Wielka Sobota to jest jedyny taki dzień w życiu chrześcijanina, który lepiej, gdyby wcale się nie zaczął, a skoro już nie ma innego wyjścia, to najlepiej, żeby jak najszybciej się skończył.
Dzień po Piątku, którego popołudnie wydaje się najbardziej tragicznym czasem - bo to właśnie wtedy zdobyliśmy się na najbardziej okrutne czyny wobec naszego Boga - jest dniem z pozoru spokojnymi cichym, w rzeczywistości cisza ta jest strasznym, grobowym milczeniem. Jest to dzień do tego stopnia pusty, że nawet Piątek przy nim blednie i nie wydaje się tak straszny. Wielka Sobota to jedyny czas w ciągu roku, który przeżywamy bez Boga...
Wiele wydarzeń, w jakich uczestniczyli uczniowie, zapowiadało to nieszczęście. Jezus, który nie bał się stawiać wysokich wymagań, nie stronił od ironicznych komentarzy i nawet nie próbował udawać, że nie obchodzi go obłuda, miał coraz więcej wrogów. Ci zaś czuli się coraz mocniejsi i coraz bardziej bezkarni. W końcu sam Pan zaczął otwarcie mówić o tym, że przygotowuje się na najgorsze. Wszystko to, co wydarzyło się od wieczoru w Czwartek nie powinno więc być dla nikogo zaskoczeniem. A jednak, kiedy w końcu się dokonało, na świecie zapanowała niezwykła pustka, a wraz z nią - zamiast spokoju - na ludzi spłynął strach.
Czego się bali? Właśnie tej grobowej pustki. Bo Sobota to dla człowieka wierzącego dzień, w którym nie istnieje czas teraźniejszy; to dzień-widmo, dzień, którego nie ma! Tego dnia można wyłącznie wspominać przeszłość albo z nadzieją czekać na to, co ma dopiero nastąpić.
Wspominanie to dobry sposób radzenia sobie z pustką, jaka czasami potrafi opętać nas jak zły duch. We wspomnieniach żyją przecież najwspanialsze chwile. Zapominamy o tym, co nas bolało, nie wracamy myślą do starych, załatwionych już spraw, ale nigdy nie wymazujemy z pamięci dobrych chwil ani twarzy bliskich nam ludzi. A dziś - w tę Sobotę - wspominamy, jak dobrze nam było z Bogiem, kiedy "rozmawiał z nami i Pisma nam wyjaśniał", kiedy chleb rozmnażał, nauczał, kiedy czuliśmy się bezpieczni w Jego obecności. Kiedy nawet pozwalał nam na to, co wydawało się niemożliwe: na chodzenie po falach. Takich rzeczy się nie zapomina.
Wybieganie myślą w przyszłość, cudowne marzenia, to dobry sposób, aby oderwać się od szarej rzeczywistości i obudzić w sobie nadzieję na lepsze jutro. W marzeniach czujemy się mocni, odważni i mądrzy.
A dziś? Lepiej o tym nie myśleć. Wczoraj wieczorem zabiliśmy Boga. Zamęczyliśmy naszego Przyjaciela. Odrzuciliśmy kogoś bardzo bliskiego. Doprowadziliśmy do nieszczęścia. Sami jesteśmy sobie winni. Co teraz z nami będzie?
Posłuchajcie więc, moi bracia i siostry, grzesznicy. Posłuchajcie, głupcy i bezrozumni. Posłuchajcie źli i marnotrawni synowie i córki. Posłuchajcie, duchowi kalecy. Uważajcie na to, co powiem, życiowi nieudacznicy i maszkary.
To prawda, że sami się prosiliśmy o taki pusty dzień. To prawda, że do nikogo nie możemy mieć pretensji, bo sami jesteśmy sobie winni. To fakt, że to wszystko przez nas. Ale nie traćmy ducha - jakoś doczekamy do wieczora. A wtedy nasz Pan pokaże nam, że jest mocniejszy od wszystkich naszych grzechów i złości. Przypomnijmy sobie, co powiedział: że trzeciego dnia powróci do życia. A więc to już niedługo.
Teraz, wspominając Jego słowa, ale i wybiegając myślą do przodu, zastanówmy się tylko razem z apostołami: "Co to znaczy powstać z martwych"?
Skomentuj artykuł