Jak prowadzić życie duchowe? [WYWIAD]

(fot. shuttestock.com)
Rusłana Tkaczenko

Nie powinniśmy rozpoczynać troski o pogłębianie wiary od wytykania wiernym ich grzechów, błędów, ich powierzchowności. To nie jest pedagogika Jezusa. - z Józefem Augustynem rozmawia Rusłana Tkaczenko

Jakie są pierwsze Ojca wrażenia jako duszpasterza z pobytu na Ukrainie?

DEON.PL POLECA

Jestem u was kolejny raz i uderza mnie duża wrażliwość religijna. We Lwowie widziałem wielu młodych ludzi, którzy przechodząc obok kościoła, czynili z uwagą znak krzyża. Młodzi chłopcy nie wstydzą się w cerkwi podejść do ikony, uczynić znak krzyża i ucałować ją. Tego nie widzi się w Europie, a w Polsce jest coraz rzadsze. Ta wrażliwość religijna jest cenna i trzeba ją zauważyć i docenić.

My, księża, nie powinniśmy rozpoczynać troski o pogłębianie wiary od wytykania wiernym ich grzechów, błędów, ich powierzchowności. To nie jest pedagogika Jezusa. Każdego, kto szuka Boga, szczerze należy pochwalić, umocnić, dodać mu odwagi. "Niedaleko jesteś od królestwa Bożego" - te słowa trzeba powtarzać ludziom, którzy podejmują wysiłek duchowy i moralny. Niekiedy za dużo narzekamy na wiernych i robimy im zarzuty, zaniedbując przy tym własny rachunek sumienia nad naszym życiem i duszpasterstwem. Im mniej ksiądz robi dla wiernych, tym nieraz więcej na nich narzeka.

Ojciec zauważa wrażliwość religijną wiernych na Ukrainie. Ale często za gestami pobożności nie idzie jednak życie codzienne.

To prawda, ale my nie możemy żądać od ludzi doskonałości duchowej i moralnej już, teraz. Mamy ich przyjąć i pomagać im, uwzględniając ich sytuację ludzką, moralną i duchową. Życie duchowe, ze swej istoty, dąży do łączenia religijnych praktyk z codziennością. To zadanie wymagające ogromnego wysiłku i wewnętrznej walki. Ojcowie Pustyni, święci wszystkich epok poświęcali całe swoje życie Bogu i Jemu wszystko oddawali: prowadzili surowe umartwienia, modlili się wiele godzin dziennie, trwali w milczeniu, odmawiali Psalmy - a wszystko to służyło opanowaniu namiętności i poddawaniu serca, duszy, umysłu i ciała Bogu i Jego woli. Oni pozostają dla nas ideałem. My, zwyczajni zjadacze codziennego chleba, nie prowadzimy co prawda takiego życia jak oni, ale dla Pana Boga liczy się każdy nasz trud, każde zaangażowanie, każde, choćby najmniejsze zwycięstwo nad słabością. On w swoim nieskończonym miłosierdziu zapomina o naszych grzechach, ale pamięta o każdym naszym wysiłku szukania Go.

Zadam może bardzo ogóle pytanie: jak prowadzić życie duchowe? Wiem, że trudno na nie odpowiedzieć w kilku zdaniach.

Chrześcijańskie życie duchowe opiera się na trzech filarach: codziennej modlitwie i medytacji słowa Bożego; uczestnictwie w sakramentach świętych: Eucharystii i spowiedzi oraz na czynnej miłości bliźniego w takim stanie życia, który prowadzimy: w rodzinie, we wspólnocie czy też w stanie samotnym. Trzeba nam ciągle na nowo podejmować wysiłek duchowy w tych trzech obszarach. Istotą życia duchowego nie jest przecież jedynie walka z grzechami i złem, ale przede wszystkim wysiłek czynienia dobrze. Trzeba się modlić każdego dnia rano i wieczór. Przyznam się, że w ostatnich latach w każdym kazaniu mówię o tym. Trzeba się regularnie spowiadać, uczestniczyć w Eucharystii, przyjmować Komunię świętą i troszczyć się o życzliwość i dobre odnoszenie się do wszystkich ludzi, także tych spotkanych przypadkowo na ulicy.

Jakie to przykre, gdy pytamy człowieka na ulicy o drogę, a on odburknie i pójdzie dalej. Jakże nieludzkie jest to, gdy małżonkowie lub rodzice i dzieci nie rozmawiają z sobą tygodniami, miesiącami, a nawet przez całe lata. Byłem niedawno w pewnym wielkim mieście w Stanach Zjednoczonych. Zagubiłem się. Pytam pewną panią na ulicy o drogę, a ta zaprowadziła mnie do swego domu, poszła do sąsiadki, obie znalazły plan miasta, a na nim zaznaczyły, jak mam trafić do domu. A wszystko z uśmiechem na twarzy. Takiej postawy nam nieraz brakuje. Tak trzeba robić. Walczymy z grzechem, czyniąc dobro innym. Im więcej będzie go w naszym życiu, tym mniej będzie miejsca dla namiętności, nałogów i grzechów.

Mimo naszych starań doświadczamy jednak kryzysu życia duchowego, zarówno my, świeccy, jak i księża czy zakonnicy?

To prawda. Wpływa na to wiele czynników. Jednym z ważniejszych, w moim odczuciu, jest globalizacja przekazu medialnego. Oglądamy telewizję, młodzi serwują po Internecie - to oddziałuje na nas, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Spacerując po centrum Lwowa, uderzyło mnie modne ubieranie się i fryzury ludzi młodych - tak dziewczyn, jak i chłopców. Ale przecież zdecydowana większość z nich nie była za granicą. To wpływ Internetu. Podpatrują światowe gwiazdy, typu Justin Bieber, i naśladują ich. To oczywiście niewinna zabawa. W końcu jakoś trzeba się ubierać. Gorzej, gdy dajemy się uwieść medialnym trendom wrogim każdej religii, a zwłaszcza chrześcijaństwu, relatywizowaniu wartości moralnych i duchowych, ideologii antyrodzinnej. Na naszych oczach toczy się wielka walka o ludzkie dusze. Winniśmy być tego świadomi. Cywilizacja zachodnia urządza nam świat tak, jakby Boga nie było.

A kryzys osób duchownych?

My, zakonnicy, księża, nie jesteśmy samotnymi wyspami. Stanowimy część społeczeństwa i podlegamy tym samym pokusom i procesom. Ale nasza odpowiedzialność przed Bogiem i wiernymi jest większa, ponieważ przyjęliśmy na siebie dobrowolne zobowiązanie umacniania naszych braci w wierze. Niewierność i zdrada osoby duchownej jest zawsze większa, cięższa. Papież Franciszek nie szczędzi nam mocnych słów napomnienia i wezwania do nawrócenia; przypomina nam o niebezpieczeństwie egoizmu i życia dla siebie, szukania własnej chwały, wynoszenia się ponad wiernymi, materializmu itp.

Niektórych księży te napomnienia nieco irytują. Mam wrażenie, że im bardziej te słowa nas irytują, tym bardziej są prawdziwe i potrzebne. Hermann Hesse w uroczym opowiadaniu Spowiednik mówi, że to my, duchowni, "poszukiwacze i uchodźcy ze świata (...) jesteśmy prawdziwymi grzesznikami. My, wiedzący i myślący, co pożywaliśmy z drzewa wiadomości. (...) My trwamy w grzechu i pożarze własnego sumienia, a wiemy, iż nigdy wielkiej naszej winy spłacić nie zdołamy. Chyba że Bóg po zgonie naszym zechce wejrzeć na nas miłosiernie i przyjąć do łaski swojej". Bardzo lubię ten tekst Hessego.

A wierni świeccy? Kryzys ich przejawia się - moim zdaniem - między innymi w zaniedbaniu życia rodzinnego, w zdradach, w rozwodach.

Wiernym świeckim brakuje formacji, głębszego wprowadzenia w życie duchowe, stąd często bywają mało świadomi swoich grzechów. Skłócone czy tym bardziej rozbite małżeństwo to bardzo bolesny problem oraz - jak słusznie Pani zauważa - namacalny znak kryzysu wiary i brak wrażliwości sumienia. Niestety zachodnia cywilizacja, którą św. Jan Paweł II nazwał cywilizacją hedonizmu i użycia, swoim panseksualizmem zachęca do niewierności, zdrady, rozwodów. Statystyki i liczby mówiące o rozwodach mało przemawiają do naszej wyobraźni, ale konkretne sytuacje tak. Spotkałem ostatnio ojca z czworgiem uroczych dzieci w wieku szkoły podstawowej. Matka zostawił ich dla mężczyzny, w którym się zakochała. Brakuje słów. To już nie jest tylko problem religijny, ale fundamentalnej ludzkiej uczciwości, wręcz człowieczeństwa. Gdy zerwie się więź z Bogiem, tracą wagę wszystkie inne więzi.

"Tego dawniej nie było"? Było, choć w innej formie. Na przykład męska dominacja i przemoc wobec słabszych: kobiet i dzieci - nie ma co ukrywać - była w przeszłości i jest dzisiaj problemem, zwłaszcza w kontekście alkoholizmu. Dawniej nie było przyzwolenia na zdradę i rozwód, ale było przyzwolenie na stosowanie męskiej przemocy. Bicie dzieci było niemal powszechne. Nie ma złotych, idealnych czasów. Każde pokolenie musi na nowo zmagać się z pokusami niewierności, zdrady i przemocy.

Jakie Ojciec widzi w tej sytuacji znaki nadziei, pozytywne rozwiązania?

W czasach trudnych Pan Bóg zawsze zsyła ludzi opatrznościowych, proroków, nauczycieli, którzy wskazują drogą, dają wzór. Dla Ukrainy takim mężem opatrznościowym w pierwszej połowie XX wieku był metropolita Andrzej Szeptycki. Trzeba się na nich otworzyć, dać się im prowadzić.

Dzisiaj też mamy takich liderów, duchowych przewodników, którzy inspirują nowe drogi dla życia duchowego, zakładają nowe wspólnoty zakonne. Mamy teraz niewątpliwie więcej możliwości pogłębienia naszej wiary niż w przeszłości. Trzeba nam się nimi zainteresować, korzystać z ich propozycji. Są parafie i domy zakonne, które proponują nowe formy rekolekcji, spotkania modlitewne, kursy biblijne. Jest też wiele cenny publikacji, klasycznych tekstów z zakresu duchowości, stron internetowych o charakterze duchowościowym. To cenne pomoce.

Aby prowadzić autentyczne życie duchowe, trzeba podejmować osobisty wysiłek. Możemy rozpocząć od codziennej lektury Biblii. Trzeba zacząć się modlić. Jezus poprowadzi nas dalej. Nasze niezadowolenie z życia trzeba traktować jako wyzwanie duchowe i moralne. Jezus dopomina się o nasze serce. Bywa ono niespokojne, gdy nie powierza się Bogu. W życiu duchowym konieczny jest trud serca, intelektualne zaangażowanie, asceza ciała podejmowane tu i teraz. Nie narzekajmy na Kościół, księży, na nasze rodziny, na siebie samych, ale podejmijmy walkę duchową. Jezus pokaże nam drogę. On sam jest drogą, prawą i życiem. Święta Faustyna, prosta zakonnica, pisała w swoim dzienniku: "Każdego dnia w czasie rozmyślania gotuję się do walki duchowej na cały dzień". Tak i nam trzeba robić: gotować się na modlitwie porannej do walki na cały dzień.

Ale czy my, ludzie świeccy, nie pogubimy się w naszych wysiłkach duchowych? Jak pokazuje doświadczenie, łatwo w nich o jakieś wręcz wynaturzenia. Konieczni są kierownicy duchowi. W tradycji prawosławnej istnieje instytucja starczestwa - ojca duchowego. Jak go znaleźć?

Gdy chcemy prowadzić głębsze życie duchowe, rzeczywiście czyha na nas wiele pułapek i kierownictwo duchowe wydaje się wręcz konieczne. To prawda, że trudno jest spotkać księdza, który poświęciłby nam godzinę, aby porozmawiać o życiu duchowym. Niestety w przeciętnej parafii nie ma zwyczaju takich rozmów. Bądźmy szczerzy, my, księża, też nieraz mało korzystamy z instytucji "starczestwa", stąd nie wyrastamy na "starców". Często zachęcam wiernych, aby wbrew wszystkim trudnościom prosili księży o rozmowę, o pomoc duchową, o rekolekcje. Jest wielu kapłanów bardzo gorliwych, którzy chcą pomagać wiernym. Niekiedy nie wiedzą jak. Jeżeli dziesięciu - dwudziestu wiernych pójdzie i poprosi, by zorganizował w parafii jakąś szkołę modlitwy, kurs biblijny, poprosi o rozmowę duchową, jestem przekonany, że wielu z nich podejmie wyzwanie.

Parafie nie są własnością księży. Oni nam służą. Na kształt tej posługi mogą wpływać sami wierni. Ale i oni winni się więcej zaangażować w życie parafialne, a nie tylko domagać się posługi. Można pójść do proboszcza i zapytać, jak czynią to już teraz pojedyncze osoby: "Jak mógłbym pomagać w parafii? W czym księdzu mógłbym pomóc?". Osoby z doświadczeniem pedagogicznym i psychologicznym mogą pójść do proboszcza i zaproponować pomoc w prowadzeniu poradni dla młodych ludzi, małżeństw, rodzin. Księży trzeba odciążyć w zajęciach, które nie wymagają kapłańskich święceń. Gdy ich wyręczymy w tym, co nie wymaga kapłaństwa, będą mieli więcej czasu na udzielanie parafianom pomocy duchowej. Pewnie nie wszyscy księża zareagują entuzjastycznie na nasze propozycje, ale wielu z pewnością tak.

Wspomniał Ojciec o książkach jako pomocach w prowadzeniu życia duchowego. Które Ojca publikacje w języku ukraińskim mają właśnie taki charakter?

Książki, czasopisma, audiobooki są integralną częścią mojego duszpasterzowania. To rodzaj dialogu z wiernymi, którzy uczestniczą w rekolekcjach, naukach, rozmowach indywidualnych. Przyznam, że cieszy mnie ukraińska publikacja sześciotomowych rozważań opartych na Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli. To rodzaj wprowadzenia w życie modlitwy: w codzienny rachunek sumienia, w medytację słowa Bożego, w kontemplację Jezusa, w rozeznawanie duchowe, w kierownictwo duchowe. Błędnie nieraz postrzega się rekolekcje ignacjańskie jako rodzaj duchowości o charakterze kontrreformacyjnym. Ćwiczenia duchowne są owocem mistycznego i duszpasterskiego doświadczenia Ojca Ignacego. W pisaniu swego działa czerpał obficie z tradycji. Czytając jego reguły rozeznawania duchowego, ma się wrażenie, że mamy do czynienia z tekstem Ewagriusza z Pontu czy Jana Kasjana - Ojców Pustyni. A jego trzy sposoby modlitwy z Ćwiczeń duchownych (numer 258) nawiązują wyraźnie do metody modlitwy Jezusa.

Jeszcze jeden bolesny dla nas temat. Na Ukrainie toczy się wojna. Jak mielibyśmy sobie radzić z tym faktem, jak się modlić...?

Papież Franciszek powiedział ostatnio, że wojna jest matką wszelkiej biedy, że ograbia ludzi z życia i duszy. Wojna to rzecz straszna. Żołnierze - młodzi ludzie całe tygodnie spędzają w okopach, rodziny żyją w piwnicach. Ale wojny w obronie ludzkiego życia i niepodległości są konieczne. Ludzie bez sumienia mordujący niewinnych nie mogą rządzić światem. Z drugiej strony trzeba wszystko robić, aby rządzący rozwiązywali problemy drogą mediacji, dyplomacji, kompromisów. Godne podziwu było zaangażowanie Tomasza Mertona na rzecz pokoju w czasie amerykańskiej wojny w Wietnamie. Problem w tym, że takich protestów nie było po stronie sowieckiej, a jeżeli były, to nikt o nich nie wiedział. Chrześcijanie na całym świecie winni protestować przeciwko wszczynaniu wojen niesprawiedliwych, grabieżczych, cynicznych.

W czasie wojny jesteśmy totalnie bezradni i - jak nigdy - dotykamy kruchości życia. Jeden z kapelanów wojskowych opowiadał, że w czasie nieprzyjacielskiego ostrzału z ciężkiej broni niemal wszyscy żołnierze się modlą. Każde zagrożenie dla życia pokazuje, że jesteśmy w rękach Boga. W czasie wojny, bardziej niż w czasie pokoju, widać, że nie kierujemy naszym losem. Trzeba się modlić, pościć w intencji pokoju, wierząc, że Pan nas wysłucha. Ale też wbrew wojnie trzeba żyć, troszczyć się o bliskich, budować życie rodzinne, pracować. Nikt nie da nam odpowiedzi, jak sobie radzić, jak się modlić... Trzeba się bardzo starać, by nie zarazić się nienawiścią, wrogością i pogardą do tych ludzi, którzy cynicznie wszczynają i prowadzą swoje brudne wojny. Nienawiść nigdy nie ma racji. Zawsze rodzi zatrute owoce.

A jak my, dziennikarze chrześcijańscy, winniśmy pisać o wojnie?

Prowadziłem w Polsce kilka razy spotkania dla żołnierzy wracających z misji zagranicznych, czyli z wojny. To, co opowiadali, jest identyczne z tym, co teraz słyszę na Ukrainie. Jeden z żołnierzy opowiadał, że gdy pewnego dnia zginął od kuli snajpera jego przyjaciel, owładnął nim taki gniew, wręcz wściekłość, że gotów był strzelać do każdego... Nie wolno nam, choćby w formie zamaskowanej, wzywać do odwetu, nienawiści, pogardy. Nienawiść rodzi nienawiść. Gdy wielcy tego świata cynicznie wszczynają swoje brudne wojny, nie wolno oskarżać i potępiać całych narodów. Holenderska studentka, Etty Hillesum, w pamiętniku z czasów zagłady holenderskich żydów pisała, że choćby jeden Niemiec był uczciwy, nie można potępiać całego narodu.

Trzeba nawoływać do wspierania żołnierzy na froncie, zachęcać do pomagania ich rodzinom, wzywać do pomocy ofiarom wojny. To oczywiste uwagi i refleksje. W pisaniu o tak trudnych tematach konieczna jest wielka pokora, wrażliwość na cierpienie, duchowe rozeznanie, ludzka mądrość. Nie należy pisać i mówić o tym, co rani, krzywdzi, poniża, niepokoi. Nie wszystko, co wiemy i słyszymy, nadaje się do publikacji, nawet gdyby budziło zainteresowanie. Sama wojna jest niewyobrażalną krzywdą. Nie należy zatem pomnażać jej przez złe pisanie o niej. Polscy żołnierze wracający z misji zagranicznych mieli wielki żal do pewnych mediów, że nazywały ich najemnikami walczącymi dla pieniędzy. Były to jednak osądy dziennikarzy, którzy nie opuszczali biurek redakcyjnych, bo ci dziennikarze, którzy im towarzyszyli na wojnie, nigdy o nich tak nie pisali.

Wywiad dla internetowego portalu Informacjnyi Resurs Ukrainskoj Greko-Katolickoj Cerkwi, 2015. www.news.ugcc.ua

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak prowadzić życie duchowe? [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.