Musimy pamiętać o tym, że w Biblii znajdujemy pełną świadomość zagrożenia, jakie stanowi jad religii. Jezus nie był naiwny w swych sądach o naturze ludzkiej. Był doskonale świadomy naszych skłonności do nadużywania religii dla naszych własnych, egoistycznych celów.
Przypomnijmy sobie spotkanie, do jakiego doszło w domu pewnego przywódcy religijnego, faryzeusza imieniem Szymon. Jak nakazywał zwyczaj, Jezus i Szymon siedzieli na podłodze, zasiadając przy stole podczas podawania posiłku. Nagle do izby wtargnęła kobieta, o której Ewangelia mówi dyskretnie, że "prowadziła w mieście życie grzeszne". Inaczej mówiąc, kobieta, o której wszyscy wiedzieli, że trudni się prostytucją, pojawiła się w miejscu, które można by porównać do kościoła w jednym z miasteczek Pasa Biblijnego w Stanach Zjednoczonych. Był to skandal. Stanęła jednak obok Jezusa głęboko poruszona. Nie miała nic do powiedzenia. Mogła tylko płakać.
Dlaczego płakała? Być może pewnego dnia kobieta znalazła się w tłumie, który gromadził się wokół Nauczyciela, i słuchając Jego słów, zaczęła żałować dotychczasowych czynów. Chodziło jednak nie tylko o żal za grzechy; w tym, co On mówił, była nadzieja. Szczególnie poruszyły ją słowa Jezusa: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. (...) Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników"41. Pomyślała, że jeśli Bóg rzeczywiście jest kimś takim, to może istnieje szansa na to, że rozpocznie nowe życie, że zmieni to, co w nim dotąd było niewłaściwe. Złamała więc wszelkie konwenanse, wchodząc do fortecy religijnej prawości, jaką był dom faryzeusza.
Gdy zobaczyła Jezusa, łzy popłynęły jej tak obficie, że zrosiła nimi Jego stopy. Wytarła Mu stopy włosami, ucałowała je i skropiła perfumami z flakonu, który z sobą miała.
Szymon z trudem panował nad sobą. Jego wściekłe spojrzenie mówiło samo za siebie: "Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą". Zasklepionemu w swej świętej skorupie zawodowemu wyznawcy nie mieściło się w głowie, że prorocy i prostytutki mogą jeść przy jednym stole. Ten człowiek, Jezus, najwyraźniej stanął po niewłaściwej stronie. Miał fałszywe pojęcie o Bogu.
Jezus jednak rozumiał świętość Boga zupełnie inaczej niż Szymon. Chcąc, by ją pojął, opowiedział Szymonowi historię o dwóch ludziach zadłużonych u tego samego wierzyciela. Jeden z nich był winien pięćdziesiąt razy więcej niż drugi. Wierzyciel darował długi im obu. "Który więc z nich będzie go bardziej miłował", spytał Jezus. "Sądzę, że ten, któremu więcej darował", odpowiedział Szymon z pewnym niezadowoleniem.
Także i tu widzimy, że religia może przybrać formę raka, który toczy zdrowy organizm. Jako faryzeusz starający się zachowywać wszystkie prawa żydowskie, Szymon miał głowę pełną teologicznych formuł. Cierpiał jednak na deficyt wiary: jego serce nie potrafiło dziękować Bogu za dobra, jakich w życiu doznał. Strojąc się w szaty i odprawiając obrzędy swej religii, urastał we własnych oczach do rozmiarów duchowego olbrzyma. Jednak im bardziej jego wiara stawała się publiczną pozą, spektaklem, tym bardziej więdła jego dusza. Jak kiedyś zauważył Abraham Heschel, "przyczyną duchowego zepsucia bywa nie tyle herezja, ile hipokryzja".
W cynicznym mniemaniu Szymona kobieta cudzołożna była nie tylko osobą niereligijną; była kimś, kim należało pogardzać, zasługiwała jedynie na osądzenie, odtrącenie i marginalizację.
Kondycja duchowa Szymona przypomina stan, w jakim wczesnym wieczorem 6 maja 1937 roku znalazł się sterowiec "Hindenburg". Unosił się on majestatycznie ponad głowami ludzi, dwieście metrów nad ziemią, a jego pasażerowie, pogrążeni w luksusie, trwali w błogiej nieświadomości tego, co działo się pod nimi. Pokład sterowca oferował ogromną ilość atrakcji: wykwintne potrawy, salonowy fortepian, zapierające dech w piersi widoki. Jak opisywał jeden z pasażerów, "czujesz, jakby aniołowie nieśli cię na rękach". O 7.25 po południu, gdy sterowiec podchodził do lądowania na lotnisku marynarki wojennej w Lakehurst w stanie New Jersey, u góry rufowej części statku powietrznego pojawił się mały płomień. W ciągu trzydziestu czterech sekund ogromny balon stanął w płomieniach i spłonął, spadając na ziemię.
Jezus podjął się misji sprowadzania na ziemię duchowych balonów, które w Jego czasach unosiły się nad głowami ludzi. Teraz przyszła kolej na Szymona. "Wszedłem do twego domu, a nie podałeś mi wody do nóg - wypomniał mu Jezus - ona zaś łzami oblała mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś mi pocałunku, a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich (...). Dlatego, powiadam ci, odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje".
Oto paradoks: prostytutka wie o łasce Boga więcej niż duchowny.
Założyciel chrześcijaństwa nie był naiwny; wiedział, jak bardzo religia może zdeprawować ludzkie serce. Wiedział, że może ona odgrodzić człowieka od prawdy o sobie. Błędnie rozumiana, religia czyni swych wyznawców nieczułymi na ludzkie potrzeby. Doktryna tłamsi miłosierdzie, empatię i pokorę. W miarę jak wysycha w nim dusza, adept religii coraz bardziej oddaje się jej bezdusznym automatyzmom. Mnożą się pielgrzymki, obrzędy, relikwie i wyznania wiary. Tymczasem więdnie miłość i współczucie, zrodzone z wdzięczności wobec Boga. "[T]en, komu mało się odpuszcza, mało miłuje".
Geniusz Jezusa-nauczyciela polegał między innymi na tym, że wiedział, jak obnażyć problem. Nieraz - jak w przypadku faryzeusza Szymona - wpędzał ludzi w kryzys tożsamości. Polityk i rewolucjonista Thomas Paine nazwał takie chwile "probierzami uczciwości i hipokryzji". Konfrontujemy się w nich z rzeczywistością, która "ujawnia ukryte myśli człowieka" i "wydobywa na jaw to, czego inaczej prawdopodobnie nigdy byśmy nie dostrzegli".
Wędrowcy na drodze do Emaus doświadczyli takiej właśnie konfrontacji; w rozmowie z nieznajomym wyszły na jaw ich ukryte myśli. "Był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu (...). Arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali". Jak ich duchowi nauczyciele mogli uwierzyć, że czynią wolę Boga? Jak mogli potępić Jezusa, pozwalając, by zginął jak przestępca? Potępiając Jezusa, postąpili tak, jakby potępili samo dobro.
Tylko fałszywa, zatruta religia może się tak zachować.
Joseph Loconte - Poszukujący. Droga do wiary w dolinie zwątpienia
Pogrążeni w żałobie i zwątpieniu dwaj uczniowie Jezusa wracają do Emaus. Nie przypuszczają, że droga ich ucieczki stanie się drogą poszukiwania dla każdego człowieka, którego zawiodły nadzieje. Ślady wędrowców do Emaus stają się naszymi śladami, a my poszukiwaczami wiary."Poszukujący" - historia zarówno dla wierzących, jak i dla uczciwych sceptyków. Chcę przeczytać tę książkę >>
Skomentuj artykuł