, jak też Jego Zmartwychwstania.
Czy Zmartwychwstanie Jezusa jest dla mnie źródłem pocieszenia w chwilach smutku, trudności, zmagań, przygnębienia? Czy doświadczenie Zmartwychwstania Jezusa uspokaja moje niepokoje, jakie rodzi w mnie myśl o śmierci mojej własnej czy też moich bliskich?
"A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga. (…) Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli" (1 Kor 15, 14. 20).
Skomentuj artykuł