Historia Męki Pańskiej

Historia Męki Pańskiej
(fot. Senioscopia/flickr.com)
Jan Gać

Położona na Syjonie rezydencja arcykapłana Kajfasza zajmowała pomieszczenia w rozległym budynku. Na parterze mieściła się sala recepcyjna zdolna pomieścić kilkadziesiąt osób. Do domu przylegał dziedziniec obwiedziony murem, w którym przebita była brama. Strzegła jej zbrojna straż. Plac ten miał jakiś przedsionek. I to wszystko, co o rozkładzie domu da się wywnioskować z zapisów ewangelicznych.

Tak zatem związanego Jezusa przyprowadzono do siedziby Kajfasza. Jan utrzymuje, że najpierw przesłuchiwał aresztowanego Annasz, teść Kajfasza, szara eminencja religijnej wspólnoty Jerozolimy. Annasz odgrywał znaczną rolę w życiu publicznym, choć już od piętnastu lat nie pełnił funkcji arcykapłana. W roku 15 pozbawił go tego stanowiska Waleriusz Gratus, poprzednik Poncjusza Piłata na urzędzie prokuratorskim. To wstępne, nieformalne przesłuchanie wcale nie musiało odbywać się poza domem Kajfasza. Wśród zebranych na nadzwyczajną, nocną sesję arcykapłanów, starszych i uczonych w Piśmie nie mogło zabraknąć tak ważnej osobistości, jaką był Annasz. Pytał on Jezusa o uczniów i treść głoszonej przez Niego nauki. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Jezus zignorował pytania, odsyłając przesłuchującego do opinii publicznej: Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem (J 18,21). Za tę ripostę otrzymał kilka ciosów w twarz od jednego ze stojących tam sług. Widząc, że niczego więcej nie zdoła wydobyć z więźnia, Annasz wysłał Go związanego do arcykapłana Kajfasza (J 18,24), który prawdopodobnie czekał na więźnia w innym pomieszczeniu.

DEON.PL POLECA

 

 

Kajfasz obrał inną taktykę przesłuchania. Do głosu dopuścił świadków. Uczynił tak nie po to, by dowieść prawdy, ale by w ich zeznaniach znaleźć pretekst do skompromitowania Jezusa w opinii ludu. Przy czym nie chodziło mu o sam wyrok, bo ten już zapadł wcześniej, zaocznie, lecz o jego legalizację. Farsa ze świadkami okazała się skandalem, tak iż sam arcykapłan uznał przesłuchanie za kompromitujące. Wyraźnie poirytowany, oddalił podstawionych świadków, którzy nawet nie potrafili się zdobyć na zgodne zeznania. W takiej sytuacji sam przejął prowadzenie procesu, w sposób przewrotny zadając owo kardynalne pytanie, na które odpowiedź pozytywna - a innej być nie mogło - miała dać podstawę do zdyskredytowania Jezusa i zalegalizowania wydanego wcześniej wyroku śmierci. Pod przysięgą Kajfasz wymusił na Jezusie samo-określenie się: Poprzysięgam cię na Boga żywego, powiedz nam: czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży? Na moment musiała nastąpić pełna napięcia cisza, którą przerwał stanowczy głos Jezusa: Tak, Ja Nim jestem. Podniósł się krzyk i lament, zatykano sobie uszy, targano włosy i brody. Słysząc to, najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: Zbluźnił. Zebrani odpowiedzieli zgodnym głosem: Winien jest śmierci (por. Mt 26,63-66). Wtedy zaczęto bić, opluwać, poszturchiwać i naigrawać się z więźnia. Gdyby się to działo na placu świątynnym, zapewne porwano by kamienie i rzucono na bluźniercę.

Około drugiej w nocy odprowadzono poniżonego i pobitego Jezusa do więziennych pomieszczeń pod straż. Ponieważ trudno sobie wyobrazić, aby rezydencja Kajfasza mogła takie posiadać, przeprowadzono Jezusa kilkadziesiąt metrów dalej i wrzucono na linach lub łańcuchach do głębokiej cysterny, wtedy bez wody. Miał tam pozostawać do rana, kiedy to należało przekazać Go do budynku posiedzeń Wysokiej Rady, by to szacowne grono przywódców narodu wybranego mogło nadać oficjalny bieg nieoficjalnej dotąd sprawie.

W pierwszych dniach kwietnia słońce wschodzi nad Jerozolimą o 5:30. Tak zatem, skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie i kazali przyprowadzić Go przed swoją Radę (Łk 22,66). Kogoś wysłano do rezydencji Kajfasza z uchwalonym orzeczeniem. Na jego wykonanie mógł mieć posłaniec nie więcej niż pół godziny, tyle bowiem potrzeba było na wydobycie więźnia z cysterny i doprowadzenie Go w dowolny rejon Jerozolimy. Sanhedryn zaś obradował bądź w pomieszczeniach przyległych do samej Świątyni, bądź w budynku zebrań położonym przy placu Ksystos.

Zgromadzeni mieli bardzo niewiele czasu, bowiem po zachodzie słońca rozpoczynała się Pascha. Do tej pory należało więźnia osądzić, skazać, wykonać na Nim wyrok i uprzątnąć zwłoki. Toteż, aby nie przedłużać i nie ryzykować ewentualnych proceduralnych niespodzianek, przyprowadzonemu przed Radę Jezusowi oszczędzono zbędnych pytań, ograniczając się do pytania zasadniczego, tego samego, jakie w nocy zadał Kajfasz: Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam (Łk 22,67). Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, zgodnie orzeczono: Na co nam jeszcze potrzeba świadectwa? Sami przecież słyszeliśmy z ust Jego (Łk 22,71). Posiedzenie zakończyło się sprawnie i szybko. Więzień nie robił żadnych przeszkód. Wobec tego całe zgromadzenie powstało i poprowadzili Go przed Piłata (Łk 32,1). Mogła być godzina siódma rano.

DEON.PL POLECA


Tu jednak wyłonił się problem zasadniczy. Jak przekonać rzymskiego urzędnika, że sprawa zasługująca na karę śmierci według prawa żydowskiego, powinna być tak samo kwalifikowana przez kodeks rzymski? Wyjście z kłopotliwej sytuacji znaleziono natychmiast. Przed Piłatem nie należało obwiniać Jezusa o to, że powoływał się na synostwo Boże. Cóż w końcu mogły obchodzić człowieka z zewnątrz, a przy tym poganina, wszystkie te wewnętrzne i zawiłe spory Żydów? Przeto przed rzymskim namiestnikiem oskarżono Jezusa nie o wykroczenia natury religijnej, ale o przestępstwa polityczne, i to dużego wymiaru. A w takich wypadkach mógł orzekać tylko urzędnik rzymski. Było tak od 6 roku, kiedy Oktawian August pozbawił Archelaosa władzy nad Judeą. Wtedy też odebrał Żydom prawo wydawania i egzekucji wyroków śmierci, przenosząc ten obowiązek na prokuratorów rzymskich.

 

Według Jana Ewangelisty, zgromadzeni u Piłata zaczęli od pomówień, jakby sondując stanowisko namiestnika: Gdyby to nie był złoczyńca, nie wydalibyśmy Go tobie (J 18,30). Tak sformułowane oskarżenie było według litery prawa bezpodstawne. Wiedział o tym Piłat. Wiedzieli i Żydzi. Oskarżyciele bowiem nie przedstawili żadnych na to dowodów. Również sugestia, że Jezus uzurpuje sobie prerogatywy Boskie, nie mogło skutkować wyrokiem skazującym. My mamy Prawo - wrzeszczeli - a według Prawa powinien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym (J 19,7). Ale cóż to mogło obchodzić Piłata? Co dla Rzymianina mogła oznaczać podobna argumentacja? W oczach Piłata kolejne oskarżenie mogło świadczyć tylko na korzyść oskarżonego jako człowieka nie w pełni poczytalnego. Żydzi mieli tego pełną świadomość, dlatego zaraz wysunęli argumenty poważnie obciążające aresztowanego: Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza-Króla (Łk 23,2). A zatem przywiedli wichrzyciela, buntownika i uzurpatora, działającego nie tylko na szkodę Żydów, ale i Rzymian. Namiestnik przejrzał prawdziwe intencje oskarżycieli, skoro zignorował dwa pierwsze zarzuty, a zatrzymał się na trzecim: Czy Ty jesteś Królem Żydowskim (J 18,34). Inaczej aniżeli z żydowskimi decydentami - z góry wrogo nastawionymi do więźnia – Jezus podjął dyskusję z neutralnym w Jego sprawie prokuratorem. Dramatyczna wymiana zdań utwierdziła Rzymianina w przekonaniu o niewinności tego niezwykłego człowieka, który prawie nic nie uczynił we własnej obronie. Jego przyzwoleńcza postawa na agresję oskarżycieli wprawiła Piłata w tym większe zdumienie, a nawet zakłopotanie: Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżają (Mk 15,4). Pozostając pod ustawiczną presją rozgorączkowanego i naciskającego tłumu, Piłat sądził, że usatysfakcjonuje tych ludzi wychłostaniem więźnia. Przeliczył się jednak. Wystawienie na widok publiczny zmaltretowanego i wyszydzonego Jezusa wcale nie skruszyło oskarżycieli. Przeciwnie - to ich tylko rozjuszyło: Na krzyż z Nim! (Mt 27,22) - nie przestawali krzyczeć. W czasie biczowania miało miejsce zdarzenie z żołnierzami, którzy w rutynowy sposób zabawiali się ze skazańcem wydanym na ich samowolę. Żołnierze rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: Witaj, Królu Żydowski. Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie (Mt 27,28-30). Działo się to około ósmej rano.

Kiedy Żydzi spostrzegli wahanie Piłata, wytoczyli pod adresem prokuratora argument personalny: Jeśli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi (J 19,12). Tego Piłatowi nie trzeba było przypominać. Znał aż nadto dobrze zasady lojalności w państwie rzymskim. Niemniej podjął ostatnią próbę: Czyż króla waszego mam ukrzyżować? Odpowiedzieli arcykapłani: Poza Cezarem nie mamy króla (J 19,15). A więc to tak! Jeszcze niedawno podczas jednej z utarczek słownych z Nauczycielem z Nazaretu wynosili się ponad wszystkie rasy i narody: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę! (J 8,33) - jakby na moment zapomnieli o swych narodowych dziejach. Teraz, by postawić na swoim, gotowi byli złożyć deklarację poddaństwa wobec przedstawiciela okupacyjnych władz rzymskich.

Prokurator rzymski ugiął się pod tym szantażem i wydał Jezusa na ukrzyżowanie. Działo się to około godziny dwunastej w południe, 14 dnia w miesiącu Nisan, w dzień, kiedy rozpoczynał się szabat przed Paschą. Według chrześcijańskiej rachuby czasu 7 kwietnia 30 roku.

Z zapisów ewangelistów wyłania się sylwetka Piłata jako człowieka przychylnie usposobionego do Jezusa. Od początku wiedział on bowiem, że przez zawiść Go wydali (Mt 27,18). Wyraźnie nie chciał mieć z tą sprawą nic wspólnego. Kiedy dowiedział się, że Jezus jest obywatelem galilejskim, odesłał Go do Heroda Antypasa, zarządcy Galilei, który na święta również zjawił się w mieście. Próbował wymiany więźniów, daremnie łudząc się, że mając do wyboru Jezusa i zbrodniarza imieniem Barabasz, tłum opowie się za tym pierwszym. Kiedy i to nie pomogło, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu mówiąc: Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz. A cały lud zawołał: Krew Jego na nas i na dzieci nasze (Mt 27,24-25).

Antonię, gdzie Piłat zatwierdził wymuszony przez Żydów wyrok śmierci na Jezusa, od jerozolimskiego wzgórza straceń dzieliło pół kilometra w linii prostej i nieco więcej przy uwzględnieniu plątaniny ulic starego miasta i usytuowania bramy w zachodnim odcinku muru miejskiego. Wychodząc przez tę bramę, ulica - w mieście zapewne wyłożona blokami w stylu herodiańskim - zaraz za murem przybierała postać drogi gruntowej. Ta natomiast rozdzielała się na drobniejsze ścieżki wiodące we wszystkich kierunkach, w rytm konfiguracji podmiejskich nierówności. Jeżeli brama była przebita w okolicy spojenia pierwszego i drugiego odcinka muru, co jest bardzo prawdopodobne, to wychodząca przez nią droga omijała z prawej strony podmiejskie wzniesienie. Nierówność ta, częściowo zalesiona, musiała być rozległa i trudna do zniwelowania, skoro inżynierowie fortyfikujący miasto w czasach Heroda Wielkiego woleli ją ominąć kosztem wydłużenia murów. A to z kolei pomniejszało walory obronne Jerozolimy. Jak się wydaje, wyłączenie owego pagórka z zabudowy miejskiej spowodowane było także jego cmentarnym charakterem. Jak Góra Oliwna od wschodu, tak owe nieużytki po przeciwległej, zachodniej stronie miasta obfitowały w grobowce. A prawo ówczesne i starożytna praktyka zabraniały włączania cmentarzy w obręb miasta. Zatem wzgórze to, zwane w języku ludowym Golgotą, Miejscem Czaszki, a później z łacińska Kalwarią, przeznaczono także do wykonywania publicznych egzekucji.

Około południa owego krytycznego dnia wyruszył z Antonii na miejsce straceń orszak uformowany z trzech skazańców eskortowanych przez oddział żołnierzy. Wśród ciekawskich postępowali także oskarżyciele najważniejszego z nich - Jezusa z Nazaretu. Jako główni architekci kaźni towarzyszyli Mu do końca arcykapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze, jak gdyby swoją obecnością chcieli zaświadczyć przed ludem o słuszności sprawy, którą postanowili doprowadzić do szczęśliwego końca. A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały za Nim (Łk 23,27). Ewangeliści nawet zapamiętali imiona niektórych z nich. Tymczasem Jan Ewangelista, jedyny apostoł, o którym wiemy, że wtedy był tam obecny, dotrzymywał towarzystwa Matce Jezusa, której dowódca oddziału egzekucyjnego pozwolił stanąć pod krzyżem Syna. Przez jakiś czas Jezus sam dźwigał krzyż. Kiedy osłabł ze zmęczenia, głodu, a przede wszystkim na skutek upływu krwi po biczowaniu, pomagał Mu przypadkowy przechodzień wracający z pola, przymuszony do tego przez żołnierzy. Ewangeliści zapamiętali imię owego wieśniaka jako Szymona pochodzącego z afrykańskiej Cyreny, ojca dwóch synów - Aleksandra i Rufusa - znanych później jerozolimskiej gminie judeochrześcijan (por. Mk 15,21). Po przejściu ciasnych ulic starego miasta i pokonaniu bramy tłumy swobodnie zajęły miejsce u stóp Golgoty.

O samym akcie krzyżowania Ewangelie milczą. Po prostu żołnierze przybili Jezusa do krzyża. To wszystko. Wtedy każdy wiedział, w jaki sposób wymierzano tę okrutną karę, stąd nie istniała potrzeba jej opisywania. Także Józef Flawiusz posługuje się również lapidarnym językiem, jak ewangeliści, gdy relacjonuje podobne zdarzenia. W opinii antycznych autorów śmierć zadana przez ukrzyżowanie uchodziła za najbardziej okrutną, poniżającą, niegodną człowieka wolnego, tak samo bolesną, jak palenie żywcem. Ukrzyżowany mógł umierać w straszliwych męczarniach nawet kilka dni. Istniały sposoby na zwiększenie bólu, ale też i na jego uśmierzenie. W tym drugim przypadku podane skazanemu wino wymieszane ze środkami odurzającymi łagodziło cierpienia, a czyn podobny uchodził za akt łaski i miłosierdzia. Ktoś podał taki napój Jezusowi. Ten skosztował, ale nie chciał pić (Mt 27,34).

Po wydźwignięciu krzyża i umocowaniu go w ziemi następował okres powolnej agonii. Do momentu skonania wiszącego na krzyżu nie można było pozostawić bez straży. Żołnierze zatem siedząc, tam Go pilnowali (Mt 27,36). Mieli czas podzielić się tym, co jeszcze posiadał - Jego szatami, grając w kości o tunikę uszytą z jednego kawałka płótna. A lud stał i patrzył (Łk 23,35). Także wszyscy Jego znajomi stali z daleka; również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu (Łk 23,49). Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go (Mt 27,39). Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli. Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani (Mk 15,31-32).

Po trzech godzinach męki, wydawszy ostatnie polecenia stojącej pod krzyżem Matce i towarzyszącemu Jej Janowi, Jezus umarł. Zgon nastąpił około trzeciej godziny po południu. Śmierci towarzyszyły niecodzienne zjawiska. W środku dnia zaciemniło się niebo. Ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Na pół rozerwała się zasłona w Świątyni. Z grobów powstało wielu zmarłych. Przerażenie ogarnęło gapiów. Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi (Łk 23,48). Setnik zaś wyznał: Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym (Mk 15,39).

Ze względu na wielkie uroczystości Paschy, do których przez rok przygotowywała się cała społeczność żydowska, a do miasta zmierzały z daleka nieprzebrane tłumy, należało jak najszybciej uporać się ze skazańcami. Łukasz Ewangelista zauważył, że było tak późno, iż szabat się rozjaśniał (Łk 23,54). A zatem w piątkowe popołudnie Żydzi zaczynali już zapalać świąteczne światła w swych domach. Wysłano więc delegację do Piłata z prośbą o pozwolenie na przyspieszenie zgonu ukrzyżowanym. Prokurator wyraził zgodę. Aby spowodować szybką śmierć, żołnierze przetrącili kości goleniowe dwóm skazanym, by ci, tracąc moc w nogach, osunęli się bezwładnie i zakończyli życie na skutek uduszenia.

Jezus wtedy już nie żył, dlatego nie było potrzeby łamania Jego nóg. Zamiast tego jeden z żołnierzy ugodził włócznią w martwe ciało, trafiając w serce, i natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19,34), spostrzegł Jan, naoczny świadek egzekucji. Zwłokami Jezusa zajęli się Jego bliscy. Tym razem odwagą wykazał się jeden z Jego potajemnych sympatyków, niejaki Józef z Arymatei, członek Sanhedrynu, według Łukasza jeden z wpływowych ludzi Wysokiej Rady, który nie przystał na ich uchwałę i postępowanie (Łk 23,51). Gdy to się już stało, zdekonspirował się. Poszedł do Piłata i poprosił o wydanie mu zwłok Jezusa. Prokurator nie czynił przeszkód. Przy zdejmowaniu ciała z krzyża pomagał Józefowi inny potajemny sympatyk, Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa nocą (J 19,39). Od tego pospiesznego pogrzebu odsunięte zostały kobiety, które z Nim przyszły z Galilei. Obejrzały grób i w jaki sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie przygotowały wonności i olejki (Łk 23,55), by po zakończeniu szabatu powrócić do grobu i dopełnić przepisanych prawem i nakazanych tradycją obrzędów pogrzebowych. A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. Tam więc, ze względu na żydowski dzień Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu (J 19,41-42).

 

Grób Jezusa

Na podstawie zachowanych zabytków sztuki sepulkralnej z okresu Drugiej Świątyni i przy uwzględnieniu opisu ewangelistów, głównie Jana, można odtworzyć wygląd grobu Józefa z Arymatei, w którym złożono ciało Jezusa. Zwykli Żydzi grzebali swych zmarłych bezpośrednio w ziemi, w wyznaczonych na pochówek miejscach, nigdy w obrębie miasta. Zamożniejsi drążyli grobowce w skalnym podłożu, najchętniej u stóp wzgórza, na jego zboczu lub na skarpie. Skośna konfiguracja terenu pozwalała na wykucie grobowca w kształcie sześcianu i zaopatrzenie go w wygodne wejście nie od góry, lecz z boku. W miarę upływu czasu, kiedy przybywało zmarłych z rodziny właściciela grobowca, poszerzano jego wnętrze przez drążenie głębszych komór, czasem łączonych z głównym pomieszczeniem systemem korytarzy i chodników. Ludzie bardzo bogaci, wśród nich władcy, poprzedzali podziemne grobowce zewnętrznymi pomnikami o zróżnicowanej architekturze, niekiedy bardzo wyszukanej i monumentalnej, w rodzaju pomników z doliny Cedronu.

Grobowiec Józefa z Arymatei należał do drugiej kategorii grobowców. Była to komora grobowa wycięta w wapiennym podłożu przy wykorzystaniu jakichś nierówności terenu w rodzaju skarpy. Do środka wchodziło się przez otwór wejściowy, raczej niewielki, wycięty prostokątnie i zamykany kołem o promieniu większym niż średnica otworu. Aby ułatwić zataczanie ciężkiego koła na otwór, umieszczano je w specjalnie w tym celu wydrążonej koleinie. Waga kamienia zależała od jego grubości i średnicy. W każdym razie odsunięcie kamienia od grobowca wymagało większego wysiłku aniżeli jego zataczanie, gdyż należało kamień wypchnąć z koleiny pod górę. Zrozumiałe jest zatem zakłopotanie kobiet zdążających do grobu w po-szabatowy poranek, gdy mówiły między sobą: Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu? (Mk 16,3).

Ciało zmarłego układano na wyciętej w skale półce dopasowanej wymiarami do wzrostu człowieka. Przesklepiona w lekki łuk półka całą długością otwierała się ku komorze grobowej. Było to klasyczne arcosolium, w odróżnieniu od stosowanych niekiedy wnęk piecowych, kokhim, kiedy ciało wsuwano do środka jak chleb do pieca. W komorze grobowej mogło znajdować się kilka półek typu arcosolium. Ponieważ grobowiec Józefa z Arymatei był nowy, w którym jeszcze nie złożono nikogo (J 19,41), zapewne posiadał tylko jedno arcosolium z miejscem przygotowanym na następne. Jakakolwiek była architektura wnętrza grobowego (jedno-, dwu- lub więcej komorowe) wydaje się pewne, że Jezusa złożono w komorze pierwszej, położonej bliżej wejścia. Świadczy o tym relacja Jana, naocznego świadka pogrzebu: ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna (J 20,5). Podobnie Maria Magdalena nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów (J 20,11). Gdyby ciało Jezusa spoczywało w głębiej położonej komorze, ani Jan, ani Maria Magdalena, ani nikt inny nie byłby zdolny je ujrzeć z zewnątrz, bez wchodzenia do środka grobowca.

Ciało zmarłego miało pozostać w arcosolium do całkowitego rozpadu, na co w warunkach klimatycznych Palestyny potrzeba od kilku do kilkunastu lat. Po upływie tego czasu kości zmarłego zbierano i układano w kamiennych skrzyneczkach, z łacińska zwanych ossuariami. Te miniaturowe sarkofagi, niekiedy skromnie ozdabiane i zaopatrzone w napisy identyfikujące zmarłego, składano w jednym miejscu, często w specjalnej niszy lub bezpośrednio na ziemi. Tymczasem zwolnioną półkę uprzątano, by mogła przyjąć ciało kolejnego zmarłego.

Kobiety, które w piątkowy wieczór nie miały możliwości zajęcia się ciałem Jezusa, powróciły do grobu jak mogły najwcześniej, a zatem w pierwszy dzień po szabacie. Idąc wczesnym rankiem, zabrały ze sobą ręczniki do wytarcia ciała, olejki do jego namaszczenia oraz płócienne opaski, którymi zamierzały owinąć zwłoki. Tych jednak w grobie już nie było. Czytając relacje autorów ewangelicznych na temat tego wszystkiego, co się wydarzyło w poszabatowy poranek, z przytoczonych tekstów wyczuwa się stan umysłów i postaw, jakie były udziałem apostołów, uczniów i sympatyków Jezusa, w tym kobiet: zamieszanie, dezorientację, niedowierzanie, całkowite pogubienie się. Co się mogło stać? Czy ktoś przeniósł zwłoki, jak w pierwszej chwili sądziła Maria Magdalena? Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono (J 20,2). Czy może ktoś je wykradł? Ale grób był opieczętowany, a przy wejściu stała straż świątynna (por. Mt 27,62-66). Co się zatem stało? Zaalarmowany wieścią o pustym grobie Piotr przybył do grobu, ale ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało (Łk 24,12). Miał do tego prawo, bo nie widział pogrzebu Jezusa. O tym, co zaszło, nie miał wątpliwości towarzyszący Piotrowi Jan, naoczny świadek pogrzebu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Historia Męki Pańskiej
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.