Jak się modlić, żeby nasza modlitwa była miła Bogu?

(fot. João Pedro Gonçalves [Public Domain], via Wikimedia Commons)
br. Roger z Taizé

Po co szukać daleko tego, co jest blisko? Czasami nie starcza nam ufności i cierpliwości, oczekujemy wyjątkowych zjawisk, cudów, wyraźnych znaków. Odrzućmy rozpamiętywanie niedostatków, by dostrzec dary Boże.

Ten, kto pragnie oddać się Bogu ciałem i duszą, pozwala, by jego wnętrze kształtowało kilka prostych ewangelicznych słów. Są chwile, gdy słowa te poruszają głębię duszy. Dlaczego nie zanotować w skrócie myśli, które się nasuwają, by można było je potem przywoływać w każdej chwili?

Takie myśli - owoc powolnego dojrzewania, długo rozważane, opracowane bez pośpiechu, najczęściej wykuwane w zmaganiach - raz odkryte, mogą nieść człowieka naprzód przez całe życie.

Nie chodzi tu o wielką liczbę słów, ale o kilka istotnych ewangelicznych wartości, wystarczająco zwięzłych i przejrzystych, by niestrudzenie do nich powracać. Nawet chwilowo zapomniane mogą zostać podjęte na nowo, gdy tylko pojawią się w naszej świadomości.

DEON.PL POLECA

Boże dzisiaj

Dla tego, kto jest cierpliwy i przyzwala na konieczne dojrzewanie, nadchodzi dzień, w którym bez jego wiedzy zostaje w nim ukształtowana wewnętrzna istota.

Ten, kto oddaje się Duchowi Boga Żywego, nie zatrzymuje wzroku na swych postępach czy odwrotach. Jak na grani, posuwa się stale do przodu, zapominając o tym, co w tyle. Nie usiłuje określać nieuchwytnych zmian w swoim wnętrzu. We dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak.

Jeśli istnieje jakaś "asceza" chrześcijańska, to nie odwołuje się ona ani do woluntaryzmu, ani do moralności opartej wyłącznie na wyrzeczeniach. Nie będąc celem sama w sobie, jest raczej pokorną odpowiedzią na miłość.

Dobrze jest modlić się w wyznaczonych chwilach, nie dlatego jednak, że Bóg tego żąda, ale z miłości, Bóg nie zniewala naszego serca.

Po co zaprzątać sobie głowę wyszukiwaniem wyrzeczeń? Lepiej w prostocie wypełniać to, czego domaga się chwila bieżąca. Niekiedy serce przedkłada jakieś wymyślone wymagania nad spokojne zdążanie wytyczoną trasą.

Są dni, kiedy wytrwałość zaczyna ciążyć. Bez niej jednak nasze postanowienia się chwieją. Uchwycić się jej jeszcze mocniej w czasie oschłości, aniżeli w dniach, kiedy wiara spontanicznie przynagla nas do modlitwy... Pamiętać o godzinach wypełnionych Obecnością...

Przezwyciężyć formalizm i nawyki - to trwać wiernie przy raz powziętym postanowieniu, by w ten sposób któregoś dnia znowu odnaleźć żarliwość i uwielbienie. Aby odzyskać zapał, każdego poranka chwytać nadchodzący dzień. W każdym człowieku Bóg chce dokonać czegoś nowego.

Najważniejsze - to żyć Bożym dzisiaj. Każde jutro będzie nowym dzisiaj. Realizować się w teraźniejszości... Ten, kto przywiązuje się do dnia jutrzejszego, traci dzień dzisiejszy. Entuzjazm, spokojna radość - tak! Ale nie euforia. Ta jest jak sztuczne ognie.

Ty, który dajesz pożywienie ptakom i przyodziewasz lilie polne, daj, byśmy cieszyli się tym, czym nas napełniasz i niech to nam wystarczy!

Pozwólcie Chrystusowi przemieniać ciemności

Poza światłem Chrystusa są ciemności. I to one nas spowijają. Tak dzieje się ze wszystkimi. Ale doświadczamy tego bardziej w niektórych chwilach naszego życia czy w pewnych okresach historii.

Światło przemienienia Chrystusa oznacza, że już dziś rozpoczęło się w nas dzieło zmartwychwstania. Apostoł Piotr, świadek przemienienia, przybliża nam w jednym ze swych listów sens tego wydarzenia, ukazuje drogę życia chrześcijańskiego.

Otacza nas mrok. Pośród ciemności jaśnieje światło. Mamy utkwić wzrok w tym świetle, "aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w naszych sercach" (2 P 1,19).

Po co szukać daleko tego, co jest blisko? Czasami nie starcza nam ufności i cierpliwości, oczekujemy wyjątkowych zjawisk, cudów, wyraźnych znaków. Usiłujmy raczej z wytrwałością wpatrywać się w to światło, aż wzejdzie w naszych sercach gwiazda poranna. Trwając przy Bogu, możemy już wszystko widzieć w świetle Chrystusa.

W tym właśnie świetle spójrzmy na wszystkich ludzi, wiedząc, że w każdym człowieku, nawet w tym, który nie zna Chrystusa, jaśnieje odbicie obrazu Stwórcy. Naszym bliźnim nie jest tylko ten, kto wydaje nam się sympatyczny, ale każdy człowiek zraniony przez życie, którego mijamy po drodze. Nasz bliźni to nie tylko ten, z kim od razu wiążemy się przyjaźnią, to także ten, kogo z początku mijamy obojętnie - dlatego właśnie zasługuje bardziej niż ktokolwiek inny na to, by patrzeć na niego spojrzeniem samego Chrystusa.

W tym świetle spójrzmy na chrześcijanina i zobaczmy w nim przede wszystkim tego, kto niesie Chrystusa. Odrzućmy rozpamiętywanie tkwiących w nim może niedostatków, by dostrzec dary Boże, złożone w każdym małe światło. Nic tak nie odnawia, jak odkrycie żywej nadziei przenikającej Bożego świadka.

Na siebie także spójrzmy w świetle Chrystusa. I zamiast ulegać zniechęceniu z powodu obecnego w nas zła, z powodu ograniczeń, które zawsze w nas będą - złóżmy całe to brzemię. Niektórzy w sakramencie pojednania znajdują możliwość zrzucenia wszystkiego. A otrzymawszy przebaczenie, umieją natychmiast nim żyć; nie żyjemy bowiem poczuciem winy, ale Chrystusem modlącym się w nas.

W tym świetle spójrzmy na każde życie, na wszelkie stworzenie, ponieważ u swego początku zostało ono umieszczone w pełni Boga. Roślina marnieje, jeśli nie jest zwrócona w stronę światła. Czy wierzący, który przestałby patrzeć w stronę Bożego światła i pozostawałby w ciemnościach, mógłby pozwolić na wzrost swego życia wewnętrznego?

Tak zmienia nasze życie relacja z Jezusem

Apostołom zaprowadzonym na wysoką górę dane było zakosztować tego, co zobaczą w dniu, kiedy stanowić będą jedność z Chrystusem w Bogu (Mt 17,1-8).

Z wolna Chrystus przekształca nas i przeobraża wszystkie buntownicze i sprzeczne siły, wszystkie inne stany drzemiące w naszym wnętrzu, nad którymi wola nie ma niekiedy żadnej władzy. I tak to, co w głębi nas pełne zamętu, pustki i niedowiarstwa, ulega przemianie. Dzięki powolnemu - dostrzegalnemu lub nie - działaniu Ducha Świętego, którego życie jest w nas, to, co było dotąd mroczne, zostaje oświecone i napełnione Bogiem. Tylko On dosięga tego, czego dosięgnąć nie sposób: owej zbuntowanej woli, która nie czyni tego, co chce, ale przeciwne jej zło. Taka przemiana to początek zmartwychwstania już tu, na ziemi.

Niektórym ludziom przekonanym, że "przegrali życie" można powiedzieć, że w sercu Boga nic nie jest stracone. Chrześcijanie tacy jak św. Jan od Krzyża i św. Teresa z Avila dość późno rozpoczęli nowe życie, a tyle kobiet i tylu mężczyzn doprowadzili do Chrystusa. To oni mówią o ogniu, rozpalonym z martwego drewna ich przeszłości.

I dla tych, których dotknęło cierpienie i krzyż Chrystusa, nadejdzie dzień, gdy zapłoną ogniem podsycanym całą przeszłością ich życia. Zrozumieją, że w Bogu nic nie jest stracone. Chrystus nie przychodzi unicestwić człowieka z krwi i kości, nie niszczy tego, co w nas jest. Nie przyszedł znieść, ale wypełnić. Kiedy gęstnieje mrok, Jego miłość jest ogniem.

W każdym mężczyźnie, w każdej kobiecie niepowodzenia, upokorzenia, wyrzuty sumienia otwierają ranę. Staje się to być może w chwili, kiedy potrzebujemy wielkiego zrozumienia, a nikogo przy nas nie ma.

Jeśli będziemy się nad tą raną użalali, stanie się udręką i zacznie niszczyć nas samych i innych ludzi, często tych najbliższych. Przemieniona przez Chrystusa stanie się miejscem siły, twórczym źródłem, z którego wytrysną komunia, przyjaźń i zrozumienie.

I tak jak światło Chrystusa przenika mroki naszych wewnętrznych nocy, tak przenika również nieprzejrzystość świata. W ten sposób Bóg działa poprzez ludzką naturę: chrześcijanin, żyjąc pośród świata, jest tym, który niesie mu Ducha Chrystusa Zmartwychwstałego i z wielką delikatnością przekazuje obecność samego Boga.

Apostołowie oglądają przemienionego Chrystusa i chcą pozostać w tym olśniewającym świetle, wiedzą bowiem, że to, co ich spotyka, jest niezwykłym przeżyciem. Ale trzeba zejść z góry.

I tak jest w życiu każdego wierzącego. Trzeba zejść z góry, by promieniować Bogiem, by nieść pokój i pojednanie tam, gdzie mają miejsce rozłamy w rodzinie chrześcijańskiej i rozdarcia w rodzinie ludzkiej. Trzeba, by poprzez światło Chrystusa w nas nawet ten, kto nie może uwierzyć, został - nie wiedząc nawet jak - porwany ku nadziei Bożej.

***

Tekst pochodzi z książki "Jego miłość jest ogniem" wydanej przez Wydawnictwo WAM.

Brat Roger - założyciel Wspólnoty z Taizé. Urodził się 12 maja 1915 roku w małej szwajcarskiej wiosce Provence. Zmarł w wieku 90 lat, zamordowany podczas wieczornej modlitwy 16 sierpnia 2005 roku

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak się modlić, żeby nasza modlitwa była miła Bogu?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.