Ta Ewangelia nosi w sobie niebezpieczny potencjał. Pokusa, by ją odczytać jako wezwanie do wojny w imię Jezusa, jest silna. I znam takich, którzy chętnie by tak zrobili.
Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. Chrzest mam przyjąć, i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej (Łk 12,49-53).
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. [...] Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam" (Łk 12,49.51). Dla niektórych to wezwanie jest więcej niż oczywiste. Podpalić świat! Pozwolić, by ogień wypalił to, co złe i grzeszne. Wzbudzić wojnę, bo przecież pokój jest dla mięczaków.
A ludzie wcale nie muszą być braćmi. Przeciwnie - niech staną naprzeciwko siebie. Wystarczy dodać jeszcze kilka sloganów o Kościele wojującym i mamy program dla chrześcijaństwa "niepokornego", niezłomnego i takiego, co się kulom nie kłania. W dobie wojen terrorystycznych jak znalazł. Tylko krok dzieli nas od katolickiego dżihadu.
Ogień. Jedno jest pewne - Jezus nie mówi o ogniu materialnym, ale ucieka się do metafory. Na pytanie, co ukrywa się pod symbolem ognia, nie jest jednak łatwo odpowiedzieć. Wystarczy zrobić przegląd komentarzy egzegetów i teologów. Ogień to według nich: Sąd Ostateczny, duchowy płomień, Duch Święty, miłość Chrystusowa, słowo Boże. To tylko niektóre z możliwych interpretacji.
W Starym Testamencie sam Bóg się nim posługuje, by się objawić. Pod postacią ognia Bóg przeszedł między połowami zwierząt ofiarowanych przez Abrahama. Mojżeszowi ukazuje się w krzaku gorejącym, w płomieniu ognia, który się nie spala. Przed Izraelem uchodzącym z Egiptu Bóg idzie nocą jako słup ognia. Na górze Synaj spośród ognia Pan mówił z Izraelitami twarzą w twarz. A i sam Duch Święty ukaże się w Dniu Pięćdziesiątnicy pod postacią ognistych płomieni.
Ta symbolika jest znana i oczywista. Bóg jest jak ogień - żywioł nieopanowany. "Ogień, co nie mówi «Dość!»" - jak czytamy w Księdze Przysłów (Prz 30,16). I "chociaż dzieli się on, użyczając światła, nie doznaje jednak uszczerbku" - jak śpiewany w wielkanocnym Exsultecie. Taki jest też Bóg: nieustannie dzieli się sobą i nie ma tego dość. Ale jak to wszystko się ma do Jezusowej zapowiedzi? Czym jest ten ogień, który On sam chce rzucić, ogień Chrystusowy?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, znalazłem interpretację, której nie znałem. Jak wszyscy pamiętamy, w Wielką Sobotę święci się ogień. Że paschał symbolizuje Jezusa Zmartwychwstałego, to wszyscy wiemy. Ale dlaczego? Współcześnie odmawiana modlitwa przy poświęceniu ognia nie daje na to odpowiedzi. Bardzo szybko bowiem przechodzi się od symboliki ognia do symboliki światła.
Kapłan mówi: "Ty przez swojego Syna udzieliłeś wiernym światła swojej chwały". Ale przecież nie o światło tu chodzi, lecz o ogień. Poszukałem starej wersji tej modlitwy, "sprzed reformy". A brzmiała ona tak: "Boże, Ty przez swojego Syna, który jest prawdziwym kamieniem węgielnym, udzieliłeś wiernym ognia Twojej światłości; poświęć ten nowy ogień wykrzesany z kamienia dla naszego użytku". A w innej wersji nawet "wykrzesany z krzemienia".
Dorothea Forstner OSB w książce Świat symboliki chrześcijańskiej pisze: "Ogień jest tu symbolem Chrystusa, który jak iskra wskrzeszana z kamienia powstaje z zamkniętego grobu wykutego w skale do nowego przemienionego życia. [...] We wczesnym średniowieczu panował zwyczaj gaszenia przedtem ognia w paleniskach i wszystkich świateł, aby wraz z wykrzesanym z kamienia ogniem wielkanocnym rozpocząć niejako nowe życie". Niestety, współczesna liturgia zagubiła tę niezwykle piękną symbolikę.
Kapłan już nie błogosławi ognia "wykrzesanego z kamienia", ale po prostu ogień, który bierze się nie wiadomo skąd, a i samego ognia nikt już pod kościołem nie krzesze, lecz do jego rozpalenia używa banalnych zapałek, zapalniczek, a może nawet - o zgrozo! - podpałki do grilla.
Ta starożytna modlitwa liturgiczna pozwala nam dzisiaj interpretować Jezusowe pragnienie rozpalenia ognia w perspektywie Jego zmartwychwstania. Powstanie z grobu będzie iskrą, która rozpali świat ogniem zbawienia. W tym kontekście Jego słowa o chrzcie, który ma przyjąć, i że doznaje udręki, aż się to stanie, nabierają także głębokiego znaczenia.
O jakim chrzcie Jezus mówi? Jest już przecież po chrzcie Janowym. Jak wiadomo, greckie słowo baptizo, które tłumaczymy jako "chrzcić", dosłownie znaczy "zanurzyć". Jezusa czeka drugie zanurzenie, już nie w wodzie, ale w kamiennym grobie, w czeluści ziemi. Jezus na trzy dni "zanurzy się" w grobie i zstąpi do piekieł, aby zwycięsko wyjść, wyprowadzając z otchłani pierwszego człowieka - Adama, a z nim całą ludzkość, nas wszystkich. Wszyscy, którzy przez chrzest zanurzyliśmy się w śmierć Chrystusa, nosimy w sobie iskrę Jego zmartwychwstania i iskrę Jego miłosierdzia.
Nie przez przypadek święto Miłosierdzia Bożego obchodzimy w II Niedzielę Wielkanocną, gdy kończy się oktawa świąt Zmartwychwstania Pańskiego. W centrum tajemnicy miłosierdzia jest przecież Zmartwychwstały. Nie przez przypadek też Jezus mówił św. Faustynie o "iskrze miłosierdzia", która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście.
Tę iskrę sam Bóg wykrzesał z kamieni grobowych Jezusa. "Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście!" - wzywał św. Jan Paweł II podczas konsekracji sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach. A św. Faustyna pisała w Dzienniczku: "Pod tymi promieniami rozgrzeje się każde serce, chociażby było zimne jak bryła lodu, chociażby było twarde jak skała, skruszy się na proch".
My, uczniowie Chrystusa, też mamy swój "dżihad", swoje - tłumacząc dosłownie - "zmaganie, walkę". To nie jest zmaganie się ani walka zbrojna za pomocą ognia, do czego wzywają wojskowe komendy. My mamy własny "ogień rzucony na ziemię". I to samo pragnienie co Jezus: "żeby on już zapłonął". Tym ogniem jest Boże Miłosierdzie. W tej kwestii nie mamy cierpliwości. I nie mamy dość. Przeciwnie -podobnie jak On - doznajemy udręki, aż się to stanie. Pewnego dnia miłosierdziem podpalimy świat.
Fragment pochodzi z książki ks. Andrzeja Draguły "Słowo, które przenika. Ewangelia dla każdego"
Skomentuj artykuł